Rozdział I

64 6 11
                                    

Dzień 2555 od inwazji na Ziemię.

" Został nam nie cały tydzień do powrotu na strefę i jak zwykle coś musi się spieprzyć. A mianowicie, w nocy wysadziło nam korki, przez co nie mamy teraz ani ogrzewania, ani elektryczności, a co za tym idzie, że nie możemy się połączyć ze strefą. Jednak rekrutom najbardziej trzeba podziękować, bo to oni zauważyli, że coś jest nie tak. Bliźniaki obiecali, że do końca dzisiejszego dnia uda im się to naprawić. Mam taką nadzieję. Jeśli chodzi o rekrutów, których nam głównodowodzący strefy przypisali, jak na razie się dobrze spisują. Podoba mi się u nich zapał i chęć do każdej możliwej pomocy. Czasami przypominają mi moją grupę, jak pierwszy raz z dwudziestką innych grup zwiadowczych wyruszyliśmy na pierwsze ekspedycje. Jednak póki rekruci wejdą w szeregi zwiadowców, muszą jeszcze trochę prób przejść.
Jak na razie mamy nadzieję, że nic złego nam się nie przytrafi przez ten tydzień, ani w trakcie powrotu na strefę."

Zamykam zeszyt, zostawiając w nim długopis i przekręcam głowę w stronę krajobrazu, który rozciąga się przede mną. Zmieniam swój sposób siedzenia i teraz moje nogi swobodnie zwisają nad kilkumetrową przepaścią, a głowę i resztę mojego tułowia opieram o ścianę budynku, o ile to budynkiem mogę nazwać.

Dokładnie siedem lat temu naszą ziemię zaatakowali kosmici. Niewiele ludzi przy tym przeżyło, a ci co przeżyli, zostali pozamykani w bunkrach lub schronach. Teraz kiedy Istoty osiedliły się, a wcześniej przy tym rozwalając doszczętnie wszystko co stanęło im na drodze, atakują ocalałych. Pierwsze miesiące były przesączone strachem i niepewnością o jutro, ale teraz kiedy już wiem mniej więcej jak wygląda taktyka walk z Istotami, możemy liczyć na następny lepszy dzień.

Poprawiam granatowy, o dwa lub może trzy rozmiary większy polar na sobie. Chłodne powietrze na północym-wschodzie nie przypisuję do najfajniejszych rzeczy w tym miejscu, już nie wspominając o mroźnych miesiącach, gdzie musimy przybywać do bazy jeszcze z dwoma innymi drużynami zwiadowców, żeby ocieplić to miejsce. Chowam notes do szaro-brązowego, trochę zniszczonego plecaka. Zeszyt jak i plecak są ze mną przez te siedem lat, więc wyglądają jak wyglądają. Chociaż torba jest w lepszym stanie niż notes.

Mój pamiętnik oprawiono w brązową skórę z wyciśniętym kompasem na środku. Kratki w nim są pożółkłe, niektóre nawet mają jeszcze krople krwi, potu lub łez. Zapisuję w nim każdy dzień przeżyty na tej zniszczonej przez inwazję Ziemi.

Odchylam lekko głowę i wypuszczam ciepłe powietrze, które miesza się z zimnym i zmienia się w parę. Siedzę dokładnie na ostatnim piętrze najwyższego budynku w mieście. Właśnie ten budynek stał się bazą zwiadowczą na odległym północym-wschodzie. Miasto, w którym mieszkamy jest jednym z najbardziej zrujnowanych miast w Stanach, z tego co słyszałam od innych zwiadowców. Krajobraz, który mam przed sobą prezentuje się jak z dobrego filmu sci-fi. Zrujnowane miasto, strasznie duża ilość piasku jak byśmy byli na pustyni i góry, które wyglądają groźnie, a zarazem uspakajając.

W końcu motywuję siebie do wstania i ruszenia się z tego miejsca, bo inaczej zamarznę tutaj na kość. Ostatni raz oglądam się na widok przed sobą, zakładam plecak i ruszam w kierunku schodów na dół. Baza składa się z paru pięter. Te najwyższe są to pokoje lub magazyny z różnymi rzeczami, takimi jak broń, amunicja, leki, żywności, ubrania i wiele wiele innych. Jednak ostatnie piętro zostawiliśmy nie tknięte, czyli nadal jest zrujnowane tak jak je zastaliśmy, kiedy pierwszy raz przybyliśmy tutaj. Kolejne niższe piętra zagospodarowaliśmy jako sale treningowe oraz główną salę, gdzie mamy całą elektronikę. Natomiast te piętra, które są pod ziemią albo na parterze to pola uprawne i pastwiska bydła.

Świat po inwazjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz