Rozdział V

5 0 0
                                    

Biegliśmy jak najszybciej do miasta, gdzie powinna być reszta drużyny. Niestety szmery towarzyszące Istotom nie ustawały, ale robiły się coraz głośniejsze.

- Nigdy aż tak dużo ich nie było. - rzekłam, przyspieszają tempa.

- Coś musiało ich tak zainteresować, że postanowili nas zaatakować. - mruknął Leo, a po mojej głowie przeleciała pewna myśl.

Thomas, jest tym czym pewnie się zainteresowali.

Biegliśmy dalej, aż dotarliśmy do miasta. Kiedy zwolniliśmy, zauważyłam sylwetkę człowieka biegnącego do nas.

To był chłopak. Thomas.

Słysząc coraz głośniejsze szmery wydawane przez Istoty, chwyciłam chłopaka za ramię, kiedy podbiegł do nas i schowaliśmy się z resztą w jednym bloku, za kolumnami.

- Co ty... - nie dałam mu dokończyć, bo zakryłam mu usta dłonią, a wolną ręką położyła palec na ustach pokazując, żeby siedział cicho.

Siedzieliśmy tak w ciszy, do momentu kiedy usłyszeliśmy strasznie głośne szmery.

Wychyliłam głowę i zauważyłam cztery, dwu metrowe stwory. Istoty.

Kosmici mieli na sobie swoje skafandry, w odcieniach granatu. Dwa ślepia, całe białe, rozglądały się na około, wypatrując nas. Zamiast ust mieli jedynie wystając kły, po trzy po obu stronach.Na plecach nosili zabójczą broń, czyli urządzenie, które po trafieniu w człowieka lub coś innego, zmieniało w pył.

Zaczęli coś do siebie mruczeć i charczeć, ale kompletnie nie rozumiałam o czym oni mówią. Jednak nie to teraz mnie interesowało najbardziej.

Na przeciwko naszego bloku schowała się reszta drużyny. Uśmiechnęła się do Rafaela, kiedy wyjrzał zza filara.

Kosmici w tym czasie jeszcze przez jakiś czas sobie postali, coś do siebie mówiąc, aż w końcu odwróciły się na pięcie i ruszyły drogę powrotną.

Odetchnęłam wraz resztą przyjaciółmi, wstając ze swoich miejsc i puszczając Thomasa.

- Czemu mi zakryłaś usta dłonią. - krzyknął wkurzony.

- Przez ciebie Istoty by nas dopadły i rozszarpały na drobne kawałki, a co gorsze torturowały nie wiadomo jak długo. - warknęłam na niego, odwracając się plecami i idąc w stronę reszty grupy.

Parter budynku, w którym rozgościli się moi przyjaciele z rekrutami, był dosyć sporej wielkości. Jak większość pomieszczeń po inwazji zostały okradzione z całego asortymentu, więc teraz ciężko powiedzieć co mogło się znajdować w takim pomieszczeniu.

- Jak poszła walka? - spytał się Raf, kiedy usiedliśmy koło żarzącego się ogniska.

- Około siedmiu lub sześciu zabitych. - odrzekł Leo, strzelając palcami. - Jednak nie jesteśmy pewni, ile dokładnie nas chciało zaatakować.

- Jak na razie nie mamy innego wyboru niż zostanie w tym mieście i jutro wyruszamy o świcie. - odrzekł Michael, wstając i otrzepując się z kurzu. - Rozpalcie bardziej ognisko, bo zaczyna się ściemniać.

Każdy z nas zabrał się za przygotowywanie, na taką jakby kolację. Podeszłam do rekrutów, pomagając im przygotować opakowania z żywnością.

- Wiesz, że nie musisz pomagać liderze. - odparła Cora, wyciągając z plecaka ostatnią paczkę.

- Wiem, ale wolę pomóc niż stać bezczynnie. - wyjaśniłam, uśmiechając się. - A liderem mnie nie nazywajcie. Po imieniu będzie wygodniej.  - uśmiechnęłam się do dziewczyn, układając paczki jedną, na drugą.

Świat po inwazjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz