ROZDZIAŁ 69

90 11 8
                                    

Moja żona, w kusej sukience w jakieś cholerne kwiatki, paraduje przede mną w tą i z powrotem, szykując się na tą zasraną imprezę, w międzyczasie gadając coś zupełnie od rzeczy. Podchodzi do szafki na buty i wypina się, szukając zapewne swoich imprezowych szpilek. Robi to w taki sposób, że tyłek ma prawie na wierzchu. Uśmiecham się pod nosem. Zapewne zdaje sobie sprawę, jakie widowisko mi zapewnia, ale po co to robi? I właściwie, na cholerę się tak odstroiła? Przecież jedziemy tylko do Szymona. Chuj z nią. Jak dla mnie, może iść nawet nago. Tobie, aniołku, nigdy w życiu nie pozwoliłbym tak ubranej wyjść z domu. Nie lubię, mimo wszystko, kurwa, nie lubię, jak faceci ślinią się na twój widok. Powinnaś zakrywać jak najwięcej, a to, co masz pod ubraniem, zostawić tylko dla mnie. Swoją drogą, ciekawe, jak też dzisiaj wyglądasz. Zapewne niezbyt grzecznie. Znowu będziesz chciała zrobić mi na złość. Jeśli przyjdę z Eweliną, i tak ci nic nie zrobię, co jest oczywiście błędnym myśleniem, jeżeli natomiast pojawiłbym się tam sam...ale nie będę sam, więc nie ma co zbytnio nad tym rozmyślać. Wściekniesz się z pewnością, kiedy tylko zobaczysz, jak wchodzę z nią do środka. Może będziesz zaskoczona, bo przecież teoretycznie ma mnie dzisiaj nie być. Może zawiedziona. Z pewnością cholernie zła. A jeśli to ja się wkurwię, bo zobaczę jak z kimś się obściskujesz? Albo, nie daj Boże, jeżeli okaże się, że jesteś z kimś na górze...z Aleksem...

- Adam! - gdzieś z odmętów codzienności dobiega do mnie dobitne wołanie Eweliny. Unoszę wzrok. - Pytałam, czy jesteś pewien, że dasz radę tam jechać? I w ogóle, co się z tobą dzieje?

- Nic. Zamyśliłem się. - Wzdycham i podnoszę tyłek z krzesełka. - Dam radę. Nie jest już tak źle. - Uśmiecham się przez siłę, licząc na to, że Ewela nie zauważy tej niechęci. Ale ona widzi wszystko.

- Boli cię czy o co chodzi? - splata ręce na piersi i staje przede mną.

- Trochę boli, ale...zamyśliłem się o tym typie, co narobił takiego bałaganu w klubie. - Ściemniam pierwsze, co przychodzi mi na myśl. Cokolwiek, byleby tylko nie było związane z tobą.

- Nie martw się. Damy sobie z nim radę. - Naprawdę w to wierzy. Naprawdę chce mi pomóc. To dobrze.

Wtula się we mnie. Stoimy tak chwilę. Pojawiają się we mnie dziwne emocje. Oczyma wyobraźni widzę salon Szymona. Jest impreza...i ty, stojąca pośrodku i obserwująca nas z niekrytym żalem. Jesteś zawiedziona moją decyzją, której tak naprawdę nie mogłem podjąć, a twoje usta mówią bezgłośnie: "Jednak wybrałeś". Nic nie mogę, kurwa, zrobić. Ta pierdolona bezsilność będzie towarzyszyć mi przez całą noc, a potem...będziesz chciała odejść i znając życie, zrobisz scenę przy Ewelinie, a ja nie będę miał wyjścia. Dlaczego? Kurwa! Z jakiego powodu, tak cholernie mając cię dosyć, nie potrafię cię wypuścić? Czemu nie umiem tego zrobić, wiedząc doskonale, jak rani cię każda moja decyzja? Nienawidzimy siebie do granic możliwości, a mimo to nie potrafimy bez siebie żyć. To takie chore i pojebane. Wiesz, czego jeszcze się boję, prócz tego, że będziesz chciała odejść? Że zrobię ci krzywdę jeżeli przyłapię cię na czymś, czego nie powinnaś robić. Nie powstrzymam tego. Będę właśnie tym, na kogo sobie zasłużysz, a znając życie...nic miłego nas dzisiaj nie czeka, jakiejkolwiek drogi byśmy nie wybrali.

Ewela odsuwa się ode mnie i pyta, czy jedziemy i po raz drugi upewnia się, czy aby na pewno nie chcę zostać dzisiaj w domu. Odpowiadam, że jedziemy, choć może rzeczywiście nie powinienem się tam dzisiaj zjawiać. A chuj. Niech się dzieje, co chce. Gdybym nie pojawił się dzisiaj na imprezie, uznałabyś, że stchórzyłem, że wybrałem Ewelinę i dlatego postanowiłem się nie pojawiać. Ale się zjawię. Tylko i wyłącznie z twojego powodu.

Ewelina ostatni raz przegląda się w lustrze. Poprawia coś przy włosach. W tym czasie ja zarzucam na siebie płaszcz. Nie zapinam go, bo na dworze zaczyna robić się ciepło, choć...właściwie noce są nadal kurewsko zimne. Otwiera drzwi, a ja macam się po kieszeniach, sprawdzając, czy aby na pewno wszystko wziąłem. Klucze. Telefon. Portfel, chuj wie po co. Pistolet. Ewela nie wie, że schowałem go w wewnętrznej kieszeni płaszcza, tak samo jak nie ma pojęcia o fiolce z przezroczystą, magiczną cieczą i strzykawce, spoczywających w drugiej wewnętrznej kieszeni. Mam nadzieję, że nie będziemy się przytulać, bo wyczuje to wszystko, a pistolet to już na pewno. Niestety, zabroniła mi dzisiaj zabawy w...jak to ona powiedziała? W mafię? Jakoś tak. Chce się po prostu wyluzować, nim zajmiemy się czymś poważnym, czyli dochodzeniem tożsamości tego chuja z klubu. Ja się dzisiaj nie wyluzuję. Nie, gdy będziesz w pobliżu. Nie, kiedy nie będę mógł cię chociażby przytulić. Nie, gdy na każdym kroku będziesz próbowała robić mi na złość. Nie chciałbym zastać cię z kimś na górze. Chyba najgorszy scenariusz z możliwych.

TOKSYCZNA CHEMIA (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz