Kylo siedzi w ciemności i myśli, marszcząc marsowo czoło. Nogi ma przerzucone przez podłokietnik kamiennego fotela, który do złudzenia przypomina tron. Ten sam, na którym siedział Snoke i ten sam, który po nim przejął.
Ten sam, na którym miał siedzieć z nią.
Już dawno nie zastanawiał się dlaczego to on jest jedynym rekwizytem jego samotności. Po prostu przyjął to jak wszystko inne. Zasłużył na okropne formy tortur po tym jakie życie prowadził, a jednak nie. Nic z tego co go tutaj spotkało nie było torturą. Niezupełnie.
Dlatego w przeciwieństwie do Bena, uważa, że to nie miejsce to a szansa. Oboje przecież doskonale czują, życie tuż za rogiem mrocznej tkanki ich nowej rzeczywistości. Jedyna różnica między nim, a Benem jest taka, że Ben uważa sam fakt fizycznej obecności Kylo za czystą torturę.
Całe życie gnieździli się w jednym ciele, zobojętnieni na siebie i do pewnego stopnia przyzwyczajeni, niczym stare małżeństwo. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Dwa ciała, dwie tożsamości i jedna dusza.
Czy to bolesne? Cholernie. Czy to najdziwniejsze, co go w życiu spotkało? Zdecydowanie.
Oboje w osobnych ciemnościach, oboje pragnący jednego - życia. I tylko jedna taka szansa. Nie łudzili się - jeżeli możliwy jest powrót, to tylko jeden z nich może przejść tą drogę.
No i jest jeszcze Rey.
Słodka, nieświadoma i tak cudownie uparta Rey.
Nieświadomie związana z nimi przedziwnym kontraktem. To ona jest ich kotwicą po drugiej stronie, to ona woła ich do życia. Obu naraz.
Kylo nie był głupi, wiedział, że jego szanse są niewielkie. Wszystko czego on nie potrafił, udało się dokonać Benowi. Łącznie z ocaleniem Rey. Ren w życiu by się na to nie zdobył, bez względu na to jak bardzo kochał tą dziewczynę...
Ta myśl boli. Nie miał tej kluczowej siły, którą miał Ben. Ironia, bo to właśnie siebie zawsze uznawał za silniejszego z ich dwójki. Solo był w jego oczach siedliskiem niepotrzebnych słabości.
Lekkomyślności, naiwności i czegoś jeszcze... współczucia, dobra, światła. Kylo nie mógł taki być. Kylo był rycerzem, twardym wojownikiem. Potężnym i bezwzględnym.
Nie żałował tego nigdy... dopóki jej nie spotkał. Wtedy było już za późno. Ona sprawia, że chciałby trochę być Benem Solo. Tym jasnym chłopakiem, który bardziej niż rycerzem, chciał być pilotem. Tym idiotą, który potrafił rzucić się na oślep by ją ratować, który wstrzymał jego dłoń przed wypaleniem pocisków wycelowanych w matkę, który co noc krzyczał z bólu po morderstwie ojca, który tęsknił i cierpiał, i żałował, i wątpił. Tym naiwnym romantykiem, który daje jej pierścień z kamieniem odrodzenia - ich najlepszą szansą i odmawia wykorzystania go aby jej nie zranić.
Kylo wzdycha ciężko, kręcąc głową z rezygnacją.
Zdecydowanie potrzebują jego pomocy. A Rey potrzebuje Bena. To oczywiste, że wszystko spada na Kylo. Cały ten bałagan.
Jedynym gładkim ruchem zrzuca nogi na ziemię i wstaje, przeciągając się leniwie.
Oczywiście ten plan nie będzie łatwy. Przynajmniej wie, że oboje podświadomie tego chcą. Być ze sobą, razem ruszyć z tego dziwnego zawieszenia. Kylo tara się nie zastanawiać za wiele co się stanie z nim. Wiedział, że na pewno dla niego również nastanie koniec tego dziwnego okresu mroku. Nie miał za wiele do stracenia i nawet jeżeli pogrąży się w niebycie... to przynajmniej będzie to miało jakiś sens. Coś nowego w jego chaotycznej egzystencji. Gdyby sam miał wybrać swój koniec to wolałby zginąć niż zostać tu samotnie. Rozum podpowiadał mu, że nie musi się o to troszczyć. Moc będzie wiedziała co z nim zrobić...
***
Łapie mnie podczas pracy nad robotem bibliotecznym. Unikam jego spojrzenia, bo mam wrażenie, że treść mojego snu jest mu doskonale znana. Zbliża się do mnie i staje po drugiej stronie stołu.
Zerkam na niego przelotnie i pochylam się nisko nad otwartą skorupą czaszki droida i dokręcam śrubki obejmy twardego dysku. Gram na czas, udając bardzo skupioną na tym zadaniu i liczę na to, że odpowiednie słowa spadną mi nagle z nieba.
Samotność odbija na mnie swe piętno i coraz częściej łapię się na tym, że z trudem formułuję swoje myśli w zdania.
Klik-klak, klik-klak - słychać jedynie cichą pracę klucza w moich dłoniach. Czuję jego przeszywający wzrok na swoim ciele i spoglądam na niego z ociąganiem.
Wypuszczam wstrzymywane powietrze i odkładam narzędzie na blat. Nadal nie znajduję słów. Sznuruję usta i pozwalam tej napiętej ciszy zagęszczać powietrze wokół nas.
- Hej - mówię w końcu, gdy już nie jestem w stanie wytrzymać napięcia.
- Dzień dobry, Rey - ton jego głosu kontrastuje ze znaczeniem wypowiadanych słów. Idę o zakład, że ma fatalny dzień. Skonsternowana zakładam włosy za ucho i zastanawiam się czy powinnam w ogóle odpowiadać. - Czy spałaś dobrze? Nie męczą cię ostatnio żadne koszmary? - szczęka opada mi na ziemię. To nie było dyskretne.
- Słucham? - pytam defensywnie, opierając obie dłonie o blat.
- Wiem, że wiesz - mówi patrząc na mnie twardo, z założonymi na piersi rękami.
- Miałeś zamiar mi kiedyś powiedzieć? - pytam, wstając i odsuwając krzesło tyłem nóg.
- Nie - odpowiada wzruszając ramionami i unosząc brew. Wygląda na spokojnego, znudzonego niemal, ale wiem dobrze, że ta poza dużo go kosztuje.
- Ben, porozmawiaj ze mną o tym - proszę, obawiając się, że za sekundę zniknie. Próbuję złapać z nim kontakt wzrokowy.
- Nie - wzrusza ramionami i nawet na mnie nie patrzy
- Nie? - tego się nie spodziewałam.
- Nie, Rey - powtarza dobitnie. Iskry irytacji grają w jego oczach, gdy znów na mnie spogląda. - Odmawiałaś mi rozmowy przez pięć lat, ja odmawiam ci tej jednej. Trzymaj się z dala od tego tematu i od niego. To tylko cienie przeszłości, Rey. To minie - ostatnie słowa wymawia cicho i gorliwie, jak życzenie.
- Jak niby mam się trzymać z dala od niego? - śmieję się bez cienia rozbawienia. Co za paranoja! Zamiera na chwilę jakby coś nagle analizował. Jakbym poddała mu pomysł.
- Od kiedy masz te sny? - pyta rzeczowo, spuszczając wzrok.
- To ja mam odpowiadać? Jeżeli nie odpowiesz mi na moje pytania pójdę do źródła. On mi powie...
- Nie bądź naiwna. Masz je odkąd tu mieszkasz, prawda? Odkąd my się widujemy... - widzę teraz o co mu chodzi. Sprzeciw narasta we mnie i niemal krzyczę gdy znów zabieram głos.
- Ani mi się waż, Benie Solo! Nie pozwalam! - mówiąc to, omijam stół i szarżuję w jego stronę, chcąc go zatrzymać. Nim do niego docieram, on rozpływa się w powietrzu, nie zostawiając mi nawet słowa.
Zostaję sama, z gorzkim posmakiem w ustach. Przez chwilę wstrzymuję łzy, walcząc z emocjami. Jednak po chwili porywa mnie wezbrana fala smutku, żalu i samotności. Nogi uginają się pod moim ciężarem i ląduję na ziemi, na kolanach, podparta na rękach i walczę ze spazmami szlochu.
Za późno.
Czy właśnie tego cierpienia chciał mi oszczędzić? - pytam się siebie trzeźwo.
Robię się zła i płaczę łzami gniewu.
////////////////////////////
Nie było mnie chwilę, ale myślę, ze wybaczycie, prawda?
Do zobaczenia w następnym rozdziale! ;)
Całusy
CZYTASZ
Pełnia Mocy | Reylo
FanfictionW piątą rocznicę bitwy nad Exegol, Rey decyduje, że to już czas aby pozwolić przeszłości umrzeć. Jednak czy przeszłość pogodzi się z zapomnieniem, czy może zapragnie zawalczyć? | Nasycone emocjami bólu i czarnym humorem opowiadanie o żałobie i strac...