Scoia'tael

Rozdział 1

Siedziałam na jednym z drzew otaczających nasze obozowisko nieopodal Flotsam. Widoki były piękne, jak zwykle o wschodzie słońca. W takich chwilach zawsze rozmyślałam o tym, co przyniesie nadchodzący dzień. Kolejną bitwę, ucieczkę czy też spokój. O to ostatnie zawsze było tródno będąc Aen Seidhe, a szczególnie na terenie królestwa Temerii. Pod moimi stopami obóz   budził się do życia. Każdy członek komanda rozpoczynał powoli seójdzień i przygotowywali się do wykonywania przypisanych sobie czynności. Prowadzone przeze mnie rozmyślania zostały gwałtownie przerwane, przez pewno stworzenie wołające moje imię.

- Nimrodel! -

Spojrzałam w dół na mego rozmówcę.

-Que Cervan? -
-Skończ to podziwianie widoków i złaź na dół.-
-Już. Co tym razem? Rutynowy obchód, czy coś innego?-

Gdy zeszłam na ziemię stanęłam twarzą w twarz z Iorwethem, moim starszym bratem i dowódcą. Jak zwykle ubrany był w zielony dłułgi kaftan, i kolczugę przewiązaną w pasie błękitnym szalem. Przez ramię przewieszony miał pas z odznakami niemal wszystkich dowódców oddziałów specjalnych na północy, brakowało mu tam tylko temerskich lilii. Bliznę na twarzy zasłaniała mu czerwona chusta. Typowy legendarny dowódca komanda Scoia' tael.

- Więc jakie zadanie dla mnie masz Iorweth?-
- Patrol wzdłuż Pontaru.-
-Znowu rzeka?-
-Nie wywracaj oczami sor' ca. Tak, wzdłuż rzeki. Będzie ci towarzyszył Ciaran. Bo nie ufam na tyle twoim umiejętnościom, by puszczać cię samą.-
- No weź aż tak beznadziejna nie jestem. Kiedy mam ruszać?-
- Najlepiej by było w tym momęcie ale dam ci jeszcze piętnaście minut. Macie się spodkać niedaleko wodospadu.-
-Tak jest.Jakieś wieści z Aedirn są?-
- Jak narazie żadnych. Idź się zbierać.-

Powiedział i odszedł w swoją stronę.Pobiegłam szybko do swojego szałasu, wziełam najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłam w umówione miejsce.

*******************************

Słownik:

Que [czyt.kłe]- Co?

Cervan- Lis

Scoia' tael [czyt. Skojatel]- wiewiórki

Sor' ca [ czyt. Sorka]- siostrzyczka