50

329 28 0
                                    

Carla ruszyła za nie znajomym mężczyzną w kapturze i ciemnych ubraniach, ale był on znacznie szybszy, na dodatek, jakby rozpuścił się w powietrzu, bo jego zapachu również nie wyczuwała. Widziała go na własne oczy i to nie były zwidy.
Rozglądała się na wszystkie strony, jakby zaraz nieznajomy miał się wyłonić z gęstwiny drzew i ją zaatakować, ale wokół niej poza śpiewem ptaków i z oddali wołaniem przyjaciela, nikogo nie słyszała.
Odwróciła się i idąc w stronę drogi, zobaczyłabym Shirley podpierającą się o drzewo. Była o dziwo sama.

- Gdzie chłopaki? - Spytała, podchodząc bliżej.

Tętno Shirley przyspieszyło, jej serce zaczęło głośniej walić. Czyżby się jej bała?
Carla przeczesała palcami włosy, zagarniając je za kark i czując wyższość nad ludzką dziewczyną. To jest dziwne uczucie, ale poniekąd respekt, jaki wzbudzała w ludzkiej nastolatce jej się podobał. Nikt przedtem jej się nie bał i chociaż wolałaby wzbudzać lęk u Starszych, to na razie mało prawdopodobne.

- Poszli pierwsi. - Odpowiedziała, ruszając przed siebie.

Ściskała w dłoni telefon, milcząc. Carla zauważyła, że gdy przyspieszała, to dziewczynę również zwiększała między nimi odległość.
I po co ona tu przyjechała - zapytała się w myślach Carla - Przecież takie chuchro na nic im się nie przyda. Nawet jest większe zagrożenie, że Lorenco z głodu może ją zaatakować a wtedy Colin... Nie! Nie może pozwolić, żeby coś się stało Lorenco, więc musi zachować ostrożność.

- Czy ty coś jadłaś? - spytała w końcu niepewnie.

Może się trochę zabawić i ją nastraszyć.

- A co cię to interesuje. - burknęła. - A no tak ty się mnie boisz. Twój strach czuć na kilometr, ale na razie nie mam na ciebie zbytnio ochoty. - było to oczywiście kłamstwo. Miała na nią ochotę i to bardzo. Przez swoją głodówkę więcej odgłosów może usłyszeć i wyczuć emocje drugiej osoby.

Usłyszała łamanie gałązki za plecami, ale gdy odwróciła delikatnie głowę, żeby spojrzeć w bok niczego podejrzanego nie widziała. Z tyłu głowy miała wrażenie że jest śledzona.

- Co masz na myśli, mówiąc na razie? - spytała, przełykając ślinę.

Walczyła z pokusą żeby utrzymać przez chwilę kamienny wyraz twarzy.

- A czego w tym nie rozumiesz? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Czujesz się bezpiecznie przy Colinie i jego kuzynie, bo znasz ich dłużej, ale mnie nie. Owszem w każdej chwili mogę cię zabić, ale wtedy nie dostanę się do siedziby starszych bez pomocy chłopaków.

Chodzenie w ślimaczym tempie, zaczęło ją już nudzić, a przecież nikt nie kazał odprowadzać Shirley z powrotem, a tym bardziej robić za prywatnego ochroniarza mając przede wszystkim na myśli nieznajomego wampira, który dalej może się gdzieś niedaleko kręcić.

- A chrzanić to, przecież sama też znasz drogę. - dodała i popędziła przed siebie.

Ominęła drzewa, żeby nie wpaść na żadne, choć było to problematyczne przy prędkości, z jaką się poruszała. Ustała przy stodole, złapała za drzwi i gdy już miała wejść, została złapana za ramiona z dwóch stron i pchnęłam przed siebie. Poleciała kilka metrów dalej i opadła bokiem o podłogę.

- Cholera, czy wyście do reszty oszaleli?! - Natychmiast podniosła się z ziemi.

Colin ze Scottem podeszli do niej wykrzywiając twarze w podstępny uśmiech.

- Chcemy wiedzieć, na co cię stać.

- To nie daje wam prawa do rzucania mną! - Odparła, masując prawe biodro. - idioci. - mruknęła pod nosem, na co Scott się jeszcze bardziej roześmiał, a w jego oczach kryły się złośliwe intencje.

Akademia Łowców Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz