Chapter One.

150 10 3
                                    

Pomysł Diany był...ciekawy. I nawet prosty, gdyby nie brać pod uwagę kto jest moją konkurencją. Znając życie Blythe zna ją bardziej, a przede wszystkim dłużej niż mnie. W końcu mają wspólną przeszłość a ja nie jestem w stanie zgadnąć co ich połączyło i dlaczego ze sobą zerwali. Chociaż Blythe musiał mieć powód by się z nią rozstać. Jeśli tak, to czemu tak bardzo się ucieszył na jej widok? Czy coś pominęłam? 

Plan jest prosty.  Spędzać najdłużej jak tylko się da, czas z Gilbertem, a przy okazji dowiedzieć się czego ta mała menda od niego chce. W końcu musi mieć powód, bo inaczej nie przyjeżdżała by do niego, prawda?

Zostały niecałe dwa miesiące do upragnionych wakacji, więc zacznę powoli wcielać plan mój i Diany w życie. Diana ma za zadanie zaprzyjaźnić się z Alice i wyciągnąć od niej cokolwiek. Co, jak, gdzie, z kim, z czym, o której i tak dalej. Wystarczyłoby chociażby najmniejsze wspomnienie z przeszłości, gdy byli razem. Może to by mnie doprowadziło w jakimś stopniu do tego, co ona knuje. 

Był poniedziałek, więc niestety oznaczało to, że trzeba się ogarnąć i pójść do szkoły. Gdy zeszłam na dół zastałam tylko nowo zatrudnioną pokojówkę - Nathalie. Jest bardzo sympatyczną i wesołą kobietą. Zawsze się życzliwie uśmiecha i pyta czy czegoś nie potrzebuję. Ostatnia pokojówka wyprowadziła się do innego miasteczka, by zacząć ponoć nowy i lepszy rozdział w życiu. Cokolwiek jej się przytrafiło, trzymam za nią kciuki i mam nadzieję, ze wszystko się u niej ułoży. 

- Panno Berss, może świeżo upieczonego ciasteczka na drogę do szkoły w taki pochmurny dzień? - Spytała uprzejmie kobieta.

- Rosalie. - Poprawiłam ją - Jaka tam pani, i dziękuję ci bardzo, ale mam ważną sprawę do załatwienia. - Powiedziałam energicznie i poszłam w stronę głównych drzwi domu. Rodzice znowu wyjechali w delegację razem z panem Blythe'm w jakiś ważnych sprawach. Nie wnikam dlaczego ich tak długo i tak często nie ma. Wolę nie wiedzieć, bo ponoć im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Ciekawe, czy to tyczy się tylko sprawy rodziców, czy przeszłości Alice również.

Droga do szkółki nie zmieniła się ani trochę, tak samo kręta, tak samo nudna. Dodatkiem jest tylko wiosenne błoto. 

*** 

Gdy dotarłam pod drzwi szkoły, podeszłam do nich i weszłam pewnym krokiem do środka. Do moich nozdrzy dobijał się zapach kredy do tablicy i palonego drewna w kominku. Komu może być tak zimno o tej porze? Zdjęłam szary sweterek i powiesiłam go, najbliżej jak się dało drzwi wejściowych. Tak na wszelki wypadek, jakbym miała uciec.

Było już słychać radosne śmiechy rówieśników z klasy, ale mi jakoś nie było do śmiechu teraz. Rozmawiali na jakieś super ważne tematy, byli tak pochłonięci rozmową, że nie zauważyli jak Phillips wchodzi do pomieszczenia. Szybko usiadłam na pierwszym lepszym miejscu, by nie zaczął się na mnie drzeć, że co ja takiego robię na środku klasy. No co ja mogę robić?  Stać i rozmawiać tak jak on to teraz robi? Ale głupiemu nie wytłumaczysz. Taka lekcja na przyszłość. Bardzo ważna.

Akurat tak się stało, że usiadłam obok Tyllie, która rozpoczęła rozmowę. Chwilę porozmawiałyśmy, gdy zaczęła się pierwsza lekcja organizacyjna.

- Moi drodzy, ze względu na to iż niedługo odbędzie się moje wesele i planuję zostać ojcem, rezygnuję z posady nauczyciela i przez najbliższy tydzień lekcje są niestety odwołane. - Powiedział z żalem, a ja myślałam że ze szczęścia popuszczę. Nie będzie nas już więcej uczył! Zerknęłam przelotnie na szczęśliwą Tyllie, która w tej chwili miała małe, tańczące ze szczęścia iskierki w swoich niebieskich oczach. - Ale to nie oznacza, małe gnojki, że nie dostaniecie pracy domowej. - kontynuował, przebiegle na nas spoglądając. Faktycznie, u niego nie stwierdzono cechy "dobrego serca".  - Przyszły nauczyciel sprawdzi wasze zadanie domowe. 

Jeszcze przez chwilę trwała lekcja, w której musieliśmy słuchać jego biadolenia o ślubie. Jednak jestem w stanie to wytrzymać jeśli to oznacza, że widzę go ostatni raz w moim marnym życiu. 

Po kilkunastu minutach byliśmy wolni i mogliśmy udać się do domu. Dodatkowy tydzień wolnego, czyż to nie pięknie brzmi? Podeszłam do tak zwanego prowizorycznego wieszaka i zdjęłam z niego sweter, zakładając go. W tym samym czasie, ktoś przez przypadek dotknął mojej ręki, a ja jak oparzona odskoczyłam szybko.

-Wybacz, nie chciałem. - Powiedział nieznajomy. Dziwne, pierwszy raz go tutaj widzę, na pewno to ten nowy chłopak, o którym Tyllie mi wspominała. - Jestem Cole Mackenzie. - Podał swoją dłoń na przywitanie, bym mogła ją uścisnąć.

- Nic nie szkodzi, Cole - Odwzajemniłam jego uśmiech. - Jestem Rosalie Berss, przy okazji witamy w szkole. 



Okazało się, ze Cole jest miłym chłopakiem i za to świetnym kompanem do towarzystwa. Cały czas stara się mnie rozśmieszyć, opowiadając historie ze swojego życia. Myślę, że się dogadamy, jeśli tak dalej będzie się układała nasza znajomość.

- Wiesz, wiem jak to zabrzmi, ale w sali jakoś tak się złożyło, że zacząłem cię obserwować i...

Zatrzymałam się w miejscu. Szliśmy w stronę domu Cola, bo zaproponowałam mu towarzystwo, żeby przez pierwszy dzień w szkole nie czuł się taki samotny. I tak ten dzień "w szkole" się nie liczy, bo i tak wszyscy musieli pójść do domu.

- Ty stalkerze. - Odparłam.

- Nie to nie tak, że mi się podobasz czy coś, ale... - Próbował się wykręcić. - W sensie jesteś bardzo ładna, ale to nie tak, że...

- Cole spokojnie, rozumiem. Tylko proszę przestań gadać głupoty i po prostu mów dalej. - Powiedziałam, śmiejąc się z jego marnych wypocin.

-  Po prostu poczułem, że możemy się zaprzyjaźnić. - Dokończył nieśmiało. Od razu zrobiło mi się cieplej na serduszku. 

Rozmawialiśmy jeszcze tak z dwadzieścia minut, przechadzając się powoli po obrzeżach Avonlea. 

- Jeśli mogę spytać, Rosalie... 

- Rosie, dla przyjaciół - poprawiłam go. - Co prawda nie jesteś jeszcze moim przyjacielem, bo na to zdecydowanie za wcześnie, ale czuję, że się zaprzyjaźnimy. - Odparłam z uśmiechem od ucha do ucha.

- W takim razie, Rosie.  - Uśmiechnął się, a później podrapał lekko po karku. - Czy to będzie niemiłe, jeśli spytam dlaczego byłaś taka smutna? - Powiedział, ściszając delikatnie głos, zupełnie tak jakby się bał, że sprawił mi przykrość, zadając to pytanie.

- Aktualnie... - zaczęłam mówić, zatrzymując się przed domem Cole'a. Chciało mi się płakać z tej bezsilności. - Przecież, nic takiego się nie dzieje, a jednak to tak bardzo boli, że była dziewczyna Gilberta dogaduje się lepiej z nim niż ja, spędzając więcej czasu. Z nim.  Nie... nie wiem co mam robić, Cole. 

Chłopak nie wiedział, co mógłby zrobić by mnie pocieszyć, więc tylko objął mnie ramieniem, przyciskając lekko do siebie, by mnie podnieść chociaż odrobinę na duchu. Mimo że to bardzo miłe z jego strony, niewiele to dało. To moja sprawa i tylko ja ją mogę wyjaśnić z Gilbertem. Nikt tego nie zrobi za mnie. Po prostu powiem mu, że nie pasuje mi towarzystwo Alice w jego pobliżu ze względu na relacje jakie go łączyły z nią. Kiedyś. W przeszłości. Nie teraz, prawda?

*** 

Rozdziały będą miały jakieś 1000 słów, bo jakoś nie potrafię napisać więcej w tym opowiadaniu, nawet jeśli mam wenę or something, so...

Mam nadzieję, że zaciekawił was nowy bohater i pałam nadzieją, że go polubicie. Za to zimną sukę Alice możecie nie lubić, hahah. Jak tam chcecie. Ale ostrzegam, to niezły kawał bad bitch.

Następne rozdziały wkrótce!

Jesteś jej / Gilbert Blythe / Part 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz