Trylogia Część I

3 0 0
                                    

Mrok tulił go jak mgła gdy wyjdziesz rano
Ostatnie co pamięta to wilki, jakaś wataha czy stado
Spojrzał na telefon, leżał w kałuży obok niego
Księżyc odbijał się w ekranie, dziś piątek 13-ego
Próbował wstać lecz nie miał siły podnieść się z ziemi
Jego ręce całe ubrudzone od własnej czerwieni
Jak się znalazł w tym miejscu nie pamięta
Czy on był ofiarą, czy jego krew to tylko przynęta?
Podniósł się wyżej patrząc w gwiazdy
Nigdy nie czuł się tak blisko bycia martwym
Z góry Kapała woda co go irytowało
Nie dawało mu też spokoju że nie pamięta co się stało
Telefon nie odpowiada przez zimno
Jak na złość jedyne sztuczne światło właśnie znikło
Wstał po dłuższym odpoczynku opierając się o ściankę
Trafił na ciemną pustą starą kopalnie
Chwilę jeszcze się bujał zanim wykonał krok
Nagle usłyszał z góry głośny skrzek wron
Kulejąc poszedł w głąb z nadzieją ze znajdzie wyjście
Daleko do cywilizacji bo to puste okolice wiejskie
Nagle słyszy zgrzyt i coś jak dźwięk szlifowania
Szedk trochę pewniej mówiąc po cichu "To nie opuszczoną kopalnia"
Kulał zostawiając krople krwi na skamieniałej posadzce
Teraz wytropienie jego jest banalnie łatwe
Opiera się o drewniane podpórki, odpoczywając czasem
Dźwięki z każdym krokiem są coraz bardziej wyraźne
Nagle rozdzielenie korytarza, lewo czy prawo
Byle się wrąbać bardziej, wrażeń mu nie za mało
Poszedł w lewo, dźwięk wydawał się wyrazisty
Oprócz tego doszedł odgłos robienia zapalniczką iskry
Boga go bolała, widział tyle co nietoperz w ciągu dnia
Pluje śliną bo wydaje mu się dziwnie mdła
Wszedł do szerszego korytarza i widzi iskry
Słyszy też krzyki i takie jagby gwizdy
Widzi że coś do niego biegnie bardzo pokracznie
Opiera się ściany mając nadzieje ze to coś go nie dopadnie
Czuje jego oddech wie że jest pół metra od niego
Ciekawy i wystraszony kto albo co to takiego
Słyszy jak paznokcie trą o stare dość już skały
Czuje ze w każdej chwili może być już martwy
Postać przechodzi obok niego potykając się o stopę
Wtedy uświadamia sobie że już może liczyć na górę stopnie
To coś go łapie za nogę i wywala na plecy
Miota się i trzęsie lecz to nie pomaga niestety
Ciągnie go w głąb jaskini idąc do rozwidlenia
Nie ma nic czym może się bronić, żadnego dużego kamienia
Wszystko wysprzątane jakby wiedział że tu będzie
Zaciągnął do siebie w wielkim popędzie
Nogi zwizal razem łańcuchem i podwiesił przy suficie
Czuje się nie swojo skoro wie jak skończy życie
Widzi inne ciała z wiszącymi z brzucha flakami
Wszyscy wyglądają jakby nadal płakali
Jest przekonany że zaraz zostanie zjedzony przez to coś żywcem
Gdy zobaczył ze postać paznokciem zaznacza cięcie X-em
Po czym to coś się odsuwa, z ulgą ale na chwilę
Gdy widzisz jak jego młode się biją o kawałki ciebie
Zaczynają cię o chodzić całego dookoła
Ty możesz tylko patrzeć i liczyć na Boga
Wbijają w ciebie zęby, liczysz na ratunek
Tak skończył człowiek przez kanibalistyczny gatunek

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 12, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Rymem pisane Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz