39.

166 11 0
                                    

Siedziałem na korytarzu i czekałem aż lekarze wyjdą. Cholernie o nią się bałem. Nie byłem w stanie odebrać od rodziców. W końcu jednak zebrałem się na to.

-Co jest?- spytałem cały we łzach.

-Jimin, gdzie jesteś?!

-W szpitalu.

-Coś Ci się stało?

-Nie, Pola skoczyła z wieżowca. Czekam, aż będę mógł wejść. Przepraszam, n-nie mogę rozmawiać. Pa.- rozłączyłem się. Tak bardzo chciałem ją teraz zobaczyć, dotknąć. Nawet nie mówię o przytuleniu. Czekałem pół godziny, kiedy przyszli moi rodzice.

-Co się stało? Gdzie ona jest?

-W sali. Mamo... Boję się o nią.- wtuliłem się w rodzicielkę.

-Wiem, synku. Wiem.

-Byłem skończonym debilem. Zraniłem ją. Przeze mnie prawie się zabiła. Może i nawet to zrobiła.

-Nie myśl tak. Trzeba być dobrej myśli.

-Czy Ty jesteś poważny? Jak ja Cię wychowałem... Nie, nie wierzę.

-Kochanie, on się teraz denerwuje. Daj mu spokój.- machnęła ręką moja mama. Godzinę później wyszedł lekarz.

-I jak?- podniosłem się.

-Niestety, ale...

-Zabiłem ją!

-Na szczęście nie, ale niestety ma 30% szans na przeżycie.

-Ile k*rwa?!

-Proszę nie używać takiego słownictwa. Uchronił ją Pan, więc i tak ma więcej szans, ale jednak jej głowa odbiła się od Pańskich rąk. Ma krwotok wewnętrzny w okolicach żeber, ale właśnie jest operowana.

-Bez zgody opiekuna?- wtrąciła mama.

-Niestety, ale było to konieczne.

-Kiedy będę mógł ją zobaczyć?

-W ciągu najbliższych kilku godzin raczej na pewno.

-Ja chcę ją widzieć teraz.

-Jimin, skarbie. To dla jej dobra. Chcesz, żeby przeżyła?

-Tak...

-No to zostaniemy tutaj. Potem ją zobaczysz.

-Ta, na pogrzebie, albo w niebie.

-Jimin!

-Przepraszam.- usiadłem na krzesło. Znów zacząłem płakać. Mama objęła mnie ramieniem i tak siedzieliśmy przez godzinę, tylko, że rodzice poszli po połowie tego czasu zmuszając też mnie, ale się nie dałem. Wtedy z jej sali wybiegł lekarz.- Przepraszam, co z Polą?

-Nie mogę odpowiedzieć. Proszę mnie przepuścić.- pobiegł. Miałem złe przeczucie. Nie, Park. Myśl optymistycznie. Przeżyje, przeprosisz ją na kolanach i wrócicie do siebie. Będziecie szczęśliwą rodziną. Nie, cholera, no. Tak się nie da. Wtedy wrócił lekarz, a za nim przybiegł drugi. Na monitorze wykazującym puls, przez chwilową szparę w drzwiach, zobaczyłem, że była prosta kreska. Szlag by to. Nie, chłopie. Uratują ją, będzie dobrze. Sama powiedziała, że Cię kocha, a to uczucie pomaga żyć. A co jak kłamała??? Boję się o nią. Tak cholernie się boję. Czemu to nie mogłem być ja? I wtedy rozległ się głośny krzyk z sali.

-Tak! Mamy ją!- łzy szczęścia nawet się nie hamowały i płynęły jak z wodospadu. Jednak zanim zdążyłem wejść minęło kilka dobrych godzin. Około dziewiętnastej mogłem dopiero wejść. Czyli została mi godzina. Kiedy wszedłem na szczęście była obudzona. Miała prawą rękę i obie nogi w gipsie.

-Cześć, jak się czujesz?

-Jest okej. A-ale po co Ty tu przyszedłeś?

-Kochanie, przepraszam. Ja... nie wiem co we mnie wstąpiło. Głupio mi i żałuję tego co zrobiłem. Nie chcę tego kończyć. Wybaczysz mi?

-Nie wiem, Jimin. Głowa mnie teraz boli, nie chcę myśleć.

-Okej.- uśmiechnąłem się i odwróciłem. Miałem wrażenie, że nie chce mnie widzieć, więc chciałem pójść, ale...

-Poczekaj.

Nie oddam Cię, mój nauczycielu || Park JiminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz