Rozdział I

10 1 0
                                    

Od stangreta dowiedziałam się, że posiadłość hrabiego znajduje sie daleko za Górami Graphiana, niedaleko miasteczka Aviemore. Podobno tereny przynależne do majątku hrabiego, ciągną sie przez dziesiątki kilometrów i są porośnięte wiekowym lasem. Niedługo sama się o tym przekonałam, gdy pod wieczór dojechaliśmy pod parkan, będący na granicy majątku.

Ogrodzenie wykonane z czarnego, błyszczącego metalu, z pięknymi ornamentami przypominającymi roślinność, pnącą się ku światłu, zostało wykonane bardzo starannie. Jednak, wypadało ono blado na tle mrocznego, dziewiczego lasu, rozciągającego się aż po sam horyzont. Furman  otworzył z trudnością  bramę, zabezpieczoną grubym łańcuchem. Nienaoliwione zawiasy boleśnie zazgrzytały.

Podczas wędrówki leśną, wyboistą drogą, dokładnie obserwowałam otaczający mnie krajobraz. Puszcza wydawała się być bezkresna. Linia horyzontu ginęła w mroku. W cieniu setek drzew nie było widać żadnego znaku życia. Nawet zwierzęta, o ile zamieszkiwały te tereny, zdawały ukrywać swe istnienie. Błotniste podłoże, po którym przyszło nam jechać, pokryte było grubą warstwą gnijącego listowia. 

Las, w którym się znalazłam, sprawiał wrażenie niebezpiecznego, złowrogiego, a przede wszystkim, nieprzyjaznego wszelkim intruzom.

Drzewa spowite były mleczną mgłą, która z minuty na minutę zdawała się gęstnieć. W następnym momencie, można było usłyszeć miarowe bębnienie deszczu o dach powozu. Przez ograniczenie widoczności na zewnątrz, woźnica zaczął siarczyście klnąć. Zrobiło się niewyobrażalnie zimno,  co na pewno nie było  spowodowane późną jesienną porą. Bryczka gwałtownie zwolniła, gdyż zjechaliśmy z ujeżdżonej drogi na maleńką, zarośniętą polankę. Chwilę później powóz zupełnie się zatrzymał.

W pośpiechu stangret zeskoczył z siodełka. Myślałam, że chce dokonać jakiejś drobnej naprawy albo spojrzeć na mapę. Okazało się jednak, że sięgnął po mój bagaż. Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować powędrował w nieznanym mi kierunku.

Całkowicie zdezorientowana zachowaniem mężczyzny, również wysiadłam z powozu i w jak najszybszym tempie starałam się nadążyć za uciekającym płomyczkiem lampy naftowej. W egipskich ciemnościach trudno było zauważyć, nawet czubek własnego nosa. Jedynie księżyc dawał światła na tyle, aby nie potknąć się w grząskim podłożu. W oddali słyszałam cichy szum wody. Srebrzyste światło wyłaniało z mroku krystalicznie czyste wody leniwie płynącej rzeczki. Nad nią, stał kamienny pomost. Delikatny łuk był jedyną drogą na drugi brzeg.

Po przejściu następnych metrów, przy kolejnej bramie czekał na mnie woźnica z uprowadzoną częścią bagażu. Zdawał się nie być ani trochę zmęczony wędrówką. Przekroczywszy przejście, znalazłam się w jednym z najpiękniejszych miejsc w całym moim życiu.

W żadnym wypadku, określenie "dwór" na rezydencje d'Abbattagge'a nie oddawało rzeczywistego stanu. Adekwatną nazwą byłby pałac klasycystyczny. Kolumnada u fasady została wyrzeźbiona w stylu korynckim. Tympanon, nad portalem, ozdobiony był niezwykle misterną płaskorzeźbą z motywem mitologicznym, której nie mogłabym pomylić z żadną inną.

Stangret odprowadził mnie pod same wrota, gdzie czekali na mnie ponurzy odźwierni.

Wnętrze rezydencji "ociekało" złotem. Podczas, gdy w holu czekałam, aż  lokaj zawoła moje tymczasowe pokojówki, zdążyłam zwiedzić parę pomieszczeń. Każdy z pokoi został urządzony według jednego, stałego schematu. Beżowe lub żółte ściany ze sztukaterią dodatkowo ozdobioną o drobne kamienie szlachetne.

Po chwili przybyły trzy służki, które miały być do mojej dyspozycji podczas krótkiego pobytu. Zostałam przez nie zaprowadzona do mojego pokoju poprzez "labirynt" korytarzy.
Przydzielono mi pomieszczenia na najwyższym piętrze. Zdawać by się mogło, że lokum nie różni się od reszty domostwa, gdyby nie nagła i niespodziewana zmiana kolorystyki.

Ciepłe barwy zastąpiły chłodne. Królowały zieleń, szmaragd i platyna. Łoże przykryte aksamitną, ciemnozieloną narzutą znalazło miejsce pod prawą ścianą od wejścia. Szezlong  w pobliżu hebanowego stolika, na którym stała srebrna zastawa. Zachwycałabym się pewnie jeszcze długo nad każdym detalem wystroju, gdyby nie widok za oknem. Na wysokości mojego okna widać było szczytowe części koron drzew. Las był przerażający zwłaszcza spowity mgłą i o późnej porze.

Nie powodowało to, jednak mojego niepokoju. Nie wiem, czy było to spowodowane zmęczeniem po długiej podróży czy atmosferą panującą w okolicy, ale przez całą przejażdżkę przez bór czułam jakby czyjąś obecność. Wydawało mi się, że oddycha za moimi plecami. Przez moment zdawało mi się, iż jakaś postać u granicy lasu patrzy mi się prosto w oczy. Lśniące złowrogo punkty z oddali. Przestraszyłam się nie na żarty.

Po krótkiej chwili udało mi się uspokoić. Postanowiłam odpocząć po długiej, męczącej podróży, bo to (jak sobie wmawiałam) było przyczyną moich halucynacji. Niedługo później zapadłam w głęboki sen...

Niestety, również w krainie Morfeusza nie znalazłam ukojenia. Koszmar był kwintesencją moich najgłębszych, najstraszniejszych lęków i obaw.
We śnie uciekałam.

Otaczał mnie zewsząd TEN las. Podarta suknia była cała zbroczona krwią. Przerażona, potykając się bosymi, pokaleczonymi stopami o wystające z ziemi korzenie, pędziłam przed siebie. Drzewa jakby ożyły. Gałęzie, jak ręce, próbowały mnie dosięgnąć, oplątać i u uniemożliwić ucieczkę. Raniłam skórę, ocierając się o ostre krawędzie wszechobecnych roślin. Z głębi puszczy dobiegał szum wiatru. Pojedyncze szmery układały się w złowrogie szepty.

Nagle dotarłam na skraj lasu. Przede mną rozciągła się czarna polana. Była cała martwa, nie rosła na niej żadna roślinność. Na tle zgliszczy wyróżniała się niezwykle blada persona. Młoda kobieta wyglądała jak widmo. Ubrana niegdyś w piękną suknię z czasów XVIII wieku, obecnie poszarpaną i ubrudzoną posoką. Dama odznaczała się szczególną urodą.  Niesforne kosmyki rudych pukli uciekały z upięcia, a bystre, szafirowe oczy uważnie przyglądały się mojej osobie. Po chwili poczułam chłodny oddech na karku. 

Zlękłam się...przebiegł mnie lodowaty dreszcz. To przed czym uciekałam, stało teraz za mną, w zasięgu oddechu. Dopadło mnie. Kobieta przede mną spojrzała na mnie smutnym i współczującym wzrokiem. Pomimo dzielącej nas ogromnej odległości, zdołałam usłyszeć jej szept.

- Nie ma ucieczki...

Obudziłam się, ciężko oddychając z potem na czole.

Według nakręcanego zegara stojącego na komodzie, zostało parę godzin do rozpoczęcia przyjęcia. Przespałam całą noc i popołudnie. Chciałam czym prędzej uciec myślami od nocnego spoczynku.

Zaczęłam przygotowania do balu. Krawcowa spisała się znakomicie. Suknia idealnie na mnie leżała, a swoim kolorem i krojem przykuwała wzrok. Śnieżnobiała kreacja wyśmienicie wpasowywała sie do charakteru tej uroczystości. Nie byłam w stanie zapiąć wszystkich guzików na plecach, jednak skoro przydzielona mi służba zaoferowała się pomocą, nie musiałam raczej się o to martwić.

"Kto mnie gonił?", "Po co?", "Dlaczego?", "Kim była ta zjawa?"- w głowie zaraz to pojawiały się pytania. Jednak nadal brzmiał mi w uszach głos tajemniczej postaci: "Nie ma ucieczki...".

Przeciwstawiałam się tym upiornym myślom i skupiłam się nad prozaicznymi czynnościami. W końcu to był tylko sen, a ja jako człowiek nauki nie powinnam mieć przecież złudzeń, że coś znaczą.

Niedługo po włożeniu przeze mnie sukni, do pokoju weszły trzy pokojówki. Kobiety, z moich hebanowych włosów, stworzyły misterną fryzurę złożoną z kompozycji upięć i splotów. Po tym czasochłonnym zajęciu, za pomocą różnych kosmetyków podkreśliły moje rysy. Makijaż korespondował ze srebrną biżuterią i ozdobami we włosach..

Nadszedł czas na przyjęcie.

----------
15.04.2021

LasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz