Rozdział II

13 1 0
                                    

Niestety, na bal przybyłam spóźniona. Nadgorliwość przydzielonej służby doprowadziła do sytuacji, w której to moja reputacja mogła zostać nadszarpnięta.

Mnogość korytarzy utrudniała mi przedostanie się do jakiegokolwiek sensownego pomieszczenia. Kierowana muzyką klasyczną, dotarłam nareszcie na miejsce. Na moje szczęście, jak się później okazało, nie zaczęło się punktualnie. Sprawiało to, że moje spóźnienie zostało niezauważone. Wszyscy byli zajęci sobą.

Sala była ozdobiona z przepychem. Od samego sklepienia spływały pnącza z kolorowymi kwiatami. Wnętrze było ozdobione, egzotyczną, nieznaną roślinnością. W powietrzu unosiła się specyficzna, słodka woń kwiatów. Pod warstwą zieleni błyszczały złote kolumny. Od pomalowanych na kremowo ścian biło przyjemne ciepło. Na przeciwko wejścia, od sufitu spływał czarny błyszczący materiał, przetykany złotymi nićmi. Lekko pomięte sukno zasłaniało ogromnych rozmiarów lustro zajmujące praktycznie całą ścianę. Na przeciwko zwierciadła, po drugiej stronie pomieszczenia już nic tym razem nie zakrywał tremo.

Na prawo od schodków prowadzących do sali, na katedrze występował kwartet smyczkowy w towarzystwie fortepianu. Zarówno muzycy, jak i służba ubrana w beżowe smokingi z czarnymi detalami takimi jak muchy, brzegi klap, itp. Po dębowym parkiecie krążyło kilka, aczkolwiek nielicznych par. Uważny obserwator mógłby dostrzec w posadzce bursztynowe, złociste żyłki.

Większość gości zbierała się w małe grupki i komentowała "przytłaczający wystrój". Najgorętszym tematem rozmów, było jednak nieznane nikomu źródło bogactwa naszego gospodarza. Z trudem  powstrzymywali się od chciwych, zazdrosnych spojrzeń. Szczerze zawiodłam się tymi ludźmi. Wypadałoby, żeby przedstawiciele elity intelektualno- kulturalnej, reprezentowali sobą coś więcej niż egzystencjalne minimum. Mój idealizm wypłynął w tej sytuacji na wierzch. Nie zamierzałam jednak tracić czasu na analizę tych jakże ograniczonych ludzi.

Na dobry początek postanowiłam przywitać się z gospodarzem. Nietrudno było go znaleźć. Stał, w rogu sali, osaczony przez niemałe zbiorowisko gości w kolorowych strojach. Nie małym szokiem było, gdy w miejscu (jak sobie wyobrażałam) sędziwego staruszka, przywodzącego na myśl Świętego Mikołaja, zobaczyłam młodego, przystojnego mężczyznę.

Wysoki, o atletycznej posturze dżentelmen znalazł sobie grono adoratorek. Ledwo, sądząc po wyrazie twarzy, powstrzymywały się przed obłapianiem lorda. Vincent d'Abbattage był blondynem o kasztanowych oczach. Przydługie kosmyki zostały zaczesane do tyłu. Rząd śnieżnobiałych, równych zębów ukazywał w przyjaznym uśmiechu, kierowanym w stronę dam, a ubrany w czarny smoking prezentował się nienagannie.

Kilka razy próbowałam przebić się przez gości, ciągnących się za hrabią jak rój much. Starania te okazały się daremne. Pomimo jednak szczebiocących panien w swoim towarzystwie, spojrzał w moim kierunku.

Rześkie spojrzenie kasztanowych oczu nie było skierowane na jakiś obiekt w oddali, lecz... na mnie. Spanikowana uciekłam przed natarczywym spojrzeniem jak dziecko. Zawstydzona, postanowiłam zapoznać się z resztą gości.

Ten wieczór, wówczas nie rozpoczął się najlepiej. Miałam jednak wciąż nadzieję,... że będzie lepiej.

Ponieważ, kobiety na balu były bardziej zainteresowane licytowaniem się, której strój jest bardziej wytworny i droższy, lub ewentualnie, którego domu mody był autorstwa, przy moim marginalnym zainteresowaniu ubiorem, oczywistym było, że nie znalazłam z nimi wspólnej nici porozumienia.

Natomiast, panowie wykształceni w tym samym fachu co ja, byli zatwardziali i stereotypowi. Nie potrafili zrozumieć, że "tak bezrozumne istoty" jak kobiety, awansują w społeczeństwie. Niektórzy kulturalni, grzecznie dawali mi do zrozumienia o mojej niepotrzebnej obecności, a inni kierowali złośliwe i chamskie komentarze w moim kierunku. Nie przystawało im to przez wzgląd na ich wysoki status społeczny, ale cóż począć...

LasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz