Rozdział IV

3 0 0
                                    

*scena drastyczna*

Tym prostym stwierdzeniem, Vincent wywołał łańcuch tragicznych zdarzeń. Nikt spośród zgromadzonych nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

Blond włosa kobieta, która dotychczasowo bawiła się nożem, obracając go zręcznie w dłoni, wbiła go w przegub mężczyzny, któremu siedziała na kolanach. Rozdzierający powietrze wrzask był przerażający. Tryskająca z rany krew, barwiła śnieżnobiały, aksamitny obrus bordową barwą.

Rozbawiona do łez dziewczyna, z zadowoleniem wypisanym na twarzy oblizała swoją rękę umorusaną krwią biedaka. Zgromadzeni przy stole zamarli. Nikt nie wiedział jak zareagować. Może to przez szok albo trunki, ale nikt nie rzucił się na pomoc, nawet nie krzyknął.

Następnie kobieta zahipnotyzowana krwią wypływającą z rany spojrzała wreszcie na swoją ofiarę. Z błyskiem szaleństwa w oczach wgryzła się w szyję gościa. Zaskoczony, wydał z siebie jedynie zduszony jęk. Po chwili dziewcze puściło bezwładne ciało. Truchło zsunęło się z hukiem z krzesła na posadzkę.

Dopiero po chwili do biesiadników dotarło, co przed momentem sie wydarzyło. Przerażone Panie zaczęły rozpaczliwie piszczeć i w pośpiechu uciekać ze swoich miejsc. Mimo rwetesu ja jednak nie potrafiłam ruszyć nawet palcem, sparaliżowana przez strach.

Uciekinierki, jednak szybko zostały powstrzymane przez resztę intruzów. W ślad za koleżanką z grupy napastników, postąpili inni. W zawrotnym tempie rzucali się na biesiadników. Chociaż nie można powiedzieć, żeby elita intelektualna zbyt sprawnie uciekała, to i tak nowoprzybyli mieli niebywałą sprawność w ich doganianiu... i zabijaniu.

Niczym dzikie zwierzęta rozrywali zębami szyje, skórę karku, zostawiając tam głębokie szramy. Ciepła posoka lała się z ran strumieniami zarówno na drewnianą podłogę jak i ściany. Niektórzy przewracali się właśnie o pierwsze ofiary rzezi. Zostałam zbrukana krwią niewinnych.

Strwożona odskoczyłam od stołu, wywracając przy okazji moje siedzisko. Śnieżnobiała suknia ciągnęła się po posadzce, brocząc w krwi. Krople cieczy, tryskające z gardeł brudziły mi ubranie, ręce i twarz.

Widziałam przez krwawą kurtynę, jak niektórym szczęśliwcom udało się uciec spod łap potworów, biegnąc w kierunku drzwi. Okazało się to jednak chwilowym fartem. Wrota były zamknięte. Mężczyźni długo szarpali za klamkę, jednak bez skutku. Obłąkani powoli zbliżali się do uciekinierów, jakby delektując się ich przerażeniem. Goście byli w pułapce. Po chwili słyszało się już jedynie wrzaski i krzyki rozpaczy, błagające o litość.

Całkowicie zdezorientowana, obserwowałam odbywający się na sali balowej mord. Płytki splamione krwią, a ciała ścieliły się gęsto po posadce.

Widziałam jak rudy mężczyzna, przyssał się do jednej z adoratorek Juliena jak pijawka. Dziewczyna przez moment się broniła, drapiąca i szarpiąc napastnika, jednak wkrótce opadła z sił, co pozwoliło mężczyźnie ostatecznie odebrać jej życie.

Jego czarnowłosa koleżanka trzymając za włosy mężczyznę, poderżnęła tępym nożem stołowym swojej ofierze gardło. Płynnym ruchem przecięła tętnice i żyły. Krew spłynęła szerokim strumieniem barwiąc kremową kamizelkę...

Zamroczona szaleńczym tempem uderzeń serca nie mogłam się ruszyć. Bolesne pulsowanie w uszach; wpatrywałam się nierozumnym wzrokiem w każdego z morderców. Zabijali bez najmniejszego zająknięcia, bez cienia jakichkolwiek wątpliwości.

Wciąż nie wierzyłam w to, co widziałam. Ostrożnie, stawiając krok po kroku, powoli się wycofałam.

Nagle poczułam na talii, oplatające mnie jak pęta dłonie. Przestraszona odtrąciłam ramiona, odskoczyłam od napastnika i spojrzałam na niego. Szatyn o kręconych włosach uśmiechał się obleśnie.

LasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz