rozdział dziewiąty, czyli trzy przytulenia

87 12 102
                                    

Róża spojrzała na Ignacego i upiła łyk herbaty. W czwartek zbeształa chłopaka za jego oceny, wygłosiła motywujące przemówienie i od poniedziałku, czyli już trzeci dzień z rzędu, budziła go o ósmej, żeby tłumaczyć mu matematykę, (zgodnie uznali, że jest ważniejsza od biologii, chemii i informatyki, które z tej okazji ominęli). Oczywiście Ignacy cały czas na to narzekał (naprzemiennie z pełnym wdzięczności przygotowywaniem jej kakao i wręczaniem kwiatów), ona zaś udawała oburzoną i utrzymywała, że jej pomoc to nic takiego, ale gdyby miała trochę jaśniejszą cerę, na pewno rumieniłaby się za każdym razem.

- To jak? Rozwiązujesz te równania czy nie?

- Nie pamiętam wzoru... W sensie metody... Tych, no, współczynnych przeciwników - wyznał z żalem w głosie, a Róża stłumiła śmiech. - Proszę, zróbmy coś innego...

- Przeciwnych współczynników. - Poprawiła. - Ale jak to nie pamiętasz? Nie ma mowy! Musisz to umieć, inaczej nie zdasz do następnej klasy. - Chociaż serce Róży topniało, kiedy patrzyła na jego smutek, postanowiła być nieugięta. - Ignacy... Ignacy, czy tobie na tym zależy?

Zapatrzył się w kubek z gorącą jeszcze kawą, przykładając do niego dłonie.

- Tak... Nie... Nie wiem. Nie wiem. - Bezradnie pokręcił głową. - Przepraszam, że marnuję twój czas. - Zrobił taki ruch, jakby chciał wstać od stołu i wyjść, ale nagle zmienił zdanie i opadł z powrotem na krzesło, kryjąc twarz w dłoniach.

Róża westchnęła i położyła mu dłoń na ramieniu.

- Hej, Ignacy, spokojnie... Nie marnujesz mojego czasu, ja naprawdę chcę ci pomóc. Naprawdę. I myślę, że ty też tego chcesz, to znaczy chcesz mojej pomocy i poprawienia ocen, tylko nie wiesz jak się za to zabrać. Ale ja po to tutaj jestem - nawet jeśli też tego nie wiem, to razem będzie nam prościej znaleźć rozwiązanie. To jak?

- Dzie... dziękuję - chlipnął, spoglądając na nią trochę zaczerwienionymi oczami.

Odruchowo przytuliła go, na co zarumienił się, pociągnął nosem i wyrwał jej się, rozpaczliwie rzucając się na stojące na drugim końcu kuchni pudełko z chusteczkami. Długo chował za nimi twarz, ale w końcu usiadł przy stole i z powrotem otworzył podręcznik do matematyki. Skrzywił się, dopijając zimną już resztkę kawy (a może widząc wektory w układzie współrzędnych?).

Kilka godzin później, kiedy dochodziło południe, mieli za sobą już cały pierwszy dział. Ignacy bał się, że Róża będzie chciała wracać do domu, ale na szczęście nic na to nie wskazywało - wyciągnęła nogi na krześle naprzeciwko i zaczęła przeglądać coś w swoim telefonie - więc chłopak zajął się przygotowywaniem kolejnej herbaty. Kiedy postawił na stole dwa parujące kubki, z telefonu Róży popłynęła spokojna melodia.

- Co robimy? - Zapytała. - Dzisiaj mamy jeszcze polski, biologię i EDB, a teraz jest WF. Same żałosne rzeczy, oprócz polskiego oczywiście, ale to ogarnę sama. Mogę ci wysłać notatkę, chcesz? Przepisałeś tamte wszystkie poprzednie?

- No pewnie! - Ignacy dawno nie był z siebie tak dumny; nie dość, że wreszcie przepisał notatki (i nawet coś z nich zapamiętał!), to jeszcze zrozumiał matematykę. - Dziękuję ci za całą pomoc. - Spojrzał na nią z wdzięcznością.

- Nie ma za co! - Uśmiechnęła się. - Ej, masz jakieś fajne gry? Moglibyśmy się zająć czymś przyjemnym, skoro już wagarujemy - zaśmiała się.

- Niezbyt wiele, bo nigdy nie mam z kim grać, ale coś się znajdzie. - Carcassonne, Splendor, karty oczywiście... Więcej mam u babci, bo zawsze z nią gram, kiedy przyjeżdżam do niej na wieś.

- Ale uroczo! - Zachwyciła się Róża. - Może być Splendor? Grałam w to kiedyś z kuzynami i było super, tylko musiałbyś mi przypomnieć zasady.

Niebo zasnuło się chmurami i na dworze zaczął delikatnie prószyć śnieg. Dwójka nastolatków siedziała przy stole, grając w gry i wsłuchując się w dźwięki Sting, U2 i rytmiczne tykanie zegara. Było cicho, ciepło i spokojnie, tak spokojnie, że dla Ignacego było to aż nierealne. Jeszcze kilka tygodni temu w jego głowie panował wieczny chaos, a teraz udawało mu się to powoli naprawiać. Próbował skupić się na grze i wykonywaniu dobrych ruchów, ale wciąż odwracał wzrok w kierunku Róży, przypatrując się jej zamyślonej minie i rudym włosom opadającym na twarz. Był jej tak wdzięczny, tak cholernie, niewypowiedzianie wdzięczny, że nawet nie umiał tego wyrazić słowami.

- Ignacy, twój ruch!

Drgnął i zarumienił się, kładąc łokcie na stole i chowając czerwone policzki za dłońmi. Wziął kilka żetonów i wymienił je na jedną z leżących na stole kart.

- Ej, ona miała być moja! - Zaśmiała się dziewczyna, poprawiając włosy. - Co ja teraz zrobię?

W końcu wybrała kilka żetonów i położyła je obok swoich kart. Znów zapadło milczenie, w które wkradała się tylko melodia, tykanie zegara i deszcz, w który przerodził się sypiący wcześniej śnieg.

I was born
I was born to be with you
In this space and time
After that and ever after I haven't had a clue
Only to break rhyme
This foolishness can leave a heart black and blue

- Masz stały kontakt z jakimiś osobami z klasy? - zapytała dziewczyna, znienacka przerywając tę prawie-ciszę i nie pozwalając mu dosłyszeć słów refrenu. - Lekcje się nie liczą, zresztą, ten kontakt nie byłby stały - zaakcentowała ostatnie słowo, udając groźną minę.

- No wieem... Obiecuję, przestanę w końcu wagarować. Kiedyś. - Równocześnie parsknęli śmiechem. - A co do kontaktu, cóż... Dalej jestem na serwerze naszej cudownej elity. - Wyznał ze wstydem. - Już nie spotykam się z nimi codziennie, ale raz czy dwa w tygodniu... Głupio mi, cholernie głupio, bo... Wiesz, tam się dzieją strasznie chamskie rzeczy, a ja siedzę jak ten je... cholerny tchórz i nic im nie mówię, tylko tam siedzę i tego słucham... - głos mu się załamał, więc ukrył twarz w dłoniach i zaczął pocierać dłońmi oczy, żeby się nie rozpłakać.

Nagle poczuł, jak Róża - po raz drugi tego samego dnia! - przytula go i delikatnie poklepuje po plecach.

- Hej, spokojnie! Pamiętam tych ludzi ze szkoły, na szczęście na zdalnych zjawiają się rzadziej niż ty - szturchnęła go w bok, na co udał obrażonego, jednocześnie uśmiechając się (wypadło to komicznie) - i wiem, że nie jest łatwo się takim sprzeciwić, ale wierzę w ciebie! Uda ci się, Ignacy, tylko na spokojnie, zanotuj to sobie na kartce, napisz, zamiast mówić... - Przytuliła zaskoczonego chłopaka i poklepała go po plecach. - Dasz radę, Ignacy! Wierzę w ciebie! - Zamilkła na chwilę. - I uwierz mi, ci ludzie nie zasługują na twój szacunek, więc nie powinieneś zabiegać o ich. - Dodała zmienionym, zimnym tonem.

ogarnęłam się wreszcie i rozdział jest <3 do końca jeszcze 4 albo 5, także jesteśmy już prawie w 2/3! w mediach macie magnificent u2, fragment w tekście jest właśnie z niej, dlatego dedykacja dla philokalia- <3

a oni piekli chlebOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz