Rozdział 4

145 3 0
                                    

Marek obudził się w jakimś nieznajomym, ciemnym miejscu. Nie było tam okien, a światło było zgaszone, dlatego w pomieszczeniu panował mrok. Chłopak poczuł tylko, że siedzi na strasznie niewygodnym krześle a jego nogi i ręce są związane. Nastolatek poczuł strach pomieszany ze zdezorientowaniem. Kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić. Krzyczeć? Płakać? Siedzieć cicho? Wybrał to pierwsze.
- HALOOOO! POMOCY! - wykrzyczał kilka razy, ale po chwili zrozumiał, że nikt go nie słyszy. Siedział więc w ciszy, czekając na rozwój tej beznadziejnej sytuacji. Czas dłużył mu się niemiłosiernie.

Minęło piętnaście minut i nagle usłyszał kroki. Ktoś zbliżał się do pomieszczenia, w którym się znajdował. Ktoś z bardzo charakterystycznym i bardzo dobrze znanym Markowi chodem, którego z przerażenia nie rozpoznał. Niedługo potem, drzwi uchyliły się, a do środka wpadło w końcu troche światła. Przed Markiem stanął wysoki, szczupły mężczyzna. Niestety, wciąż nie widział kto to. Udało mu się to dopiero, kiedy zaświecono światło. Na twarzy chłopaka zawitało ponownie zdezorientowanie. Tym razem zmieszane z przerażeniem i obrzydzeniem.
- TO PAN!? - krzyknął.
- Tak, kochaniutki. To ja. Cieszę się, że w końcu się obudziłeś. Nie sądziłem, że zajmie ci to aż cztery godziny - odpowiedział profesor Tarantula.
- Ale po co mnie pan tutaj przyciągnął? Co chce mi pan zrobić?
- Nie chciałeś po dobroci to musiałem wymyślić coś innego. Reszty dowiesz się w swoim czasie, ale zapewniam cię, że spotkają cię tutaj same przyjemne rzeczy, jeśli nie bedziesz stawiał mi oporu - powiedział, po czym położył zupę na stole znajdującym się obok Marka.
- Rozwiąże mnie pan? - zapytał.
- Nie. Jeszcze na to zasłużyłeś. Nakarmię cię, ale nie mów do mnie "pan".
- To jak mam mówić?
- Możesz mi mówić na ty. Ewentualnie tatusiu, kochanie, misiu i tak dalej, jeśli będziesz chciał.
- Aż tam mnie nie pojebało - powiedział zdenerwowany chłopak.

Witold chwycił go za gardło i zaczął podduszać.
- Słuchaj słońce, powiem to po raz pierwszy, a zarazem ostatni. Jeśli nie chcesz cierpieć, bądź grzeczny i nie pyskuj. Następnym za takie zachowanie dostaniesz karę. Zrozumiałeś?
Marek nie był w stanie nic powiedzieć z ręką zaciśniętą na jego gardle, dlatego delikatnie skinął głową na znak, że wszystko jest dla niego jasne. Nauczyciel puścił go. Przez chwilę jeszcze kaszlał i nerwowo łapał powietrze do płuc, ale z czasem yo ustąpiło.
- Mogę tej zupy? Jestem już bardzo głodny - powiedział w końcu.
- Co się mówi?
Chłopak poczuł się, jak w przedszkolu, ale postanowił nie komentować tych słów. Nie chciał, żeby Tarantula znowu zaczął go podduszać, więc odpowiedział:
- Prooooszę...
- Grzeczny chłopczyk, daj mi jeszcze buzi i zaczniemy jeść.
- Słucham? - odrzekł zszokowany tym co usłyszał.
- Mówiłem już, tu na wszystko musisz sobie zasłużyć.
- A może być całus w policzek?
- No dobrze. Na początek niech ci będzie.
Po tych słowach mężczyzna zbliżył swoją twarz do twarzy Marka. Ten dał niechętnie obiecanego buziaka, po czym Nauczyciel zaczął go karmić.

Ogórkowa była bardzo dobra. Po jej zjedzeniu chłopak kulturalnie podziękował i czekał na dalszy ciąg zdarzeń.
- Niewygodnie ci na tym krześle, prawda? - zapytał moment później mężczyzna.
- No nie za bardzo.
- Może wolałbyś przejść na łóżko. Zapewniam, że poczujesz się na nim o wiele bardziej komfortowo - pokazał na tapczan stojący w rogu pokoju.
- W sumie to chętnie, ale zapewne to też będzie miało swoją cenę.
- Bystry chłopiec.
- To czego sobie życzy Pan... znaczy... czego sobie życzysz?
- Póki co, nie chcę od ciebie niczego. Później mi się odwdzięczysz. Teraz cię rozwiążę. Nie próbuj żadnych sztuczek. Jestem od ciebie silniejszy, a poza tym nawet nie wiesz, gdzie uciekać po wyjściu z tego pokoju.
- Wiem, nie jestem głupi.

Pięć minut potem Marek siedział już na łóżku. Myślał, że w końcu odpocznie od węzłów na rękach. Po części miał rację. Tym razem Witold założył mu na lewą rękę kajdanki, które przyczepił do barierki łóżka.
- Z czasem może pozbędziemy się takich środków, ale póki co są one konieczne - powiedział, zgasił światło w pokoju i wyszedł.

Marek został sam w ciemnym pomieszczeniu. Był zmęczony tym wszystkim, a to dopiero był początek. Postanowił położyć się spać. Długo nie mógł zasnąć. Po jego głowie nieustannie krążyły myśli: co ze mną będzie, czego jeszcze zażyczy sobie ten zboczeniec, czy ktoś mnie już szuka, czy przeżyję...

Nagle drzwi szybko się otworzyły, a wychylił się zza nich zdyszany Mikołaj. Marek zerwał się z łóżka, by z radości przytulić swojego wybawcę, ale zapomniał o swojej ręce przymocowanej do barierki, więc za daleko nie pobiegł.
- Czekaj tu chwilę, pójdę po coś czym rozwale te kajdanki - powiedział Mikołaj i wyszedł z pomieszczenia. Wrócił niedługo później z siekiera w ręce. Wykonał jeden szybki ruch i Marek mógł w końcu sie do niego przytulić. Ze szczęścia zaczynał płakać.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytał.
- Widziałem przypadkiem, jak ktoś zaciągnąl cię do swojego samochodu. Na szczęście niedaleko zobaczyłem stojącą taksówkę. Typ w niej, co prawda miał przerwę na lunch, ale zacząłem na niego tak krzyczeć, że postanowił sobie zrobić przerwę od przerwy. Kazałem mu jechać za wskazanym samochodem. Miałem tylko nadzieję, że nic ci się nie stanie - opowiadał. - Dojechaliśmy do tego domu i dopiero tutaj zotientowałen się, że porywaczem był Tarantula. Poczekałem, aż pójdzie na chwilę do sklepu i wtedy wkroczyłem do akcji. Ale dobra, nie ważne, musimy uciekać jak najszybciej. On w każdej chwili może wrócić.
- Dobrze. Prowadź!

Wybiegli z pomieszczenia, które jak się okazało było na poziomie piwnic. Podążali najpierw korytarzem prosto, a później w lewo po schodach, przy których były już drzwi wyjściowe. Ucieczka nie była o dziwo trudna. Jednak to nie był jeszcze jej koniec. Chłopcy musieli oddalić się na odpowiednią odległość od domu nauczyciela. Biegli cały czas przed siebie do momentu, kiedy Marek powiedział:
- Poczekaj, daj mi chwilę odpocząć.
Mikołaj zgodził się na to. Usiedli na najbliższej ławce i znów zaczęli rozmawiać.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś po policję? - zapytał Marek.
- Dzwoniłem. Jak usłyszeli historię z nauczycielem, który porwał swojego ucznia i dowiedzieli się, że mam siedemnaście lat to wybuchli śmiechem, stwierdzili, że na pewno robię sobie żarty i żebym nie zawracał im dupy.
- Aham. Zajebiście. Miło z ich strony.
- Nooo...
- A skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć?
- Szczerze mówiąc nie do końca wiedziałem. Najpierw rozejrzałem się szybko po tym domu, później pomyślałem, gdzie ja bym kogoś ukrył na miejscu Tarantuli, no i trochę też podpowiedziało mi to serduszko. Haha.
- Serduszko?
- No widzisz... wiem, że to ja zakończyłem nasz związek, ale niedawno zrozumiałem, że to był błąd, bo tak naprawdę dalej cię kocham.

Marek wytrzeszczył oczy. Tego się nie spodziewał. Poczuł się dziwnie. Przez cały czas od zerwania był negatywnie nastawiony do Mikołaja. Czuł się przez niego bardzo skrzywdzony, jednak w głębi serca dalej go kochał, o czym nie zdawał sobie sprawy.
- Miłość jest popierdolona w chuj - pomyślał.
Przez chwilę nie wiedział, co ma odpowiedzieć, ale po sekundzie zebrał myśli i wydusił:
- Ja ciebie też dalej kocham.
Przytulili się, a po chwili Marek usłyszał:
- To co? Gotowy na zabawę?
Nie wiedział, o co może chodzić Mikołajowi, którego głos zaczął brzmieć jakoś dziwnie. Wtedy zrozumiał, że to nie on to powiedział. Otworzył oczy i zobaczył uśmiechniętą twarz Witolda Tarantuli wiszącą nad nim. Spostrzegł też, że wcale nie siedzi na żadnej ławce, lecz wciąż leży na łóżku w domu nauczyciela.
- A więc to był tylko sen... - wyszeptał pod nosem.
- To co? Gotowy na zabawę? - powtórzył pytanie mężczyzna.

Zostań po lekcjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz