Rozdział 2

42 5 2
                                    

   25 maja - to właśnie ten jeden dzień w roku.
   To była pierwsza myśl Julie Apolonii
Black tego dnia.  Obudził ją ten budzik, który tak często przeklinała.
   Uwielbiała spać. W zasadzie "uwielbiała", to mało powiedziane. Mogłaby spać i spać w nieskończoność. Co noc śniły jej się różne rzeczy. Potem tworzyła z nich historie i opowiadała je swoim przyjaciołom w pokoju wspólnym.
   Tego dnia były jej siedemnaste urodziny. Tak bardzo nie chciała jeszcze wstawać. Była sobota, a jej roztrzepanie pokazało co potrafi, gdy nie wyłączyła wieczorem budzika, który wciąż dawał o sobie znać na szafce nocnej obok jej łóżka. Julie wciąż z zamkniętymi oczami, włożyła rękę pod poduszkę i wyciągnęła swoją różdżkę. Zakryła kołdrą swoją twarz, skierowała różdżkę w stronę budzika i wymamrotała zmęczonym głosem:
- Przeklęte urządzenie.. Reducto...
   Budzik natychmiast obrócił się w proch. Julie zadowolona z siebie, z lekkim uśmiechem włożyła różdżkę z powrotem pod poduszkę i już miała znów zasnąć, gdy jakaś dziwna myśl ugodziła ją w głowę. Usiadła - z wielkim żalem - przecierając oczy jedną ręką, a drugą odsłaniając kotarę swojego łóżka.  Promienie majowego słońca uderzyły w nią tak mocno, że mimo złości na cały świat, że musiała wstać dziś z łóżka, uśmiechnęła się. Spojrzała przez okno, na zalane słońcem błonia szkoły i szybko zdała sobie sprawę z tego, że nie wstała, żeby wyjrzeć przez okno. Rozejrzała się po dormitorium dziewczyn, oczekując, że któraś z jej współlokatorek zaraz się do niej odezwie, żeby złożyć jej życzenia lub chociaż dostanie krótkie owacje na stojąco, za to, że świat spotkała taka łaska, że w ogóle raczyła dziś wstać. Jednak, gdy się rozejrzała, nikogo w dormitorium nie było. Nie znalazła w nim nawet Krzywołapa - kota jej najlepszej przyjaciółki Hermiony. Szybko ubrała się i pogrążona w myślach, zeszła na dół do pokoju wspólnego.
   Jedyną rzeczą, którą kochała bardziej od spania, byli jej przyjaciele i ciocia. Oczywiście jej rodzice również byli dla niej ważni, jednak oboje z nich zmarli, a raczej zostali zamordowani.
   Matka Julie - Marlene McKinnon - została zamordowana przez śmierciożerców, gdy dziewczyna miała zaledwie rok. Black ledwo ją pamietała i wiedziała o niej cokolwiek tylko ze zdjęć lub kilku krótkich opowieści jej ojca - Syriusza Black'a - oraz innych osób takich jak jej ciotka lub ojciec chrzestny - Remus Lupin. Często nawet nauczyciele opowiadali jej, o tym jaka była.
   Ojciec dziewczyny, zmarł kilka miesiącu temu podczas bitwy w Departamencie Tajemnic. Bellatrix Lestrange - pierwszorzędna śmierciożerczyni - (swoją drogą jego kuzynka) rzuciła na niego zaklęcie oszałamiające, przez co wpadł w tzw. "Zasłonę Śmierci" na oczach Julie. To było tak szybkie, tak niespodziewane. Nie mogła nawet pochować go należycie, bo ciało zniknęło za zasłoną. Nienawidziła uczucia i sposobu w jaki go straciła. Dopiero tak naprawdę go poznała, bo całe jej dzieciństwo spędził w Azkabanie za niewinność.
   Tęskniła za nimi. Bardzo mocno za nimi tęskniła. Uwielbiała swoje urodziny, ale ich jedyną i największą wadą było to, obchodziła je bez nich. Oczywiście była okropnie wdzięczna za to, że nadal ma przyjaciół i ojca chrzestnego, ale jednak czegoś jej w tym wszystkim brakowało.
   Ciągle chciała słuchać tylko o tym, jaka była jej matka, ale nie chciała zamęczać nikogo, a szczególnie Remusa pytaniami, które - choć starał się tego nie pokazywać - same w sobie sprawiały mu ból.
   Każdy kto znał Marlene, powtarzał jej, że jest okropnie podoba do matki.
Julie oglądając jej zdjęcia, sama zauważała duże podobieństwo. Niestety, choć zdaniem wielu miały nie tylko identyczna twarz, włosy i uśmiech, ale tez charakter oraz usposobienie, dziewczyna nigdy się o tym nie przekonała.
   Och, tak bardzo marzyła, żeby dowiedzieć się o niej jak najwiecej, nie zadając przy tym nikomu pytań i bólu. Chciała wiedzieć jaka ona była. Czuła z nią ogromne powiązanie, więź, której nie potrafiła opisać. Wiadomo, że była jej córką, więc to nic nadzwyczajnego, ale Julie w tym wszystkim czuła okropny żal, że praktycznie jej nie poznała i dziwną potrzebę bycia jak ona. Gdyby tylko mogła...
   Z rozmyślań wyrwał ją nagły, dźwięczny krzyk.
- Wszystkiego najlepszego! Miło, że wstałaś!
   No tak. Wystarczyło jej zaledwie kilka minut rozmyślań, by zapomnieć, jaki dziś dzień. Zajęło jej dosłownie chwilę, żeby przyswoić to, co dzieje się wokół niej.
-Och, dziękuje! - wykrzyknęła zdziwiona.
   A więc, oto i oni. Ludzie, dla których była w stanie codziennie wstawać z łóżka. Hermiona Granger, Ron Weasley, Neville Longbottom i słynny Harry Potter. Dziewczyna codziennie powtarzała, że nie mogła wymarzyć sobie lepszych przyjaciół.
   Hermiona stała pomiędzy Harrym, Nevillem i Ronem, a w rękach trzymała tort urodzinowy, pokryty fiołkowym lukrem. Był posypany fasolkami wszystkich smaków Bartiego Bott'a, które tak uwielbiała. Na środku stała świeczka z liczbą siedemnaście, a obok niej, największy przysmak Julie - czekoladowa żaba.
   Jedną z wielu cech Black, było to, że uwielbiała się wyróżniać.
   Miała gitarę. I choć ani trochę nie potrafiła na niej grać, zawsze miała ją gdzieś przy sobie i z zaskoczenia wyjmowała ją, brzdękając i śpiewając cokolwiek, byle by rozśmieszyć swoich przyjaciół.
   Uwielbiała się śmiać. Zawsze, gdy ktoś opowiadał żarty, wybuchała głośnym śmiechem - nawet, gdy żart był totalnie beznadziejny.
   Kochała mugolskie filmy. Uważała, że mają w sobie coś magicznego - choć nie miały nic.
   Bardzo często zabierała Harry'emu okulary, tym samym pozbawiając go wzroku, do momentu, aż nie znajdował w kieszeni swojej różdżki i nie krzyczał: "Accio okulary!".
  Układała włosy Rona w najdziwniejsze fryzury, doprowadzając go przy tym do szału, choć zawsze na jego twarzy, błąkał się wtedy cichy uśmiech.
   Robiła razem z Nevillem różne, głupie zdjęcia jego starym aparatem. Mimo, że nie przepadała za Zielarstwem, zawsze z pasją słuchała, gdy opowiadał jej o najróżniejszych roślinach. Z resztą, zawsze była wiernym słuchaczem.
   Nikt nie rozumiał jej stylu, ale ona to najbardziej w nim lubiła. Miała urodę swojej mamy: średnie, blond, lekko falowane włosy i perłowo - niebieskie oczy. Nosiła sukienki, spódnice, szerokie spodnie, koszule - dosłownie wszystko co wpadło jej do ręki i w miarę do siebie pasowało. Jej ulubionymi kolorami były granatowy i szmaragdowy, dlatego czasem żartowała, że idealnie pasowałaby do Slytherinu, na co jej przyjaciele patrzyli na nią z przerażeniem. Wtedy wybuchała śmiechem.
   Zawsze, gdy szła spać, chowała swoją różdżkę pod poduszkę, kiedy inni odkładali je po prostu na szafkę nocną lub, gdy wszyscy nosili je w kieszeni szaty, ona chowała ją za uchem. Wyglądała komicznie i rozśmieszała tym wszystkich na korytarzach, nawet nauczycieli. Raz nawet zdawało jej się, że nawet Snape się uśmiechnął.
   Na lekcjach często stukała swoim piórem o ławkę lub nuciła piosenki, przez co denerwowała wszystkich dookoła.
   Często zabierała rzeczy swoim przyjaciołom, a potem zapominała je oddawać. Hermiona traciła przez nią ubrania, pióra i pergaminy, ale zawsze się z tego potem śmiały.
   Była OKROPNIE niezdecydowana i zupełnie nie potrafiła podejmować decyzji. Nigdy nic nie planowała, wszystko robiła na spontanie. Najpierw robiła lub mówiła, a dopiero potem myślała.
   Była taką osobą, że można byłoby napisać o niej książkę i stałaby się bestsellerem. Jedna z tych wielu cech, które ją wyróżniały, było też to, że gdy wszyscy kupowali czekoladowe żaby dla kart czarodziejów, ona kupowała je dla czekolady.
- Dużo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń i błagamy, NIGDY SIĘ NIE ZMIENIAJ! - powiedziała wyraźnie podekscytowana Hermiona podając blondynce tort i rzucając jej się na szyję, przez co o mały włos dziewczyna go nie upuściła. Dla jego bezpieczeństwa, odłożyła go na najbliższy stolik.
- Tak, tak, ale gdybyś myślała już o jakiejś zmianie, to mogłabyś przestać robić mi te dziwne rzeczy z włosami w najmniej spodziewanych momentach - odrzekł Ron przytulając Julie na co cicho się zaśmiała.
- Tak, a ja rzucę zaklęcie stałego przylepca na moje okulary - zaśmiał się Harry również obejmując dziewczynę i składając przy tym życzenia. Po nim to samo zrobił Neville, wręczając jej przy tym roślinę, którą określił jako: "Krwawnik kichawiec".
- Strasznie mi się z tobą kojarzy. Chyba dlatego, że można sporządzić z niej Wywar zaciemniający umysł. Nie jestem dobry z eliksirów, ale chyba wywołuje on lekkomyślność i porywczość. - wyjaśnił jej chłopak, a wszyscy się zaśmiali. Bo faktycznie - taka była Black.
- Musisz zdmuchnąć świeczki!
Ah tak. Zdmuchnąć świeczki i pomyśleć urodzinowe życzenie. Klasyk. Julie nigdy nie szła za tłumem, ale tradycja, to tradycja. Jej życzenie zawsze brzmiało tak samo, chociaż nigdy się nie spełniło. Bo jak można spełnić takie życzenie? Choć dla dziewczyny słowo "niemożliwe" nie istniało, to tak - to akurat było niemożliwe. Ale zawsze tego najbardziej pragnęła, wiec stało się ono poniekąd również tradycją.
"Chciałabym poznać mamę" - pomyślała i zdmuchnęła świeczki. Harry, Ron, Neville i Hermiona od razu zaczęli bić brawa.
- Pomyślałaś życzenie? - zapytała ją Hermiona.
- Pomyślałam - odpowiedziała oglądając tort dookoła. - Ale nie liczcie, że wam je powiem. Wciąż pamiętam ten zakład Ron. Pamietam o nim co roku, nigdy nie poznasz tego życzenia.
-Och, co roku mam nadzieję, że zapomnisz - zaśmiał się.
   Kilka lat temu, Julie i Ron pokłócili się o to, że dziewczyna rzekomo, nie potrafi dochować tajemnicy. Były to akurat jej dwunaste urodziny, więc chłopak zaproponował zakład: miała dochować tajemnicy swojego życzenia urodzinowego, aż do osiemnastych urodzin. Miały to być jej ostatnie urodziny w Hogwarcie i dopiero wtedy mogła powiedzieć im o swoim życzeniu.  Stawką były czekoladowe żaby i udowodnienie swojej racji, więc nawet nie raczyła odmówić. Wzięła to bardzo mocno do siebie, czego chłopak zdecydowanie się nie spodziewał. Co rok, coraz bardziej żałował, że zaproponował ten zakład i po cichu odkładał pieniądze na tuzin smakołyków.
- Skąd w ogóle wytrzasnęliście ten tort? Jest naprawdę ładny - zdziwiła się blondynka, zjadając z niego jedną z fasolek - blee.. pieprz.
- No wiesz... - zaczął Harry drapiąc się po karku - Zrobiliśmy go.. To znaczy z pomocą Hagrida, to też prezent od niego.
   Black odwróciła wzrok od tortu i spojrzała na czwórkę przyjaciół.
-Och, jest wspaniały! Naprawdę wam dziękuje. A teraz chodźmy już na śniadanie, bo jestem na serio głodna.
   Chwile później byli już w natłoku uczniów wchodzących do Wielkiej Salii na sobotnie śniadanie. Kilka osób złożyło Julie życzenia. Właśnie usiedli przy stole Gryfonów, gdzie wszystkiego najlepszego, życzyła jej jeszcze Ginny i Luna, - która nie wiedzieć czemu właśnie tam siedziała - gdy usłyszeli śmiech z drugiego końca salii.
   Nie był to nikt inny, jak ślizgoni.
- Jak tam siedemnastka, Black?! Bez ojczulka mordercy już nie jest ci tak wesoło, co?!
   No tak. Parkinson, jak zwykle ma tupet. Julie mogła się tego spodziewać. Malfoy, jego goryle, tępe przystojniaki udające jego przyjaciół, laska wyglądająca jak mops i żarty, które niewątpliwie nie bawiły nawet Black. W tym roku było jednak inaczej.
   Od kiedy Lucjusz Malfoy został zamknięty w Azkabanie za bycie poplecznikiem Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, Draco stał się jakoś dziwnie, mniej upierdliwy. Nie żeby ktoś na to narzekał, ale wyglądało to conajmniej podejrzanie. Nikt jednak - prócz Harry'ego, który snuł różne teorie na temat tego, że młody Malfoy poszedł w ślady ojca i też został śmierciożercą - zbytnio nie zwracał na niego uwagi. Tak, więc zakochana w nim Pansy brała sprawy w swoje ręce, choć nie do końca jej to wychodziło.
   Julie, gdyby nie była sobą, po prostu by to zignorowała, ale, że jednak była, musiała odpowiedzieć jej równie drwiąco i nieśmiesznie jak ona.
- Nie martw się Parkinson, mam w sobie jego mordercze geny.
   I odwróciła się do stolika, żeby w końcu zjeść swoje płatki, zostawiając za sobą zdumioną ślizgonkę, którą wyraźnie zatkało.
   Chwilę później do Wielkiej Salii wleciała chmara sów z rożnej wielkości paczkami i listami. Dziewczyna nie spodziewała się wielu prezentów. Raczej tylko listu od ciotki lub Remusa i Tonks z krótkimi życzeniami i klasycznie - czekoladową żabą. Jej bliscy wiedzieli, że jej to nie potrzebne.
   Dlatego bardzo mocno się zdziwiła, kiedy obok niej wyładowało koło pięciu sów rożnej maści z różnymi paczkami.
- Co jest... - zapytała zdziwiona i sięgnęła po pierwszą, lepszą paczkę.
- To od Remusa i Dory! Przysłali mi czekoladowe żaby! Jakie to miłe..
   Chwyciła kolejną nieco większą paczkę. Okazała się ona kawałkiem ulubionego ciasta czekoladowego dziewczyny, upieczonego przez panią Weasley z małą kartką z życzeniami.
   Kolejna paczka była od bliźniaków - Freda i George'a. Julie, tak jak z resztą wszyscy, doskonale znała pomysły bliźniaków, więc otworzyła paczkę z największą ostrożnością. Wstała, wyjęła zza ucha swoją różdżkę, powiedziała "radzę się odsunąć" i końcem różdżki, odchyliła róg papieru. Z paczki wystrzeliło tysiące, jak nie miliony kolorowych iskier, które po chwili ułożyły się w napis: "WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO". Black - już spokojna - usiadła i do końca rozpakowała paczkę.
- Tak jak myślałam - oznajmiła odkładając ją na bok - krwotoczki, wymiotki, lipne różdżki i oczywiście żaba.
- Im to się kręci biznes.. - powiedział Ron nabijając na widelec kolejną kiełbaskę i przesuwając pudełko do siebie.
- Została tylko jedna paczka. Blondynka zgadła, że musi być od jej ciotki. Powoli ją rozpakowała.
   Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to czekoladowa żaba, a zaraz po niej dwie brązowe rękawice. Wyjęła je i zaczęła je oglądać.
- Dostałaś nowe rękawice od Quidditcha! - odparła siedząca obok Ginny. - Mogę zobaczyć?
   Dziewczyna podała je rudowłosej.
   Julie grała w Quidditcha. Była to jedna z tych niewielu cech, które odziedziczyła nie tylko po Marlene, ale i po Syriuszu. Tak jak jej rodzice, była ścigającą drużyny Gryfonów. Co prawda, jej matka była tylko rezerwową, ale zaliczyła kilka meczy.
- Dziwne, nie prosiłam o nie. Mam jeszcze z zeszłego roku przez to, że mało  wtedy graliśmy przez Umbridge. - odrzekła dziewczyna.
- Nie wyglądają na jakieś bardzo nowe. - zauważył Harry, biorąc je od Ginny - Raczej ktoś mało w nich grał, albo dawno temu.
- Albo to i to - dodała Granger.
   Black już miała odłożyć paczkę ze stołu, kiedy zobaczyła, że w środku coś jeszcze jest.
   Na dnie leżał stary zeszyt, a na nim list. Dziewczyna wzięła go, więc i przeczytała.

Kochana Julie,

   Spełnienia marzeń w dniu siedemnastych urodzin! Mam nadzieję, że nie szalejesz za bardzo i wciąż masz w sobie jeszcze trochę godności. W końcu jesteś już pełnoletnia.
   Przesłałam ci twoją ulubioną czekoladową żabę. W pudełku znajdują się jeszcze dwa prezenty. Nie są one jednak do końca ode mnie. Oba należały do twojej mamy. Pierwszy, to jej rękawice do Quidditcha. Mam nadzieję, że idealnie się sprawdzą podczas meczu z krukonami.
W pudełku jest jednak jeszcze jeden, ważniejszy prezent. Chciała, żebyś dostała go na siedemnaste urodziny.
   Mam nadzieję, że prezent ci się spodoba i będziesz miała udane urodziny. Przyślij mi sowę zwrotną, czy wszystko u ciebie w porządku.
                                     
                                    Ciocia Cynthia.

   Black uśmiechnęła się po przeczytaniu listu, ale nie trwało to zbyt długo, bo ciekawość, czym jest prezent na dnie pudełka, zbyt mocno wzięła górę.
   Coś od jej mamy. Coś, co należało do niej. Coś, co chciała jej podarować. Może w końcu czegoś się dowie.
   Sięgnęła podekscytowana do pudełka i wyjęła z niego, nieduży stary zeszyt. Jego okładka była wyblakła ale można było dostrzec na niej granat, brąz i rysunek jakiegoś kwiatu. Kartki były nieco powyginane. Otworzyła go z przejęciem na pierwszej stronie. To co zobaczyła sprawiło, że choć - zazwyczaj nie płakała - jej oczy się zaszkliły. Zaczęła gorączkowo przeglądać kartki.
   Jej przyjaciele musieli usłyszeć szybkie bicie jej serca, gdy to robiła, bo Hermiona zapytała ją po chwili:
- Co to?
   Julie jakby obudziła się z transu. Jak zwykle - kilka sekund rozmyślań i już zapominała gdzie żyje. Otworzyła z powrotem pierwszą stronę i pokazała ją przyjaciołom.

Widniał na niej bardzo staranny napis:
"PAMIĘTNIK MARLENE MCKINNON"

- Czekaj czy to... - zaczął Harry, gdy Black podała zeszyt przyjaciółce, która zaczęła go przeglądać.
- Chyba tak.. - przewała mu blondynka - To pamiętnik mojej mamy.
- Macie nawet podobne pismo.. - zauważyła Granger, oddając jej notatnik.
   Ale Julie już jej nie słuchała. Była zbyt przejęta rzeczą, którą właśnie trzymała w ręce. Pamiętnik jej matki. Przecież tego właśnie chciała zdmuchując świeczki od tylu lat. Znajdzie w nim wszystko, co przez tak długi czas nie dawało jej spokoju. Przekładała kartki zachwycając się nimi i nie posiadając się ze szczęścia.
   Wyglądało na to, że słowo "niemożliwe" nabrało nowego sensu.

___

kolejny rozdział.
mam nadzieję, że póki co za bardzo nie przynudzam, ale obiecuje teraz będzie już coraz lepiej.
zapraszam do komentowania!

Pamiętnik Marlene McKinnonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz