Rozdział 10

15 2 0
                                    

29 maja 1977
Od paru dni nic nie pisałam. Nie miałam na to siły. Teraz minął już ponad tydzień. Sama nie wiem, czy czuję się lepiej czy gorzej. Z resztą,
w ogóle nie wiem już niczego.

~

Marlene siedziała właśnie w fotelu w pokoju wspólnym.
W przerwie w odrabianiu zadań domowych, postanowiła napisać coś w swoim pamiętniku.
Od tamtego wydarzenia zdawała się być coraz bardziej nieobecna.
Nie spędzała zbyt wiele czasu
z przyjaciółmi. Głównie rozmawiała tylko z Lily i czasem
z Jamesem. I chociaż - tak jak zauważył kiedyś Syriusz - Marlene praktycznie nie przestawała mówić, teraz całymi dniami milczała.
Nie chciała, żeby przez coś takiego, przyjaźń ich wszystkich się posypała. Chciała po prostu to wszystko jakoś ułożyć. Potrzebowała czasu i zajęcia. Odrabiała, więc zadania i uczyła się, a gdy była zupełnie sama i miała pewność, że w pobliżu nie ma nikogo poza Jamesem, przeglądała w Proroku Codziennym i innych gazetach (nawet tych mugolskich, które pożyczała od Mary. Dziewczyna często dostawała je od rodziców) ogłoszenia o sprzedaży mieszkam w Londynie. Nadal wiedział o tym tylko jej przyjaciel. Rozważała opcję powiedzenia o tym chociaż Lily, ale jakoś w końcu o tym zapomniała. Wiedziała, że przyjaciółka będzie jej to odradzała, a Marlene nie zamierzała się z nią kłócić. Stwierdziła, że powie jej jak już napewno coś znajdzie. Nie lubiła niczego przed nią ukrywać, ale akurat teraz były kwita.
Pare dni temu, gdy na Obronie Przed Czarną Magią kończyli już wytwarzać patronusy, stało się coś, co przykuło uwagę Marlene.
Był to poniedziałek. Minęły dwa dni od tej "dramatycznej" sytuacji z Blackiem. Było to, więc dosyć logiczne, że McKinnon nie mogła wyczarować patronusa. Usiadła, więc znudzona, smutna i wściekła jednocześnie na siebie i cały świat. Syriusz, któremu najwidoczniej też nic nie wychodziło, oparł się o ścianę i przyglądał swoim przyjaciołom.
W tym samym czasie z różdżki Lily wystrzelił świetlisty, niebieski płomień. Nikt jednak, oprócz Marlene, tego nie widział. Wszyscy byli zbyt zajęci swoimi patronusami.
Marlene postanowiła, więc obserwować przyjaciółkę.
Z niebieskiego płomienia jej różdżki, wyłoniła się nagle blado srebrzysta łania. Blondynka nie mogła w to uwierzyć. To musiało oznaczać, że...
Nagle Lily zaczęła odwracać się gwałtownie w każdą stronę sprawdzając, czy nikt tego nie widział. Marlene, od razu odwróciła głowę w inną stronę udając, że niczego nie zauważyła.
Po lekcji, McKinnon spytała ją:
- Hej, Lil! Byłam zbyt wkurzona by zauważyć. I co udało ci się wyczarować tego patronusa? Jaki ma kształt?
Evans uśmiechnęła się nerwowo.
- A.. No wiesz.. Wiewiórki - wymyśliła na poczekaniu.
- Wiewiórki? - zapytała podejrzliwie. To zdecydowanie nawet nie przypominało wiewiórki.
- A co, dziwisz się? - wtrąciła się nagle Dorcas - To napewno przez włosy. Tylko spójrz na tą rudą kitę.
I zaczęła bawić się jej ognisto rudymi włosami, śpiętymi w kucyk.
- Zawsze się zastawiałam, jak to możliwe, że twoje włosy tak wspaniale wyglądają, skoro nic z nimi nie robisz - powiedziała Mary
- Też się zastanawiam - odpowiedziała Lily i wszystkie, prócz Marlene zachichotały. Ta tylko się uśmiechnęła.
Nie wiedziała, dlaczego jej przyjaciółka tak to ukrywa. Zwłaszcza przed nią, ale postanowiła dać jej czas.
Dni mijały, a Lily nawet nie wykazała chęci powiedzenia przyjaciółce o uczuciu do chłopaka. A przecież było to oczywiste skoro ich patronusy były wręcz sparowane. Marlene ostatecznie na słuchanie o uczuciach i miłości nie miała ochoty, więc odpuściła. Teraz obie miały sekrety, jednak żadna z nich nie podejrzewała, że druga je poznała, zanim ze sobą o nich porozmawiały.
Bo Lily Evans wiedziała o przeprowadzce Marlene. Znalazła kilka dni temu gazety oraz notes z adresami i zdjęciami domów w Londynie oraz oferty ich cen.
Lily leżała właśnie z głową na klatce piersiowej Jamesa. Znaleźli sobie ciche miejsce pod jednym z drzew na błoniach tak, by żaden z ich przyjaciół ich nie zobaczył. Bez wątpienia, ich relacja stawała się coraz bliższa związkowi, ale nie zamierzali się tym chwalić. Przynajmniej, jeszcze nie teraz.
Ruda była dosyć sprytna jak na gryfonkę. Postanowiła to wykorzystać. Przerwała, więc błogą ciszę między nimi.
- James, co myślisz o tych mieszkaniach, które przegląda Mar?
- No tak, mówiła mi, że chce się wyprowadzić, ale jeszcze mi ich nie pokazywała. Kocham jej spontaniczne decyzje, ale myśl..
- Przeprowadzić?! - przerwała mu prawie krzycząc ze zdumienia i gwałtownie siadając.
- No tak.. - odpowiedział zmieszany chłopak - Myślałem, że wiesz skoro... Czekaj... Nie powiedziała ci, że się wyprowadza?
Lily patrzyła na niego w osłupieniu.
- Nawet nie wspomniała, że ma taki durny pomysł - odparła, a chwilę później dodała - Czy ona powariowała?! Ona ma dopiero siedemnaście lat.. Nie może...
- No tak w zasadzie, to może.. - wyrzekł James, ale po chwili tego pożałował, bo dziewczyna skarciła go wzrokiem. Złapał ją, więc za rękę i próbował się zrehabilitować - Ej spokojnie! Jeżeli ci nie powiedziała, to pewnie dlatego, że byś jej to odradzała.
- Oczywiście, że tak! - odparła -
A ty nie?
Chłopak spojrzał na nią wymownie.
- Powiedziała ci, a ty uznałeś, że to świetny pomysł, tak? - zapytała go z niedowierzaniem.
- No... Nie do końca. Ale nie mogłem nic powiedzieć.
- Nie pomyślała, że..
- Była zbyt śpiąca, żeby myśleć - przerwał jej James.
- Nie no James, ja muszę z nią porozmawiać - odparła ruda wstając.
- Zaczekaj - zatrzymał ją chłopak - Będzie, że ci wygadałem, a ona mi zaufała.
- Powiem jej, jak było. - odrzekła stanowczo
- Lily, słuchaj. - zaczął James - Odpuść jej to teraz. Sama wiesz jak z nią jest przez to wszystko. Przynajmniej się czymś zajmuje. Powie ci, jestem tego pewien, ale daj jej trochę czasu. Z resztą ty też coś przed nią ukrywasz. Jesteście kwita.
Lily przewróciła lekko oczami i z powrotem usiadła na trawie obok chłopaka.
- W porządku... - westchnęła i znów położyła się w objęciach Jamesa.

~

Poza tym wszystkim przykrym jest coś dobrego. Czuję, że właśnie wygrałam zakład z Syriuszem. O ile ten zakład jeszcze istnieje.
A podejrzewam, że nie.

- Zrobiłam kolację, chcesz? - zapytała Julie Hermiona wchodząc do swojego pokoju, który aktualnie dzieliła z przyjaciółką.
- Czemu nie wolałaś? Pomogłabym ci - odpowiedziała Julie wstając ze swojego materaca.
- Nie chciałam ci przeszkadzać. Rodzice wyszli na chwilę, więc się nudziłam - stwierdziła opierając się o framugę drzwi od pokoju - Znalazłaś już coś? To znaczy, jak dla mnie możesz zostać już na zawsze. Lubię z tobą mieszkać, ale widzę, że masz tu mnóstwo gazet.
Julie lekko się uśmiechnęła.
- Wiesz, znalazłam kilka mieszkań w tej gazecie, którą dała mi twoja mama. Nie są takie złe, ale pomyślałam... - zastanowiła się chwilę, aż w końcu powiedziała:
- A gdybym zamieszkała w mieszkaniu matki? Może nikt w nim nie mieszka? Mogłabym je odnaleźć. Napewno napisała adres w pamiętniku. Próbuje go właśnie poszukać, ale te wszystkie wpisy tak mnie wciągają.
Hermiona spojrzała na nią z troską.
- Wiesz... - zaczęła, ale blondynka jej przerwała
- To znaczy... No wiesz, będę musiała coś o nim przeczytać, dowiedzieć się gdzie jest, zobaczyć je i w ogóle... To głupi pomysł prawda?
Hermiona podeszła do niej z uśmiechem i złapała ją za rękę.
- To jest świetny pomysł. Mogę ci pomoc. Znajdziemy ten adres
i zobaczymy czy nikt w nim nie mieszka. Jeżeli chcesz.
Black uśmiechnęła się szeroko.
- 'Mione, jesteś najlepsza.
I przytuliła przyjaciółkę.
- Tak, wiem - odpowiedziała brunetka, wyrywając się z jej uścisku - Z resztą, kto wie czy będę miała, gdzie mieszkać po tym jak wymarzę pamięć rodzicom.
Julie spojrzała zmartwiona na przyjaciółkę.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
Hermiona wzruszyła ramionami.
- Tak, myślę, że tak... Tylko tak zdołam ich ochronić... Potem ich odnajdę i wrócę im pamięć. Miejmy nadzieję...
- Nie chciałam mówić tego przy Harrym - zaczęła po chwili Julie - Wiem, że znowu miałby napady poczucia winy i bohaterskości. Nie pojechałam do ciotki, dlatego, że też nie chcę jej narażać. Jeszcze wtedy, gdy Megan ostatnio nie czuje się za dobrze. W końcu by mnie mogli u niej znaleźć, "wypytywać" o Harrego. To ten czas, kiedy wszystkiego możemy się spodziewać. Ciocia jest jaka jest. Wy znacie ją jako "Sztywną Lady Doskonałości", ale nie do końca taka jest. To znaczy, przestrzega zasad kultury, czasem aż za bardzo, ale jest naprawdę miłą i nawet śmieszną osobą. Wychowała mnie. Wcale nie musiała. Mogła zostawić mnie wtedy samą. W tą noc, gdy tatę zabrali do Azkabanu. A ona się mną zaopiekowała. Wyjechała ze mną do Kanady. Nauczyła mnie wszystkiego. Była taka silna. Kocham ją i w życiu nie naraziłabym jej na niebezpieczeństwo. Dlatego wiem, jak trudne to musi być dla ciebie. Nie chce narażać twoich rodziców jeszcze bardziej...
- Nie narażasz.. - odezwała się, brunetka
- Wybacz mi, 'Mione, ale to ja kąpałam się z Harrym, to mój tata jest jego ojcem chrzestnym, a jednocześnie kuzynem Bellatrix, która go zabiła. Nie tylko z resztą jego, ale pewnie i moją matkę. Została jej jeszcze jedna zdrajczyni krwi tej rodziny.
- Wybacz mi, 'Lie, ale ja jestem brudną szlamą. - odparła Hermiona
Julie ucichła na moment.
- No tak.. - westchnęła po chwili teatralnie - To faktycznie temu wszystkiemu dorównuje.
I obie cicho i nie do końca szczerze się zaśmiały.
- Znajdę to mieszkanie jak najszybciej, obiecuje. - wyrzekła już poważna, Black
Siedziały tak jeszcze chwilę w ciszy. Widząc zmartwioną minę przyjaciółki, Julie wstała i wyciągnęła do niej rękę.
- Chodź - powiedziała - Nie myślmy o tym na razie. Umieram z głodu. Zjedzmy twoją wykwintną kolację, a potem puścimy radio i trochę potańczymy. Wróćmy do starych, beztroskich czasów choć na moment, co?
Hermiona uśmiechnęła się do niej, podała jej rękę i również wstała.
- To co dziś dobrego przyrządziłaś? - zapytała Black brunetkę i obie ruszyły na dół, śmiejąc się.

___

Pamiętnik Marlene McKinnonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz