3. Kraina Wiecznych Mrozów

101 18 29
                                    


     Miejscowość Embville leżąca na północ od wielkiej Ardary zdołała się znacznie powiększyć od momentu zawiązania sojuszu. Dzięki temu porozumieniu zbudowana została także droga łącząca oba siedliska. Wysoka palisada otaczająca miasto miała w sobie sporo pozostałości po bitwach. Prawdopodobnie wkrótce zastąpi ją runiczny mur zapewniający dodatkową ochronę przez istotami przeklętymi. Od dawna w Ardarze krążyły o nich plotki, lecz żadna z takowych kreatur nie ukazała się śmiertelnikom od dłuższego czasu. Poza słynnym Umarlakiem widzianym prawie osiem lat temu, o którym nagle słuch zaginął. Jedni uznali to za dobry omen, inni za podstęp.

     Emilia obserwowała solidne chaty wykonane w większości z drewna. Właśnie zaczął padać śnieg, który był zmorą Ardarczyków przez niemal cały rok. Wieczna zima była zagadką, której rozwiązanie kryło się pod grubą warstwą lodu nie do przebicia. Orszak dotarł na dwór Llewellynna zanim rozszalała się śnieżyca. Płatki śniegu przylegające do ciemnych włosów młodej kandydatki do zamążpójścia wyglądały jak gwiazdy na nocnym niebie. Nadawało to dziwnego uroku dziewczynie.

     Uderzyło ich przyjemne ciepło, gdy wkroczyli do pałacu. W głównym pomieszczeniu wyglądającym na salę tronową walczyli dwaj wojowie. Ciemnoszare ściany przyozdabiały ogniste runy zapewniające sporo ciepła, a także przepędzające wszelaki mrok z niewielką pomocą kandelabrów wiszących wysoko nad dworzanami. Dookoła kręcili się słudzy, gwardziści i żołnierze wywodzący się z różnych ras. Ardarczycy, szakale, likantropy i Drakonidy. W sporej gromadce obecnych dostrzegła jedynie dwoje ludzi. Porośnięty białym futrem mężczyzna o wilczym łbie zauważył przybyszów i zawył na powitanie, a razem za nim zawyli pozostali towarzysze z watahy i niektóre likantropy. Czerwonoskóre gady ograniczały się jedynie do lekkich pokłonów. Dwaj wojownicy przerwali walkę i posłali ciepłe uśmiechy przybyszom. Emilia odruchowo opuściła wzrok, zawstydzona. Czuła się niezręcznie wśród tylu nowych osób, których imion pewnie nie zdoła się nauczyć aż do śmierci...

...depczącej jej po piętach.

     – Witaj, ojcze – ludzki szermierz o włosach blond ułożonych na kształt fal podczas sztormu ucałował dłoń ardarskiego szlachcica.

     Drugi woj skinął głową i nie odezwał się ani słowem. Był Ardarczykiem o czekoladowym odcieniu skóry i białych włosach, zupełnie jak ojciec. Posiadał bujną brodę typową dla stereotypowego barbarzyńcy z opowiastek popularnych za granicą. Często tamtejsi straszyli nimi dzieci powtarzając te same przyśpiewki o wypruwaniu macic własnymi zębami lub wybijania zębów kastetem. Kto wie, ile w tym racji.

     – Poznaj mych synów, Elwir oraz Jonah – Llewellynn wskazał prawym ramieniem kolejno na blondyna i Ardarczyka. – Elwirze, chodź z nami. Jonah, wracaj do roboty.

     Blondwłosy mężczyzna szedł tuż za swym ojcem i Emilią. Uczestniczył w rozmowie i często wtrącał od siebie kilka uwag, gdy Llewellynn opowiadał swej przyszłej żonie o pomieszczeniach. Nie zawsze schlebiały zarządcy.

     Pokazał Emilii laboratorium kryjące się za drzwiami o skomplikowanym mechanizmie ochronnym, lecz nie ryzykował wejścia do środka. Dziewczyna dostrzegła przez wąską pionową szybę pracowników w brudnych fartuchach, kombinezonach ochronnych i maskach podobnych do łbów insektów. Sterczały z nich antenki i filtry. Eksperymenty nigdy nie były jej ulubionym tematem zajęć, zwłaszcza po usłyszeniu opowieści o badaniach na ludzkich ciałach. Nikomu tego nie życzyła. Oddalili się od tego koszmarnego miejsca i dotarli do oranżerii, w której hodowano przeróżne niesamowite rośliny, a później zawitali na arenie, gdzie trwały zacięte walki. Emilia była zaskoczona widokiem dwojga dziewcząt walczących wręcz z użyciem wielkich rękawic wyposażonych w runy. Ciemnozielone i błękitne płomienie bijące z niezwykłego oręża odpowiadające naturze i burzy buchały z rąk walczących przy każdym uderzeniu. Obserwowanie walki przerwała im grupka wojów o złowieszczych uśmiechach. Przewodziła im czarnowłosa kobieta w ciemnym stroju typowym dla zabójców. Ciasne ubranie podkreślało jej idealną szczupła figurę. Wykrzywiła w uśmiechu krwistoczerwone pełne wargi i podrzuciła gladius w lewej dłoni.

Martwy KrólOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz