ROZDZIAŁ VII

333 26 28
                                    

-Uczyłeś się wczoraj? -zapytał chłopak bez przywitania, podając mu jeden z kubków z kawą. Jego uwadze nie umknęły różowe ślady na szyi szatyna, jednak nie miał zamiaru o nie dopytywać, wiedział że i tak nie uzyskałby odpowiedzi, a poza tym nie było w jego interesie się dowiadywać, co, a raczej kto przyozdobił jego kolegę.

-Powiedzmy -przewrócił teatralnie oczami -dzięki -upił łyk mrożonego Ice Latte, zerkając na drugiego z Cappucino w dłoni. Pomimo takiego gorąca, chłopak wciąż nie przekonał się, do kawy mrożonej.

-Czyli nie... Co robiłeś w takim razie, leniwcu pospolity? -powoli zaczął się kierować w stronę portu.

-Przyszła mi wczoraj nowa książka Ackermanna -wzruszył ramionami -nie mogłem się oderwać.

-Ach, no tak... Nauka Erena, najpierw przyjemności, potem przyjemności.

-Nie każdy kieruje się mądrością Armina, najpierw obowiązek, potem obowiązek -chłopak prychnął -co w robocie?

-A daj spokój byku... Jeżeli, ploty okażą się prawdą, to będę szukał kolejnej pracy...

-Ploty? Niby jakie -spojrzał na niego zaciekawiony, jego ciekawość wynikała z tego, że przyjaciel rzadko kiedy interesował się, tego typu rzeczami. Blondynek, był oddany zawsze swojej pracy, nie dbając o to z kim pracuje.

-Tylko się nie wypaplaj -ściszył głos, jakby obawiał się że ktoś go usłyszy -podobno cztery miesiące temu, ktoś kupił klub. Jest to prawdopodobne, bo Annie jest coraz bardziej złośliwa -lekko posmutniał, a drugi wiedział że chłopaczyna zakochał się na zabój i stąd ta markotna mina -coraz częściej nie pojawia się w pracy, a o szefie to nie wspomnę...

-Może Annie ma gorszy czas, a jej ojciec opchnął komuś lokal, ale to nie znaczy że i Ty musisz rezygnować z pracy w tym miejscu -dotarli do wybrzeża, z którego ich sylwetki owiała prawie niewyczuwalna, aczkolwiek chłodząca bryza, wbili wzrok przed siebie patrząc w odpływające statki i leniwie poruszające się żurawie, przestawiające potężne kontenery.

-Nie dlatego chcę zrezygnować -westchnął i spojrzał na towarzysza -podobno Levi, kupił klub -na dźwięk tego imienia, chłopak wciągnął głośno powietrze -wątpię żebym długo popracował, a lepiej zwolnić się samemu, niż potem dostać złą opinię od ex-pracodawcy, bo myślę że on jest do tego zdolny -dopił napój i wyrzucił papierowy kubek, do pobliskiego kosza, następnie sięgnął do kieszeni, po srebrnego elektryka.

-Nie wywali Cię i nie napisze Ci złej opinii -Jeager, przeniósł w końcu wzrok na swojego rozmówcę. Błękitne tęczówki dwudziestolatka, zlewały się barwą z morzem, jego pełna twarz, ujmowała mu lat, przez co zawsze wyglądał na młodszego, mimo że byli w tym samym wieku -jak można napisać coś złego o polskim pracowniku? Przecież żaden Niemiec, nie popierdala tak dużo i szybko, jak Ty -wyrzucił kubek i wyciągnął rękę w stronę kumpla.

-Czesko-polskim pracowniku -upomniał go, podając mu elektrycznego papierosa -znowu zapomniałeś fajek... Mości książę?

-Ja Ci dam księcia -szturchnął go w ramię -nie, ale wyczułem że masz jagodowy liquid, więc stwierdziłem że skorzystam -zaciągnął się.

-Patrzcie go -przeciągnął się -mam urlop do odrobienia w sierpniu, ponad dwa tygodnie, jadę na tripa od Gdańska, po Brno. Jedziesz ze mną? No chyba że znowu polecisz do Ekwadoru, czy tam innej Portugalii.

-Hmm... Road trip, Twoim Jeep'em? -zamyślił się.

Szczerze powiedziawszy, nigdy nie był u swoich wschodnich sąsiadów. A, Armin, nie raz wybrał się z nim na obóz do Hiszpanii, jego rodzice twierdzili że ma dopilnować jego i Mikasy gdyż jest najbardziej rozsądny. Tak naprawdę, chcieli by i tamten odpoczął, traktowali go jak własne dziecko.

-W sumie nigdy nie byłem na wschodzie, nie okradną nas? -zaśmiał się, ale po chwili umilkł, wiedząc zabójczy wzrok kumpla.

-Żyjesz bardzo starymi stereotypami -powiedział z pełną powagą w głosie -jak coś, to miejsca są wolne, tylko nie licz na Bóg wie jakie luksusy -odebrał swoją własność i zaciągnął się dymem, czując przy tym jagodowy smak w ustach.

-A Ty królewiczu, jak coś to pamiętaj że Twój pokój, w naszym domu ciągle jest pusty.

-Nie chcę być pasożytem w Waszym domu -blondyn wypuścił chmurę dymu w przestrzeń.

-Chyba się nie zrozumieliśmy, mordo -szatyn, spiął przydługie włosy w mały kucyk, z którego uciekały niesforne kosmyki, gdyż gorąco nie ustępowało, a chłodzący napój się skończył -powiedziałem w N-A-S-Z-Y-M D-O-M-U. Uszy się czyści, a nie wietrzy, durniu.

-Ja Ci dam, durniu -zacisnął dłonie i ruszył w kierunku chłopaka, z mordem w oczach, a tamten zaczął oddalać się coraz szybszym tempem -nie żyjesz Eren!


✔ONE NIGHT STAND [BXB] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz