Ból głowy - Ozzy Osbourne ff

133 0 0
                                    

– Ozzy, czy możesz mi wytłumaczyć, jakim cudem znalazłeś się za kratkami? – To była Sharon. Czyli jednak zdążyła się dowiedzieć, pomyślałem z goryczą. – Ozzy? – niecierpliwy głos domagał się odpowiedzi, a ja czułem jak robi mi się coraz bardziej gorąco. Właściwie to do paki trafiłem przez bardzo głupi przypadek i byłoby kilkaset razy lepiej, gdyby nikt, a szczególnie Sharon, nigdy nie poznał prawdziwego biegu wydarzeń… Niestety, ta kobieta nie musiała nawet używać tortur, żeby wydusić ze mnie każdą informację. Zbyt ją kochałem.

Wstałem z rozklekotanego łóżka i ze spuszczoną głową, doskonale zdając sobie sprawę z reperkusji moich czynów, przynajmniej tych, które zapewni mi moja żona, podszedłem do krat. Udało nam się nawet chwycić za ręce. Zanim zacząłem mówić, posłałem Sharon jeszcze zbolały, jak najbardziej pokorny uśmiech, co, jak przypuszczałem, na niewiele się zdało wobec historii jaką miałem zaraz się podzielić.

– Na pewno chcesz wiedzieć? – Dopytałem na wszelki wypadek. 

Sharon skinęła głową.

– Wszystko. A więc?

– Sam nie mam pojęcia od czego zacząć. – Westchnąwszy ciężko, uścisnąłem delikatnie miękką dłoń ukochanej kobiety. Ciepło jej skóry dodało mi odrobinę pewności. – Zaczęło się od koncertu. – Wydusiłem wreszcie. 

– Naprawdę, nie wpadłabym na to.

Cela i jej okolice wypełniły się cudownym, perlistym śmiechem, spotęgowanym jeszcze przez echo. Końcówki uszu musiały zapłonąć mi jak pochodnie, co Sharon, jakżeby inaczej, zauważyła i wydała z siebie kolejną porcję śmiechu.

– I co dalej?

– Szkoda gadać. – Pokręciłem głową. – Na początku tradycyjnie odbyła się impreza po koncercie. Wiesz jak to jest. Trochę piliśmy, rozerwaliśmy się… Normalka. Skończyliśmy mniej więcej przed czwartą rano.

– Wcześnie jak na was. – Skomentowała. – Dobrze się chociaż bawiliście?

Zacisnąłem wargi, w środku cały aż chichocząc. Aż do teraz nie jestem całkowicie pewien, czy naprawdę aż tak mnie to pytanie rozbawiło, czy po prostu byłem zdenerwowany jak przed własnym ślubem. Skłaniam się jednak ku tej drugiej wersji.

– Jeśli mam być szczery, to nie pamiętam. – Podrapałem się po głowie. – Niby wróciłem do pokoju, położyłem się do łóżka i tak dalej, ale wszystko to wydaje mi się takie zamglone. – Opowieść przerwało krótkie westchnięcie.– Obudziłem się gdzieś o szóstej i wtedy zaczął się ten ambaras. 

Sharon nie wyglądała na zaskoczoną. Uniesione brwi, ściśnięty półuśmiech i skrzyżowanie ramiona wyraźnie na to wskazywały. Byle tylko nie była mną rozczarowana, modliłem się w duchu. 

–  Jak dokładnie? – Zapytała, kładąc akcent na każdą z liter. Znów zaśmiałem się nerwowo. 

Gdy patrzę na wydarzenia tamtego dnia z dalszej perspektywy, sam czasami niedowierzam swojej głupocie. Naprawdę miałem szczery zamiar nie narobić żadnych kłopotów. Jednak obudziwszy się z potwornym bólem głowy, zapomniałem o wszystkim co sobie poprzysiągłem. Przetarłem twarz dłońmi i wplotłem palce we włosy. Mój mózg czegoś się domagał, to widziałem na pewno, lecz niestety, za bardzo pulsowało mi w czole, żebym mógł te potrzeby rozpoznać. Z braku innego pomysłu, otworzyłem szufladę. 

– Same badziewie. – Mruknąłem, przegrzebując dłońmi stertę zużytych chusteczek, jakieś kamienie, puste buteleczki po tych małych alkoholach, które można kupić w sklepie za rogiem i nie wiadomo skąd pochodzącą monetę z rybą, promieniami i ruskimi napisami. Ani grama tego, czego szukałem. 

Znów rzuciłem się na łóżko. Przez chwilę miałem nadzieję, że ból ustąpi, ale mu się chyba wcale nie spieszyło. Potrzebowałem proszków. I to natychmiast. 

Elegancko stoczyłem się z łóżka na podłogę, lądując twarzą w splotach dywanu.

– Ładny wzór, tylko mógłbyś być trochę bardziej delikatny, wiesz? – Skomentowałem. W każdym razie, doczłapałem jakoś do drzwi i wstałem, podpierając się na klamce. Głodny wilk z deprywacją snu i kacem na grzbiecie wyruszył na polowanie. 

W połowie mojej drogi do apteki natknąłem się na starego kumpla. Tak mnie zagadał… Co prawda miałem w planach w końcu powiedzieć mu, że zdaje mi się, że jakiś nachalny perkusista poustawiał w mojej głowie wszystkie swoje bębny i bez ustanku teraz na nich grał, ale jakoś nie nadarzyła się okazja. Apteka mogła poczekać.

Bardzo przyjemnie sobie rozmawialiśmy, jednak nagle dorwała mnie taka fala migreny, że aż musiałem zmrużyć oczy. Próbowałem rozmasować sobie jakoś  skronie, żeby nie wyjść na mięczaka. Ku mojemu wiecznemu potępieniu, mój kolega zauważył te kryptyczne zabiegi i oczywiście nie mógł tego zignorować.

– Coś ci dolega, bracie? – Zagadnął mnie wtedy. 

– Nie, nic. – Machnąłem ręką w odpowiedzi.

– Przecież widzę. – Nie dawał za wygraną. – Masz, łyknij sobie trochę, od razu poczujesz się lepiej. 

Wyjął z kieszeni blister z dość sporymi, żółto-białymi tabletkami. Zgodziłem się, by wycisnął mi dwie na dłoń.

– To paracetamol? – Zapytałem z nadzieją, ale kolega tylko się roześmiał.

– Zwariowałeś? To dziesięć razy lepsze. Nie żałuj sobie!

– No dobra, skoro tak mówisz. – Wzruszyłem ramionami i podniosłem rękę, by wrzucić tabletki do buzi. 

Pastylki już zsuwały mi się z dłoni, kiedy nagle usłyszałem za sobą strasznie ostry dźwięk. Tak jakby komuś włączył się alarm w samochodzie. Obróciłem się, zmarszczyłem brwii i zobaczyłem coś, co przywróciło mnie do rzeczywistości lepiej niż poranna kawa. Ogromny samochód policyjny stał tuż za nami, migając niebieskimi światłami, a policjanci kierowali się w stronę mojego kumpla. 

– Pan, hmm, Feelgood? – Przysadzisty mężczyzna z obfitym wąsem w stylu Salvadora Dalí warknął mu prosto w twarz.

– Można tak powiedzieć… O co chodzi panowie? – Znajomy uśmiechnął się czarująco.

– Dostaliśmy anonimowe doniesienie, że handluje pan nielegalnymi substancjami.

Cholera – pomyślałem. Jak najbardziej znikomym ruchem starałem się zamknąć tabletki w dłoni i schować je do kieszeni, ale ku mojemu nieszczęściu policjant chyba zauważył. Mimo że wciąż dyskutował głównie z Feelgoodem, czułem na sobie wbudowany w jego źrenice noktowizor. Serce biło mi jak oszalałe. 

Zdawkowe odpowiedzi znajomego nie zadowoliły policjanta. Obrócił się do mnie. Przełknąłem ślinę. 

– Proszę mi pokazać, co ma pan w kieszeni. – Zażądał niesamowicie zmienionym głosem, teraz miękkim i delikatnym, jakim mówi się do psa, kiedy nie chce oddać piłki lub patyka. To wydawało się miłe. A może nawet aż za miłe. 

Rzuciwszy policjantowi spojrzenie spod byka, niechętnie sięgnąłem do kurtki. Bardzo zaskoczyła mnie zawartość kieszeni, przyznaję, były tam bowiem chusteczki (skąd ja miałem, u licha, tyle chusteczek?), jakiś lizak, a nawet pieniądze, ale w końcu dokopałem się do dwóch małych pastylek na samym dnie. Zacisnąłem wargi i podałem je mężczyźnie. W międzyczasie oczywiście zdążyłem zostać przynajmniej z tysiąc razy przeklęty przez Feelgooda.

– Bawimy się co? – Zostaliśmy zmierzeni wzrokiem policjanta. – Niestety panowie, dzisiaj zabawicie się na komisariacie. 

Potem już wszystko potoczyło się jak w filmie. Przesłuchanie i cela. Właśnie w ten sposób, przez zupełny przypadek, tu trafiłem.

I Love Rock And Roll -- One-ShotsWhere stories live. Discover now