Pierwszy raz spotkałem Kurta w wieku jedenastu lat. Niemożliwe, że pamiętam dokładną datę, a jednak. 5 kwietnia 1980 roku. Był to dzień wyjątkowo deszczowy, a małe Aberdeen wręcz tonęło w kałużach.
- Tylko nie to! - Wrzasnąłem, wdępnąwszy w kolejną z nich i znów pomoczywszy sobie całe nogawki jeansów. O trampki się już nawet nie martwiłem - i tak chlapało mi w nich jak w personalnych jeziorkach.
W pewnym momencie, kiedy akurat schylałem się, by ocenić straty, poczułem tępe dźgnięcie na samym środku pleców. Podskoczyłem. Serce przyspieszyło. Przez głowę przebiegały wszystkie myśli, wszystkie ostrzeżenia, jakie dawała mi mama od wczesnego dzieciństwa. Kim jest ten człowiek? Czego chce? Czy nie zrobi mi krzywdy?
Ostrożnie wstałem i zamknąłem oczy, próbując nie spanikować. Odwracając się do nieznajomego, na wszelki wypadek, wyszeptałem ledwo słyszalne: "Boże, pomocy..."
Na szczęście okazało się, że pomoc nie była potrzebna. Miałem przed sobą dość wysokiego, szczupłego chłopca, który szczerzył się do mnie szeroko.
- Hej, jestem Kurt! - Przedstawił się. Głos miał wesoły, tak wesoły, że wydawało się, iż może nim rozgonić wszystkie chmury na niebie szarego Waszyngtonu i przywrócić słońce. Aury dopełniały błyszczące czystym błękitem oczy, teraz lekko zmrużone. Nawet na widok mojej zaskoczonej miny, uśmiech nie zszedł chłopakowi z twarzy.
- Cześć, Kurt. - Udało mi się wydukać, choć mój wzrok wciąż błądził i pochłaniał szczegóły sylwetki nowego znajomego. Zacząłem dostrzegać detale. Otarte kolana, plamy błota na koszuli i cienie pod oczami. - Co ty tu robisz? - Zapytałem.
Odpowiedź poprzedziła salwa cichego, niskiego, może nawet trochę niezręcznego śmiechu.
- Fajnie by było najpierw poznać twoje imię, ale skoro nalegasz. - Zaczął, gładząc prawą dłonią rękaw lewej ręki i uśmiechając się półgębkiem. - Spaceruję sobie, wędruję, próbuje przeżyć. Jak na razie całkiem nieźle mi to wychodzi. - Powiedział dumnie, po czym podniósł głowę i ukazał chyba wszystkie zęby.
- Nie przedstawiłem się? - Odparłem, prawie przewróciwszy się o kamień. - Mam na imię Dave, Dave Grohl.
- Miło mi cię poznać, Dave! Zostaniesz moim przyjacielem?
Pytanie wytrąciło mnie z równowagi. Tak, dosłownie też. Siedziałem w kałuży i szerokimi oczami gapiłem się na tego przybrudnawego nastolatka o długich, zamokłych blond włosach. On miałby być moim przyjacielem? Nawet go nie znałem. Czy to nie za szybko?
- Wiesz, Kurt, byłoby bardzo miło, ale nie jestem pewien, czy powinieneś mnie tak nazywać po zaledwie pięciu minutach rozmowy. - Zaoponowałem, jak najdelikatniej umiałem. W międzyczasie próbowałem podnieść się z chodnika, co skończyło się oczywiście sekwencją dziwnych wygibasów, ale w końcu się udało.
Stojąc już na nogach, znów spojrzałem na twarz Kurta. W momencie straciła cały blask. Dołeczki w policzkach się wygładziły, tęczówki zmętniały.
- Szkoda. - Westchnął. - Pa, Dave.
Trudno mi było znieść ten widok. Czułem się ciężko, wiedząc, że pozbawiłem właśnie kogoś takiego jak ja, zwykłego dzieciaka, nadziei na lepszy los. Gdy czytałem komiksy, ludzi, którzy tak postępowali nazywałem okrutnikami, złoczyńcami, zasługującymi na karę. A teraz? Nie mogłem pozwolić Kurtowi tak po prostu odejść.
- Czekaj, Kurt! - Zawołałem i pobiegłem za chłopakiem. - Czekaj. - Ponowiłem, dogoniwszy go.
- Czego jeszcze chcesz. - Burknął, a na jego policzku zauważyłem kroplę. Mogła być co prawda pozostałością po deszczu, ale sądząc po zaczerwienionych białkach i nosie, przypuszczałem, że to jednak łza.
YOU ARE READING
I Love Rock And Roll -- One-Shots
FanfictionAs the title says, in this book you can find a bunch of one-shots associated with rock and metal bands. I hope you will like them. What exactly do I write? Well, mostly fluff, sometimes angst. That kind of things. Rather not any smut. Also, I wan...