Rozdział V

7 0 0
                                    

            Rozdział V

W tamtych czasach, gdy ludzie byli bardziej religijni niż współcześnie, jeszcze przez całą oktawę świąt wielkanocnych nikt nie wykonywał żadnych ciężkich prac, urzędy nie pracowały, sklepy były otwarte tylko do południa, a na polach nie było rolników. Nie inaczej było we Świętej Annie, jak i w nieodległych Walicach. Gospodarze ograniczali się tylko do najważniejszych zajęć, a poza tym po prostu odpoczywano i modlono się, rozważając tajemnice Zmartwychwstania Pańskiego.

Stary Grey, choć religijny i cierpliwy był bardzo, to jednak nie mógł już usiedzieć w domu, tak go do ratusza rwało. Wiedział, że pracy jest dużo, zwłaszcza z powodu przygotowań do obchodu jubileuszu Nowej Polski, a także, co miało odbyć się jeszcze wcześniej, do uroczystości związanej z jubileuszem Świętej Anny. Czasu więc nie było dużo, bo oba święta przypadały w maju. Nad całością przygotowań miał czuwać burmistrz Grey oraz radni miejscy, toteż nie wytrzymał on i w piątek po Wielkanocny poszedł do ratusza.

Zdziwił się, że aż tylu ludzi jest na rynku i na ulicach miasta. Przemieszczali się tam i z powrotem mieszkańcy, rolnicy, myśliwy, kobiety i dzieci. Słychać było gwar rozmów i śmiechy.

- Prawie jak jarmark lub odpust – pomyślał głośno pan Jan i poszedł w kierunku ratusza. Znajdował się on na rogu rynku i ulicy wiodącej do kościoła. Był to prosty, murowany budynek w kształcie litery L z wieżą ratuszową na rogu. Był on zadbany i dobrze utrzymany, bowiem priorytetem burmistrza było utrzymanie ładu i porządku w mieście. Za jego czasów miasto bardzo się rozwinęło i wypiękniało, przez co zdobył sobie stary Grey wielki szacunek wśród mieszkańców. Toteż, gdy szedł, wszyscy go witali i pozdrawiali, mężczyźni podnosząc czapki i kapelusze, a kobiety lekko uchylając głowę.

Stary burmistrz wszedł na podest przy ratuszu i stanął przed drzwiami. Już miał wyciągnąć klucze, by otworzyć budynek, gdy nagle tuż za plecami usłyszał:

- Eeee! Mości panie! Czekaj no! Do pogadania mamy!

Grey odwrócił się i zbladł: na środku runku stał Radocki wraz ze swoimi ludźmi. Burmistrz nie spodziewał się, że oni jeszcze są w mieście. Wiedział, że byli w Poniedziałek Wielkanocny i jeszcze we wtorek, bo doszły go słuchy, że się w karczmie rozbijali. Ale później ucichło o nich, więc staremu ulżyło i stwierdził, że jest już po wszystkim. Tymczasem sprawa się skomplikowała, bo Radocki w mieście był i chciał dochodzić swych spraw, w dodatku na środku rynku.

Wiele można byłoby zarzucić staremu Greyowi, ale z pewnością nie strach. Pan Jan podniósł hardo głowę i ruszył powoli ku Radockiemu. Ten stał i śmiał się bezczelnie oraz rozglądał się wokół, bo ludzi z miasta przystawali i zaczęło się zbiegowisko. Tymczasem stary Jan Grey stanął przed nim i rzekł:

- Radocki, jeszcze tu jesteście? Mówiłem, żebyście się wynosili.

- A co ty stary dziadu myślałeś? – odrzekł chrapliwym, pijackim głosem Radocki – że tak łatwo odpuszczę? A jakie ty masz w ogóle prawo wyrzucać mnie z miasta?

- Takie, że jestem tu burmistrzem i mam obowiązek dbać o bezpieczeństwo i porządek. Tacy jak wy to zaburzają.

- A więc burmistrzem w tej dziurze jesteś? No proszę. A już zapomniałeś, ty stary pierniku żeś mnie sam zaprosił? Hę?

Gniew i wściekłość starego Greya sięgnęły zenitu. Zrozumiał, że ten szaleniec może popsuć mu renomę w mieście. Zakładał nawet, że Radocki właśnie po to stał na środku rynku, by wszyscy słyszeli i widzieli ich rozmowę.

- Tak jak cię zaprosiłem, wszarzu jeden, tak i karzę ci iść precz z tego miasta – syknął przez zęby burmistrz i wskazał ręką drogę do Nowrotowa.

Langner - Walicki. Opowieść z dalekiej Atlantydy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz