Stałam na krawędzi. Pod stopami czułam twarde, nierówne skały; na skórze wilgotny dotyk drobnych kropelek wznoszących się od fal rozbryzgujących u podnóża klifu. Księżyc zbliżał się nieubłaganie do linii horyzontu; wszystko było spowite w jego chłodnym blasku. Światło zaznaczało delikatne fale na dalekim morzu ciemnym jak noc.
Rozerwałam perły i odrzuciłam je od siebie z całych sił. Poleciały w przestrzeń, błyszcząc jak spadające gwiazdy na tle nocnego nieba, odbijającego się w czarnym oceanie. Jednak im dalej były ode mnie, tym wolniej opadały w dół, jakby grawitacja nie mogła pokonać siły przeznaczenia, którym były związane z Księżycową Księżniczką. Nastąpił moment, gdy zawisły w przestrzeni, po czym powoli zaczęły unosić się z powrotem. Miałam dziwne wrażenie, że czas się cofa, a jednocześnie wydawało mi się, że cała ta scena rozgrywa się poza upływającym czasem i poza rzeczywistością, którą dotąd znałam. Perły leciały do mnie w nienaturalnym, spowolnionym tempie, aż wylądowały na mojej klatce piersiowej, wbijając się w materiał sukni i naciskając na zakrytą nim skórę jak dziesiątki najdelikatniejszych pocisków. Gdy przesunęłam po nich dłonią, nie chciały ustąpić – przylgnęły ściśle do czerwonego aksamitu. Wiedziałam jednak, że to nie z suknią są związane, tylko ze mną. Z Księżycową Księżniczką. Teraz, gdy czułam ich nacisk na skórze w pobliżu serca, z całą mocą poczułam tę więź. I zrozumiałam.
Moim obowiązkiem było odpłacić za ten dar. Ofiarować morzu coś równie cennego – a przynajmniej najcenniejszą rzecz, jaką posiadałam. Jak nigdy wcześniej byłam świadoma tego przeznaczenia, a jednak gdy postawiłam krok w stronę przepaści, czułam, że to nie ja poruszyłam nogą – miałam nawet wrażenie, że ta noga nie należy do mnie. Może świadomość tego, co mnie czeka, była zbyt przerażająca, i to dlatego obserwowałam całą scenę jakby z oddali. A może rzeczywiście sterowało mną coś innego niż własna wola. Nie, musiało tak być. Przecież czułam za sobą obecność osób, które w ciągu ostatnich dni stały mi się tak drogie. Nie chciałam ich opuszczać. Nie chciałam być przyczyną ich nieuniknionego smutku. Ale nie mogłam też obserwować zagłady tej pięknej doliny, ich domu – mojego domu. Nie chciałam już widzieć tego bezsensownego podziału oraz wynikających z niego uczuć nienawiści i żalu.
Poczułam, jak ziemia ustępuje mi spód stóp.
– Nie...
– Nie!
– NIE!
Niedowierzanie. Strach. Rozpacz. Tym żegnali się ze mną moi bliscy. Wuj. Lawenda. Robin... Ich głosy rozbrzmiewały wciąż w mojej głowie, gdy moje ciało przebiło taflę wody, a wtedy wszystko ogarnął chaos, szum i ciemność.
***
Walka z żywiołem nie miała sensu. Przesiąknięta wodą suknia ciągnęła mnie w dół. Przyczepione do niej perły ciążyły, jakby były z ołowiu. Zanurzałam się coraz głębiej, a im bardziej oddalałam się od powierzchni, tym wszystko wokół mnie stawało się cichsze i spokojniejsze. Po chwili przestałam odczuwać lodowatą temperaturę wody. Morską toń rozjaśniała światłość, która wydawała się pochodzić znikąd. Może jej źródłem był wielki księżyc, może błyszczące perły. Może było to to światło, które podobno widzi się przekraczając granicę życia i śmierci. Czułam się coraz lżejsza, aż niejasno uświadomiłam sobie, że to perły nareszcie odrywają się od mojego ciała i wracają do domu, opadając na morskie dno. Usłyszałam odległy grzmot, rozdzierający rzeczywistość, gwałtownie wybudzający mnie z transu. Huk był tak głośny, jakby księżyc zderzył się z ziemią. Czyżby wszystko poszło na nic? Poczułam łzy pod powiekami, które wypłynąwszy stały się jednością ze słonymi falami. Był to mój ostatni podarunek dla tego świata.
***
Ciepło i szorstka wilgoć. Biała sierść, pod nią silne mięśnie i bijące serce. Morska woda wszędzie dookoła, fale wznoszące się niczym góry, tańczące jak dzikie rumaki. Tak niezwykłe, a jednak rzeczywiste – czułam to. Wiedziałam, że nie opuściłam tego świata. Przede mną rysował się wielki klif, a na nim drobne sylwetki bliskich mi osób. Wracałam. Poczułam tak wielką ulgę i zmęczenie, że nie byłam już dłużej w stanie trzymać się świadomości. Oparłam głowę na karku mojego wybawiciela i zaufałam mu, że zaniesie mnie z powrotem do domu.
***
Gdy ponownie odzyskałam zmysły, nie czułam już wszechobecnej wilgoci i nie słyszałam ogłuszającego huku morskich fal – tylko odległy, spokojny szum. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą śnieżnobiałą końską grzywę.
– Maria...!
– Maria!
Zdezorientowana szukałam przez chwilę źródła głosu, po czym ujrzałam biegnących ku mnie wuja i Lawendę. Za nimi szli Robin i jego ojciec, Marmaduke i Digweed. Widząc ich wszystkich, całych i zdrowych, uśmiechnęłam się, szczęśliwa. Dotarło do mnie, że klątwa została zdjęta. Czekał nas nowy początek.
– Kochane dziecko... Ty żyjesz – westchnął wuj, pomagając mi zsiąść z grzbietu stworzenia, w którym dopiero teraz rozpoznałam towarzyszącego mi od dawna śnieżnobiałego jednorożca. W głosie wuja słychać było silne emocje, a w jego oczach ukazały się łzy wzruszenia. Objął mnie mocno, z miłością, którą po raz pierwszy okazał przy mnie bez zahamowań. Lawenda uśmiechała się do mnie szeroko, głaszcząc piękną grzywę niezwykłego stworzenia.
– Wujku... – odpowiedziałam, odwzajemniając uścisk. W tej chwili wybaczyłam mu wszystkie niemiłe słowa i nieprzyjazne zachowanie. Poczułam, że odnalazłam rodzinę, którą uważałam za bezpowrotnie utraconą. Po chwili wuj odsunął się zawstydzony, jednak wiedziałam, że mur między nami runął na dobre.
Mój wzrok napotkał jednocześnie zatroskane i pełne ulgi spojrzenie Robina. Próbował ukryć swoje emocje, jednak wciąż wydawał się zbyt silnie przejęty, aby całkowicie je zamaskować. Przypomniałam sobie jego krzyk, rozdzierający przestrzeń, kiedy straciwszy ziemię pod stopami spadałam w dół. Zbliżyłam się powoli, dając mu czas na przybranie zwykłej, kpiącej miny. Jednak tym razem na jego twarzy pozostała trudna do określenia powaga, a jego oczy przybrały całkiem nowy wyraz. Zapatrzyłam się z przyjemnością w ich czekoladową głębię.
– I co, Robin, martwiłeś się? – zadałam pytanie tak, jakbym chciała się podroczyć.
– Pff, nie... Każdy mógłby to zrobić – odparł w podobnym tonie, ale jakby lekko zawstydzony. Chyba wiedział, że okazał już zbyt wyraźnie swoje uczucia, żeby móc nadal udawać obojętność. Lawenda trzepnęła go po głowie za to stwierdzenie, ale nie przeszkodziło mu to w zerkaniu na mnie ze swoim zawadiackim uśmiechem.
Patrząc na niego, czułam ciepło, cichą radość, nadzieję... i wiele innych rzeczy, których nie byłam w stanie nazwać. Zdobyłam nie tylko rodzinę, ale także przyjaciela. De Noir będzie musiał pogodzić się z tym, że jego dzieci nie widzą wrogów w rodzie Merryweather. Ale też w tej chwili nie wydawał się mieć z tym problemu. Nie wiedziałam, czy odwrócenie klątwy przywróci dwór do dawnej świetności, jednak wyglądało na to, że uczyniło już rzecz najważniejszą, czyli zmianę w sercach mieszkańców doliny.
CZYTASZ
Letnie burze nad Rajskim Wzgórzem
FanfictionDolina Moonacre została ocalona i nadszedł upragniony koniec odwiecznego konfliktu pomiędzy dwoma rodami. Podczas gdy mieszkańcy doliny próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości, Maria i Robin, będąc w samym centrum nieuniknionych zmian, szukają w...