Rozdział 2. Kiedy noc zapadła zbyt szybko

39 3 3
                                    

Po wydarzeniach na klifie wszyscy potrzebowaliśmy czasu, aby powrócić do normalności. A właściwie nie tyle był to powrót, co budowanie naszego świata od nowa, w oparciu o miłość i zaufanie. Lawenda i Robin wrócili z ojcem do zamku, aby wzmocnić rodzinne więzi i oswoić swoich ludzi z perspektywą całkiem nowych relacji i zasad panujących w dolinie. Nie widzieliśmy się z nimi już od dwóch tygodni, jednak w międzyczasie otrzymaliśmy przez posłańca wiadomość, że sprawy układają się po naszej myśli. Chyba wszyscy byli zmęczeni dawną wrogością i okazywali gotowość do zaakceptowania nieuniknionych zmian.

Tymczasem w Księżycowym Dworze pełną parą szły porządki, remonty i przemeblowania. Choć skutki klątwy zostały odwrócone, to jednak dom potrzebował odnowienia po latach popadania w ruinę. Przygotowywaliśmy się także na przyjęcie Lawendy, która po ślubie z wujem miała u nas zamieszkać. Sam wuj był tak podekscytowany, że chętnie pomagał we wszelkich przedsięwzięciach i w rezultacie wszyscy domownicy pracowali zgodnie w dobrych humorach i bez narzekania. Do dobrego nastroju bez wątpienia przyczyniał się Marmaduke, którego kuchnia stała się jeszcze lepsza.

Niezwykli świadkowie tamtych wydarzeń pozostali wśród nas, stanowiąc żywy dowód na prawdziwość legend, klątw i magii tego miejsca. Podobno jednorożec czuwał nad rodziną De Noir i ukazywał się na ich ziemi od czasu do czasu, jednak przestał mnie już odwiedzać w wizjach. Towarzyszem naszej rodziny pozostał Wrolf, choć od momentu ostatniej metamorfozy nie mógł zdecydować się na jedną formę i często zaskakiwał nas, zmieniając się podczas aportowania albo kąpieli.

Pewnego wieczoru siedziałam z nim przed kominkiem po całym dniu zdzierania tapet i malowania ścian. Byłam zmęczona, a mimo to czułam się lekko i radośnie. Wciąż trudno mi było uwierzyć, że to w tym starym dworze, z dala od stron, gdzie się wychowałam, w końcu naprawdę poczułam się jak w domu. Ogień leniwie pożerał polana, tańcząc we właściwym sobie, nieregularnym rytmie. Zamierzałam spędzić cały wieczór wpatrując się w latające iskierki, wsłuchując się w trzaski płonącego drewna i przeczesując palcami gładką sierść Wrolfa.

On jednak miał inne plany. W momencie gdy uprzednio odczuwana lekkość zamieniała się już w leniwą ociężałość, a powieki zaczęły zamykać się na coraz dłuższe chwile, mój towarzysz nagle podniósł się i skierował ku drzwiom, patrząc na mnie wymownie. Zaciekawiona, otrząsnęłam się z sennego nastroju, postanawiając sprawdzić, dokąd mnie zaprowadzi. Wyszłam za nim przez wielkie drzwi z zaciemnionego wnętrza na dwór, gdzie panowała magiczna aura letniego zmierzchu.

Rześkie powietrze szybko mnie ożywiło, ruszyłam więc za Wrolfem przez ogród. Chmary owadów unosiły się w pobliżu wonnych kwiatów, które jednak powoli stulały już płatki, przygotowując się na nadejście nocy. Przemierzywszy ogród, wyszliśmy na otwartą przestrzeń rozległych łąk, których bujne trawy sięgały mi powyżej pasa. Przez łąki dotarliśmy aż nad brzeg strumienia, szemrzącego na skraju lasu. A tam, oparty o pień starego dębu stał Robin ze swoim zwykłym zawadiackim uśmiechem. Wydawało się, że to właśnie na mnie czekał, jako że na mój widok nie okazał najmniejszego zdziwienia, nie wiedziałam jednak, w jaki sposób doprowadził do tego spotkania. Wrolf podszedł do niego, nie okazując większych uczuć, i przysiadł przy jego lewej nodze. Z rozbawieniem zauważyłam, że Robin nie czuł się całkiem pewnie w jego towarzystwie. Starał się jednak zachować pozory wyluzowania i kiedy się zbliżyłam, uchylił mi kapelusza, jednocześnie puszczając oko.

– Hej, księżniczko – rzucił zaczepnym tonem.

– Hej, bandyto. Już zawsze będziesz mnie tak nazywał? – odpowiedziałam z sympatią, zadowolona, że go widzę.

– No nie wiem, a nie podoba ci się? Bo muszę przyznać, że bandyta jest całkiem niezły. – Robin wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Chodź – dodał, wyciągając rękę w moim kierunku.

Letnie burze nad Rajskim WzgórzemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz