Rozdział 4. Kiedy światło zmierzyło się z ciemnością

15 2 2
                                    

Wkrótce zorientowałam się, że zmierzamy w kierunku kryjówki Lawendy. Naszej kryjówki, poprawiłam samą siebie w myślach. Znajdowała się ona solidny kawałek dalej i kiedy przebyliśmy już parę wzniesień i zagłębień w terenie, zaczęłam współczuć Robinowi, że biega po lesie o pustym żołądku. Jednocześnie wiedziałam, że jego myśli zaprząta raczej coś innego.

Szłam dobre kilkanaście metrów z tyłu, ale w końcu przyspieszyłam, żeby go dogonić. Chciałam znowu zobaczyć jego uśmiech.

- Jak mnie znalazłeś? - zadałam nurtujące mnie pytanie, kiedy tylko się z nim zrównałam.

Robin łypnął na mnie ponuro, ale odpowiedział:

- Jednorożec.

- Zaprowadził cię do mnie? - nie potrafiłam powstrzymać ciekawości.

- Pojawił się w moim pokoju. W zamku. Kiedy właśnie ubierałem spodnie - mówiąc to popatrzył na mnie ze stoickim spokojem, spodziewając się oczywistej reakcji. Byłam jednak zbyt zajęta szczegółową wizualizacją tej sceny, żeby uzewnętrznić swoje odczucia. - Następnie użył silnego argumentu w postaci ostrego jak sztylet rogu, żeby przekonać mnie do pognania jak wariat przez kilka kilometrów lasu najbardziej niewygodną z możliwych tras, tylko dlatego, że szła w linii prostej do celu.

Bez względu na to, jak komiczne były obrazy przewijające się w moich myślach, nie było mi do śmiechu. Zrozumiałam to, co było ukryte w słowach Robina. Wiedział, że chodziło o mnie. Wybiegł z domu bez śniadania i popędził na przełaj przez las dla mnie.

- Wrolf robił to znacznie bardziej subtelnie - nie byłam w stanie wymyślić nic akuratniejszego, ale o dziwo po tym mało mądrym komentarzu na twarzy Robina zagościło coś na kształt uśmiechu.

W nieco lepszych nastrojach dotarliśmy do jaskini. Robin zdjął stary, ciężki klucz, który niósł zawieszony na szyi na skórzanym rzemieniu, i otworzył bramę, o dziwo poruszającą się na zawiasach bez najmniejszego zgrzytu. Kiedy weszłam w ślad za nim, zakluczył ją od środka, mamrocząc pod nosem:

- Powinienem zamknąć cię tu na dobre i tyle.

Zdecydowanie wolałam znosić tego typu uwagi niż jego uprzednie ponure milczenie.

- A po której stronie Ty byś został? - spytałam bez zastanowienia.

Robin spojrzał na mnie uważnie pierwszy raz od dłuższej chwili. Wydawało mi się, że przez jego usta i oczy przebiegł szybko cień rozbawienia. Przesuwając wzrok po mojej twarzy, zbliżył się do mnie, aż cofając się, odruchowo przylgnęłam do skalnej ściany.

- A jak byś chciała? - spytał cichym głosem, prawie szeptem.

Znowu czułam się jak sparaliżowana, jednocześnie złoszcząc się na siebie samą, że zachowuję się jak idiotka. Robin jednak na tym nie skończył. Przysunął twarz jeszcze bliżej, aż otarł się delikatnie o mój policzek. Jego skóra była niezwykle gładka i jedwabista w dotyku. Usłyszałam wyraźnie jego szept, skierowany wprost do mojego ucha:

- Bo ja wiem, czego bym chciał.

Moje serce gnało tak szybko jak chyba nigdy dotąd. Poczułam coś ciężkiego wewnątrz klatki piersiowej. Byłam prawie zdecydowana, aby go odepchnąć, kiedy wyznał mi swoje pragnienia...

- Kanapkę. Głodny jestem.

Po czym jak gdyby nigdy nic, oderwał dłoń, którą oparł o ścianę nad moją głową, i sięgnął nią do koszyka.

- Z czym jest? - zapytał zwykłym, beztroskim tonem.

Kiedy minęło pierwsze zaskoczenie, roześmiałam się w głos. Wyglądało na to, że zemsta za jego poranne przygody z mojego powodu została dokonana. Tym razem już zdecydowanie odepchnęłam jego wyszczerzoną gębę i stanowczo ruszyłam do środka jaskini. Robin podążył za mną, nadal się przekomarzając.

Letnie burze nad Rajskim WzgórzemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz