Jestem o krok od naciśnięcia spustu, kiedy dostrzegam oczy. Przyjemne, choć dość banalne niebieskie oczy. Wpatrują się we mnie zupełnie przytomnie, choć z wielkim strachem, ale na pewno są przytomne, świadome tego, na kogo patrzą. Bladą skórę twarzy pokrywają rozdrapane krosty, ale to tylko trądzik, a nie wrzody przypominające te towarzyszące dżumie. Jest zdrowa. Opuszczam broń, rozluźniam ramiona. Dziewczyna z trudną do opisania ulgą opiera się o zamknięte drzwi i opada na ziemię. Wygląda na zupełnie wyczerpaną. Resztkami sił zasunęła zbudowaną przeze mnie zasuwę, jeszcze przed tym, jak dotarłem na dół. Z trudem łapie kolejne świszczące oddechy, widzę jak drobna pierś szybko unosi się i opada. Na jednym ramieniu ma plecak, z którego wystaje długi twór, do złudzenia przypominający sportowy łuk. Nie wygląda na wychudzoną, wręcz przeciwnie, ale jej obecność i tak mnie niepokoi. Nie zamknąłem zasuwy, kiedy wracałem z obchodu. Inaczej by tu nie weszła. Inaczej by ją zeżarli, myślę jeszcze, zanim wyciągam do niej rękę. Dźwiga się z trudem, ale wygląda już dużo lepiej. Słyszę łoskot ciał odbijających się o grube, drewniane drzwi i przechodzi mnie dreszcz strachu. Jest ich tam co najmniej dwudziestka. Jak to drobne dziewczę zdołało im uciec? Ach no tak, łuk. Strzały pewnie naostrzyła a cięciwę napięła mocniej, żeby strzały były silniejsze, ale krótsze. Patrzę na nią z uznaniem i przestaję żałować, że zapomniałem zamknąć zasuwę. Chociaż nie wiem, czy śmierć jednej dziewczyny nie jest lepsza od całej chmary dorosłych wewnątrz ratusza.
- Forteca - mówię krótko, a ona chwyta moją dłoń. Ach, już po miesiącu zrezygnowaliśmy z imion. Często się powtarzają, są dość niewygodne i nadali nam je rodzice. Chcemy się pozbyć wszystkiego, co z nimi związane. Dlatego każdy przyjął ksywkę, pseudonim którym się posługuje zamiast imienia. Panuje oczywiście zupełna dowolność. Chłopak, który trafił do mnie poprzednio nazwał się na przykład K9. Na pytanie, dlaczego, odpowiedział, cytuję: bo mogę. No faktycznie. Mógł wszystko. Dopóki dorosły w oblepionym błotem stroju listonosza nie wyrwał mu kawałka mięsa z nogi. Musiałem go zostawić i ratować siebie. Trzeba być egoistą w tych czasach. Inaczej czeka cię śmierć. Wracając do tematu, tak naprawdę mam na imię Alek i mam siedemnaście lat. Przeżyłem dzięki sklepowi z militariami prowadzonemu przez mojego ojca. Naprawdę mało kto przetrwał. Nawet, jeśli... ach , nie. O szczegółach napiszę później.
- Pustułka - odpowiada. To dziwne, że większość dzieciaków bierze pseudonimy od nazw zwierząt. Brzmią przez to jak kryptonimy podczas powstania. W zasadzie to całkiem podobna sytuacja, czyż nie? Walka na śmierć i życie, dokładnie tak samo. Wróg zabija bez zastanowienia nawet całe rodziny. Nie wolno wychodzić w konkretnych godzinach, lepiej nie pojawiać się na otwartych przestrzeniach. Dorośli są zupełnie, jak okupanci. Z tym, że tym razem nie można liczyć na żadną pomoc. Żadną. Armia Czerwona nie przyjdzie zza Wisły. Nikt nie pomoże.
- Wywabili mnie z kryjówki. - zaczyna bardzo powoli, obserwując moją reakcję. W milczeniu kiwam głową, przyzwalając na dalszą opowieść. - Są coraz inteligentniejsi. Znaleźli dzieciaka, może trzyletniego. Wydobywali z niego najgorsze odgłosy aż zdecydowałam się wyjść i go znaleźć, pomóc czy coś. Na moich oczach zjedli malca i odcięli drogę z powrotem. Mieszkałam na górnym piętrze Domu Usług. Ruszyli na mnie całym stadem. Zdjęłam siedmiu, bo tyle strzał wzięłam. I cudem tu dotarłam.