Rozdział IV

92 6 3
                                    

Widzę, że dziewczyna jest w siódmym niebie. Rumieńce znów zakwitły na jej twarzy po tym, jak zbladła po ataku kalekiego ojca i widoku przyjaciółki jej matki. Sklep jest niemal nienaruszony. Pokryte kurzem buty stoją równo w rzędach na pudełkach. Pustułka uśmiecha się i z początku tylko nieśmiało krąży wśród półek, to muskając palcami materiał drogich i tańszych produktów. Czuje opór przed kradzieżą? To byłoby idiotyczne, ale całe szczęście, kiedy siadam na jednym z pufów i zaczynam nie przyglądać się swojemu obuwiu, ośmiela się i przymierza pierwszą parę.
Obserwuję ją jeszcze przez moment, po czym pozwalam sobie na chwilę odpoczynku. Wyciągam nogi przed siebie i zamykam oczy. Wzdycham. Od jakiegoś czasu jestem bardzo zmęczony i nie ma to żadnego związku z moją kondycją fizyczną. Męczy mnie fakt, że muszę spać w jednym pokoju z dziewczyną. Nie, nie chodzi o moralność czy inne takie sprawy. Nie pozwoliłbym jej spać osobno, wciąż uważam, że to zbyt niebezpieczne. Chodzi o to, że ona cały czas jest obok. Że wita mnie uśmiechem, że bardzo dużo mówi, chociaż kiedy tylko zauważa, że mnie to męczy, milknie i robi się bardzo uprzejma. Źle czuję się z tym, że muszę z nią rozmawiać. Ale rozmowy idą gładko, nawet nie zauważam, kiedy prześlizgujemy się pomiędzy tematami. Dziwię samego siebie, kiedy zadaję pytania i śmiejąc się kontynuuję konwersację. Ale zaraz potem znów odzywa się we mnie introwertyk, zamyka mi usta i staję się burkliwy. Pustułka zawsze w tych chwilach odnosi wrażenie, że zrobiła coś źle i z podkulonym ogonem odchodzi, a ja nie widzę jej do końca dnia. Ale i tak bardzo tęsknię za samotnością. Za ciszą, za faktem, że nie wcześniej jakiekolwiek dźwięki wewnątrz ratusza mogły oznaczać tylko jedno: włamanie. I właśnie w tej chwili coś sobie uświadamiam. W sklepie panuje niemal zupełna cisza. Brak dźwięku otwieranych pudełek i żadnego, który mógłby oznaczać poruszanie się Pustułki zaledwie dwa regały dalej. Robi mi się gorąco i nie jestem z tego zadowolony. Zimna krew przede wszystkim. Serce przyspiesza, jak zwykle w takiej chwili. Czyżbym musiał ją ratować drugi raz w ciągu pół godziny? Cóż, nie jej wina, że wciąż nie ma ani jednej strzały a Walthera zamiast przy sobie ma w plecaku.
- Pustułko? -  pytam tylko po to, żeby zagłuszyć dźwięk ładowania pistoletu, a właściwie ponownego wkładania magazynku do środka. Mimowolnie wyjąłem go w zamyśleniu, kiedy to odpłynąłem pewnie na parę dobrych minut. Idiota. Starając się nie wydawać dźwięków, wstaję. Pustułka jakby pokrzepiona moim głosem próbuje dać mi do zrozumienia, w jakiej znalazła się sytuacji. Słyszę odgłosy, które wydaje osoba, której się zamknęło usta siłą. Słyszę szamotaninę. Udaje jej się kopnąć i jedno z pudełek spada po drugiej stronie, dając mi jako taki wgląd w sytuację. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Dziewczyna, która zakrztusiła się płaczem na widok zwłok dorosłego teraz myśli zupełnie trzeźwo i wręcz pomaga mi się uratować. Ale co się właściwie stało? Moja drobna przyjaciółka szarpie się z olbrzymim ojcem. Ma pewnie prawie dwa metry wzrostu i tyle samo obwodu. Nosi brudny, kiedyś (jestem tego prawie pewien) żółty dres, dziurawy w paru miejscach, zielonkawy, czerwony i ogólnie pełen wszystkich możliwych zabrudzeń. Jedno jego udo to co najmniej dwa moje, a Pustułki może nawet trzy. Skóra odłazi mu w kilku miejscach, nie ma butów, co widzę, kiedy zbliżam się bardziej. Widzę żółto-zielone zęby, kiedy próbuje nimi chwycić rękę dziewczyny. Nie jedna osoba pewnie straciłaby przytomność od samego odoru z jego mordy. W końcu udaje mu się podnieść dziewczynę do góry. Łapie ją byle jak, dziwacznie wyginając jej kończyny. Chce zarzucić ją sobie na ramię, kiedy... Jej głowa uderza mocno w regał na buty. Świat zwalnia na moment, krew tryska z rany, dorosły wyje ze złości. Mnie ogarnia strach i jest to uczucie niemal nieznane. Drobna istota w sekundę traci przytomność i wiotczeje w rękach mężczyzny. Ten, jakby mnie nie widząc, rusza powoli w stronę otwartych na oścież drzwi do magazynu. Dla odmiany robi mi się zimno, kiedy uświadamiam sobie swoją głupotę. Podnoszę pistolet na poziom wzroku, kalkuluję. Nie mam pewności, czy trafię w tą głowę, w którą chcę. Są na tym samym poziomie, trzyma ją w bardzo dziwny sposób. Z każdym uderzeniem serca maleje prawdopodobieństwo, że w ogóle trafię. Mogę zabić jedno albo drugie. Trzęsą mi się ręce, czuję, że walczę o życie tej dobrej, przychylnej mi istoty. Mogę albo zabić dorosłego i uratować dziewczynę. Może się również zdążyć, że zabiję ją a wtedy uchronię ją tylko od horroru bycia zjadanym żywcem. Więc chyba obie opcje są dość kuszące, prawda? Niemal nie czuję nóg, kiedy wreszcie naciskam na spust. Nie słyszę huku wystrzału. Pustułka pada na ziemię. Nieruchoma.

Upuszczona przez trafionego w potylicę grubasa.

Dwie sekundy później trzymam ją w ramionach. Łzy.

FortecaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz