Rozdział III

111 7 3
                                    

Nie polecam czytać przy jedzeniu! Także nie dla ludzi o słabych nerwach!

Nie chcę się przyjaźnić z Pustułką. Nie chcę jej nawet polubić. Wciąż wmawiam sobie, że powinienem czuć do niej tylko szacunek, ale to wcale nie jest proste. Do mojego życia powrócił uśmiech, a mnie zupełnie się to nie podoba. Nie chcę się do niej przywiązywać, nie chcę przyznać, że dzięki niej jest mi lepiej. Nie mogę sobie pozwolić na to, że w razie jej straty, stanę się wrażliwy na ataki wroga. To miła dziewczyna. Tak przynajmniej powiedziałaby moja mama. Jest sympatyczna i wesoła, choć dobrze wie, w jakich chwilach powinna być poważna i zdystansowana. Czuję, że przejrzała mnie na wylot. Te głupie, proste oczy wzierają się do środka mojej duszy. Zna mnie lepiej, niż ja siebie. A po raz pierwszy poczułem to, kiedy zabrałem ją na najwyższy punkt obserwacyjny ratusza, drugiego dnia jej pobytu w mojej fortecy. W miejscu, gdzie wyrwałem zegar i teraz zieje tam wielka, idealnie okrągła dziura na wylot. Stamtąd zwykle strzelam do gromadzących się przed wejściem dorosłych i tam też trzymam najcenniejsze dla siebie przedmioty, ponieważ aby wejść, trzeba wspiąć się po drabinie. Wątpię, żeby dorośli to potrafili, a i zdrowe dziecko musiałoby wiedzieć o istnieniu wejścia, żeby na nie trafić, nie sposób dojrzeć drabinę nie wiedząc o niej. Więc zabrałem ją tam, a spojrzenie jej banalnych niebieskich oczu padło od razu na szkice twarzy moich rodziców i młodszej siostry. Zupełnie, jakby wiedziała, co tu trzymam. Jakby mnie znała od zawsze. Węglowe, bardzo niedbałe, choć artystycznie całkiem niezłe. Warte dla mnie więcej, niż potrafię wyrazić słowami. Niemowlę Kasieńka ma na głowie kępkę puchatych włosów, które teraz są czarne a w rzeczywistości były niemal białe. Śmieje się i pokazuje kilka malutkich zębów wystających z dziąseł. Ma nos mojego taty, ale oczy zupełnie, jak moje i mamy. Ona sama nie śmieje się szeroko. Na jej twarzy zastygł na zawsze lekki, matczyny i ciepły uśmiech. Związane z tyłu włosy ma czarne i to akurat zgadza się z rzeczywistością. Tato jak zwykle jest poważny, jak przystało na byłego żołnierza, choć w piwnych oczach tańczy płomień, zdradzający, że tak naprawdę był ciepłym i bardzo życzliwym człowiekiem. Czwartym rysunkiem jest twarz K9. Dziobata, ale przyjemna. Umieszczone są tutaj, aby nigdy ich nie zapomniał. Nie pozwolę umrzeć pamięci o nich. I Pustułka to wszystko zrozumiała. To niewiarygodne, ale nie musiałem mówić ani słowa. One już tak mają, prawda? Że mają intuicję, skądś po prostu wiedzą. Z wielkim trudem powstrzymałem się przed wyrwaniem dłoni, którą na moment ścisnęła swoją, okazując wsparcie i zrozumienie. Nie wolno nam się dotykać. Zupełnie, jakby zaraz za tą wyrwą, gdzie kiedyś był bijący zegar nie odbywała się apokalipsa naszych czasów.

***

Kiedy wychodzimy, oboje dowiadujemy się, czym jest prawdziwa apokalipsa. Dorośli, których zestrzeliłem tego dnia, kiedy Pustułka do mnie trafiła zdążyli już dojrzeć. Mięso w ich żołądkach zdążyło zgnić i prędko, dosłownie rozsadziło ich od środka. Całą ulicę pokrywają ludzkie wnętrzności. O dziwo, krwi jest niewiele. Tylko kawałki jelit, żołądków i innych trzewi. Przy tym niemożliwy do opisania smród gnijących w pełnym słońcu tkanek. Widziałem w internecie filmik, na którym jakiś mężczyzna dźgnął kijem leżącego na plaży martwego wieloryba. Gazy, płyny i cala zawartość jego trzewi wystrzeliła na kilka metrów we wszystkie strony, powalając na ziemię operatora kamery. Obrzydliwy widok. Podchodzę do jednego z pustych ciał i trącam je butem, żeby zobaczyć twarz. Przez dziurę w policzku wyzierają żółte zęby. To matka. Samica. Na głowie ma wypalone łyse place. Zaraz... wypalone? Czyżbym jednak się mylił i ktoś poza nami dysponuje bronią? A może gdzieś naprawdę wybuchł pożar z powodu suszy? Spoglądam na towarzyszkę. Pustułka zatyka usta dłonią a w jej oczach tańczą łzy. Ze strachu? Od odoru? Bierze głęboki oddech a ja słyszę, że tłumi szloch. Nie winę ją za to. Coś ściska mnie za gardło, kiedy widzę zwykle silną dziewczynę w takim stanie. Klęka u ciała, jej kolano ląduje na kawałku ludzkiego jelita, zupełnie to ignoruje.
- Przyjaciółka mojej mamy. Pani Agnieszka. - mówi i z troską naciąga rozerwaną bluzkę na rozpłatany brzuch, żeby chociaż częściowo zakryć dziurę. . - Bywała u nas na obiadach, zawsze przynosiła mi kawałek ciasta. O Boże. - jęczy, dostrzegając brak skóry w policzku kobiety. Nie poganiam jej, bo wiem już, że potrzebuje tylko kilku sekund, żeby wziąć się w garść. Rozglądam się, żeby upewnić, że jesteśmy bezpieczni. Nieruchomieję cały, tylko ręka bardzo powoli podnosi pistolet na poziom oczu.
- Pustułka. - mówię cicho i spokojnie, ale bardzo stanowczo, żeby jak najbardziej zwrócić jej uwagę. - Padnij. Teraz. - wykonuje polecenie, a ja strzelam bez zastanowienia. Adrenalina uderza mi do głowy, ręce nie trzęsą się, wzrok nie rozmywa. Dorosły, którego pokryta liszajami dłoń była mniej niż pół metra od głowy dziewczyny pada u jej stóp, bezbłędnie trafiony między oczy. Nie słyszeliśmy go przez rozmowę, a i on, pozbawiony butów musiał poruszać się wyjątkowo cicho. Podszedł od tyłu. Poza tym, poruszał się na kolanach. Nogi nieco za nimi miał urwane. Chciałoby się powiedzieć, że spalone. Dlatego musiałem kazać jej paść na ziemię. Ona klęcząca miała głowę na prawie tym samym poziomie, co on. Kiedy huk strzału cichnie, przecieram lufę rękawem i chowam broń.
- Chodźmy stąd. - mówię, zanim zdąży otworzyć usta. Zamiast jego zaciskuje je, nie odrywając wzroku od mężczyzny. Wyjątkowo chudy i nie zbyt dobrze zbudowany.
Ubrany w bardzo brudny garnitur. Co dziwne, na nim również widać ślady poparzeń, w kilku miejscach jest naruszony przez płomienie. Jakby języki tylko go liznęły. Podaję dziewczynie rękę, żeby pomóc jej wstać. Ona znów przytrzymuje moja dłoń na sekundę dłużej, niż to byłoby konieczne. Znów nie protestuję, tym razem z nieco mniejszym trudem (i to znów wprawia mnie w niepokój). Pustułka łapie za łuk i nie patrzy na mnie, jakby się wstydziła. Poprawia prowizorycznego prawego buta, który zdążył wzbogacić ją o parę odcisków.
Do sklepu docieramy w kilka minut i juz bez większych problemów. Fakt, że szyba drzwi prowadzących do CCC jest nienaruszona jednocześnie martwi mnie i cieszy. Z jednej strony, to znaczy że nikt jeszcze tu nie buszował wśród półek. Z drugiej, sklep nie był otwierany od pół roku, kto wie, co może tam siedzieć od tamtego czasu. Raczej nic żywego, mówię sobie bo to naprawdę mało możliwe, żeby coś żyło bez wody i pożywienia przez sześć miesięcy. Ale kto wie czy wirus poza wyżarciem mózgu nie daje ofierze także także jakiejś umiejętności życia bez jedzenia? Czy w razie potrzeby ofiara nie zapadnie w stan hibernacji a hałas wybijanej szyby obudzi ją w kilka sekund? Przelatujący obok wróbel wyrywa mnie z zamyślenia.

FortecaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz