Trzymając rączkę siostry czuł się, jak prawdziwy bohater. Trochę, jak tata, kiedy wchodził do ich pokoju i tulił ją, kiedy obudziła się w nocy z złego snu. Ale jego dłoń nigdy nie działała na nią, tak jak taty. Nawet, kiedy starał się mówić tak samo spokojnie, głaszcząc ją po brązowych włosach, kiedy powtarzał, że z pewnością wszystko dobrze się skończy, ona płakała, a łzy spływały obficie po zapadniętych policzkach. I zawsze powtarzała to samo: że chce do mamy i nawet mogłaby pójść do szkoły, że jest głodna i wcale nie podoba jej się gra, w którą ciągle grają, bo buciki ma już za ciasne, a na stopach dziwne, piekące plamki. Musiał coś wymyślić, wiedział, że ona nigdy by tego nie zrozumiała. Więc wymyślił grę, w której ciągle trzeba uciekać. Przed czym, siostrzyczka nie wiedziała, ale i nie pytała. Oczywiście sam również nie mógł do końca zrozumieć, co się dzieje. Miał tylko dziesięć lat, ale dobrze już rozumiał pojęcie "śmiertelne zagrożenie". I jakoś udawało mu się do tej pory utrzymać ich przy życiu. Nie zawsze mogli wrócić na noc do tego, co nazywali domem. A nazywali tak sklep z używaną odzieżą. Zaprowadził tam siostrę na samym początku, kiedy rodzice umarli w swoich łóżkach i nie miał się nimi kto zająć. I od tamtej pory wędrują szukając jedzenia, bo bardzo bał się ją zostawić samą. Spojrzał teraz w jej oczy i poczuł bezsilność, której przez cały czas starał się wystrzegać.
- Misia... Misiu, błagam. Musimy iść, bo niedługo zrobi się ciemno. No chodź, proszę. - mówił, ciągnąc ją za rękę. Przypomniał sobie Robinsona Crusoe, o którym czytał książkę. Czuł się dokładnie tak samo, walcząc o każdy kęs pożywienia i próbując rozpalić ogień. Ale on był dorosłym, silnym mężczyzną. Był dzielny, niczego się nie bał i wiedział dużo więcej, niż Tomek, który przecież był wciąż chłopcem, nie rosła mu broda i musiał jeszcze zajmować się siostrą. Dlatego pocieszał się, że jeśli o to chodzi, to miał nieco trudniej, niż bohater książki. Starał się podczas tego wszystkiego ani trochę nie płakać. Dałby tylko zły przykład Misi. Poza tym, Robinson nie płakał. Ale chłopiec bardzo tęsknił za mamą. Śniła mu się bardzo często, najczęściej wołała go na obiad. To zabawne, że jego głowa głównie o tym chciała pamiętać, prawda? Że nie tęsknił tak bardzo za jej głosem, za ciepłem, tylko za wygodą. Za jedzeniem i ciepłym łóżkiem. Być może dlatego, że teraz o to właśnie najbardziej musiał sam dbać. Było mu trochę wstyd przez to przed samym sobą, ale miał wyjątkowo mało czasu, by o tym myśleć. Misia potrzebowała bardzo dużo opieki. Trzeba było często zmieniać zasady gry, zakrywać jej oczy w najbardziej strasznych chwilach, wiedział, że wpadła by w panikę, gdyby widziała to, na co on musiał patrzeć codziennie. Ale martwił go także inne rzeczy, nie tylko siostra. Na przykład, kiedy się to wszystko skończy? Co będzie dalej, kiedy wszyscy dorośli już umrą? Ale i o tym starał się za często nie myśleć. Chciał się skupić na przeżyciu. Po prostu wstawał każdego dnia, znów i znów, żeby wyruszyć na poszukiwanie pożywienia, za każdym razem coraz dalej.
I tym razem nie było inaczej. Miał nóż. Taki duży, bardzo ostry, prawdziwy nóż. Mama oczywiście nie pozwoliłaby go nawet dotknąć. Ale może gdyby wiedziała...? I nóż był jedyną bronią, jaką miał. Rzadko kiedy jednak musiał go używać, zwykle ratował się ucieczką, bo bez siostry uwieszonej jego ręki był bardzo szybki. W szkole zawsze wyprzedzał wszystkich, nogi miał długie i choć chude, to potrafił zmusić je do nieludzkiego wysiłku. I właśnie przez to, przez fakt, że tak łatwo było mu zbiec przed dorosłymi, kiedy był sam, nachodziła go myśl, okrutna i bardzo samolubna myśl o porzuceniu dziewczynki, której życie spoczywało na jego barkach. Jeśli dalej będzie szło im tak źle, to umrą oboje. Był tego świadom a jednocześnie nie potrafił zostawić jej na pastwę losu. Była taka grzeczna, słuchała go, naprawdę rzadko zdarzało jej się narzekać, jednocześnie taka niczego nieświadoma, niewinna i malutka. W chwili, w której wyciągał ją z domu, z tego prawdziwego domu, podjął decyzję że będzie jej bronił. Tylko nie miał pojęcia, że będzie go to tak dużo kosztować. Wiedział, co by zrobił, gdyby był sam. Znalazł by sobie rower i odjechał do lasu. Dokładnie wiedział, gdzie na skraju lasu była taka drewniana chatka, do której prowadziła drabina. Punkt widokowy, leśniczówka czy coś w tym rodzaju. Wlazłby tam po drzewie i nikt by mu nie zagroził. Westchnął, przerywając te nieprzyjemne refleksje. Jedzenie, Tomek. Skup się na jedzeniu. Szedł starając się nie rzucać w oczy. Okolica wydawała się być jeszcze uśpiona, poranne, chłodne słońce oświetlało tylko czubki budynków przysiadłych przy ulicy Browarnej, na której znajdował się ich sklep.