Dopiero katastrofa na taką skalę sprawia, że zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, na jak wątłych podstawach opiera się nasz świat. Wystarczy uderzenie asteroidy, po którym wybuchła epidemia i wszystko zaczyna się walić. Rządy w Europie padają jeden za drugim, państwa szaleją. Ludzie giną, a ci, którzy przeżyli z wyżartymi mózgu wędrują w chaosie po ulicach owładnięci tylko jednym pragnieniem: zaspokojeniem głodu. Ale "twórca" wirusa zapomniał o jednym, o różnicach w pracy organizmów ludzi dorosłych i dzieci. Dlatego nikomu przed osiemnastymi urodzinami nie grozi zarażenie.
W ciągu następnych paru dni, Pustułka opowiada mi o swoim życiu i tym, jak przeżyła owe pół roku od zachorowania ostatniego dorosłego. Polowała za pomocą łuku na dzikie psy, koty i ptaki i żywiła ich mięsem, pogryzając od czasu do czasu dziką kapustą i ziemniakami. Na początku sama miała psa, Maćka, niedużego kundel o łaciatej sierści i złamanym ogonie. Ale, jak mówiła, Maciek był zbyt towarzyski i ust, dlatego dał się zjeść po tygodniu czy dwóch. Przed wybuchem epidemii, wychowywała ją matka, ojca straciła w wieku trzech lat. Już na samym początku musiała podjąć trudną decyzję o zostawieniu umierającej matki na łożu śmierci i ratowaniu siebie (pamiętam, że kiedy to powiedziała, przyszło mi do głowy, że w dzisiejszym świecie jest miejsce tylko dla takich osób. Dla egoistów owładniętych pierwotnym pragnieniem przetrwania nawet kosztem życia bliskich). Wiele razy wspominała o innych dzieciach, ale zawsze były to tylko sylwetki znikające na końcu uliczek, wrzaski albo porzucone na ulicy paczki po czipsach. Zdołałem się zorientować, że jest ich całkiem sporo, ale żadne nie ma dostępu do takiej broni, jak ja, czy Pustułka właśnie. Inne dzieci zajmują się głównie uciekaniem, głodują a później szybko umierają. Moja towarzyszka nie chciała wchodzić z żadnym w sojusze w obawie, że będzie bezużyteczne i tylko pożerać zapasy. Wciąż uważam, że ma rację. Pustułka z początku była jednym z dzieciaków przeszukujących mieszkania w blokach, których przecież w naszym mieście nie brakuje. Faktycznie, są doskonałym źródłem jedzenia, surowców i miejscem do spania, ale są niesamowicie niebezpieczne. Po wyważeniu drzwi, nie da się ich już zamknąć. Więc w nocy można łatwo paść łupem włóczących się tłumnie po mieście dorosłych. Poza tym, kto wie czy w danym mieszkaniu jakiś nie został zamknięty i nie przeżył, jedząc swoje zwierzęta domowe i dzieci. Nie chciałbym znaleźć się dwa metry od głodującego od miesięcy dorosłego. Wtedy nie ma już ucieczki, jest na nią po prostu za późno. Dlatego dziewczyna zajęła dość duży, dwupiętrowy budynek, gdzie znajdował się kiedyś gabinet stomatologiczny, jakiś urząd i innych instytucji świadczących jakieś usługi. Do mnie trafiła z łukiem, pustym kołczanem i jedzeniem na jeden dzień. Straciła po drodze buta, dlatego szybko zaczęliśmy planować wyprawę po nowe. Nie mogliśmy pozwolić sobie na zranienia i infekcje. Musiała być zawsze gotowa do ucieczki, kopania i zatrzymywania się a na boso, żadna z tych czynności nie jest możliwa. Takich sklepów, w najbliższej okolicy mojego ratusza jest mnóstwo, ale okolica jest bardzo niespokojna. Chorzy wracają w miejsca, w których bywali "za życia", a skoro to rynek, centrum miasta, to dorosłych zwykle jest tak dużo, że nie zdążam przeładować magazynku. Skoro jednak jest nas dwójka, warto spróbować. Pustułka wciąż nie ma strzał, muszę oddać jej więc jeden z cennych Walther'ów P99 i magazynek z szesnastoma nabojami.
- Wrócisz się, aby mnie ratować tylko, jeśli będziesz mieć pewność, że jesteś w stanie mi pomóc. Jeśli stracę, rękę, nogę, lub cokolwiek, zostawisz mnie. I wzajemnie. Ranna do niczego mi się nie przydasz. - mówię zaraz przed wyruszeniem. Mam plecak do polowy wypełniony jedzeniem i amunicją. Połowę zostawiłem pustą na łupy. Jedzenie teoretycznie nie będzie mam potrzebne, ale trzeba się ubezpieczyć na wypadek, gdybyśmy utkęli gdzieś na dłużej.