„Czy możesz do mnie wrócić? Nawet jako sen czy cień?" VivianNobody

275 14 2
                                    






SHIP: Tony Stark & Steve Rogers



Świt był jego ulubioną porą dnia.

Świat zawieszony pomiędzy dniem a nocą, zdawał mu się zatrzymywać, pogrążając w głębokim śnie każdego, prócz dusz potępionych. Pierwsze promienia słońca łaskawie ocieplały lodowate serca, czy też samą pustkę po nich, na jedną chwilę pozwalając doznać uczuć odmówionym im w dziennym świetle. Kiedy nikt nie patrzył, wzruszali się, drżąc w ekstazie spragnieni blasku niczym polne kwiaty otrzepujące się z porannej rosy przed wszystkimi innymi.

Tony spędził swoje świty na różne sposoby. W mało znaczącym towarzystwie, zalepiającym dziurą nie lepiej od nietrwałej plasteliny, ale zdarzało mu sią wpadać również w objęcia alkoholu. Czynił to najczęściej, gdy poranna iluzja miłości była nie do zniesienia, a raczej myśl o jej utraceniu wraz z pierwszymi, zaspanymi oczami, pilnie szpiegującymi go. Potrafił skrywać się w najciemniejszych norach, kryjąc głęboko w sobie ból i tęsknotę za złocistym obrazem, rozgrzewającym zaszronione wnętrze, byle znów nie poczuć przejmującego chłodu, wpełzającego na niego, gnieżdżącego się w zbolałych kościach.

Jednak były to czasy jemu odległe, na wspomnienie których reagował politowanym rozbawieniem, jakby nie dotyczyły one jego, jakby w pewnym momencie swojego życia postawił grubą linię, dzieląc je w pół. Przed i po spojrzeniu w oczy Stevena Rogersa.

Wschodzące słońce było przy nim niczym więcej jak iskierką, wypalającą się żałośnie zapałką. Od niego biło ciepłem, które pozostawało na skórze przez długie godziny jak pamiątka po rozgrzanym żelazie. Tony, wodząc palcem po swoim ciele, mógłby obrysować każde to miejsce, finalnie odpowiadające dłoniom Steve'a, jego opuszkom i jego ustom. Podobnie do nadpsutej maszyny, serce Starka zgrzytało w wdzięcznym rytmie, wiecznie nieufne, zawsze ostrożne, teraz burzące mury wokół siebie na okazywaną mu dobroć.

Świty miały rację bytu, kiedy w swych oranżach topiły blond kosmki, miękkie i gładkie w dotyku, nadając im tym większej aksamitności. Promieniami słońca, które pragnął oglądać, były jasne rzęsy, spoczywające blisko policzka, rzucające na niego szponiasty cień. Dzień zaczynał się, gdy te same promienie rozcapierzały się, a spod nich ukazywały błękitne oczy.

Tony swoje świty spędzał, badając spojrzeniem muskuły ramienia, przytulającym w obronnym geście kołdrę do nagiej klatki piersiowej. Chwytał w sidła świadomości oddech błądzący pomiędzy bladoróżowymi wargami. Na linii szczęki odnajdywał ślady nieznacznego, dniowego zarostu i ledwo widocznych, bladych włosków, ciemniejących wraz z linią ucha. Zapamiętywał kąt, pod którym załamywał się nos – wyrazisty i kształtny jak te rzeźbione w renesansowym marmurze. W poczuciu tego piękna czekał na swój dzień.

I kiedy usta rozciągnęły się w samowolnym uśmiechu, Steve przypominał mu istotę niebiańską. Przeciągnął się w puchowej pierzynie i po zmarszczeniu brwi, uchylił powieki.

— Uśmiechasz się — uświadomił mu Tony łagodnym i zniżonym głosem. — Śniłeś?

Steve potrzebował chwili – na przypomnienie sobie, kim był, nim znużenie przejęło nad nim władzę. Przypomniał sobie o roześmianych ustach, które musnął dla pewności palcami, ale nawet wtedy ich kąciki nie opadły, zbyt pobudzone uczuciem.

— Mhm — przytaknął mu, wracając do poprzedniej pozycji, przyciskając do siebie pierzynę, lecz tym razem swoje intensywne spojrzenie zawiesił na Tonym, wspartym na ramieniu.

— O czym?

— O tobie — odparł prosto.

Tony pokręcił głową, strzepując tym zakłopotanie, którym owiało go wyznanie blondyna. 

MARVEL PRIDE PARTY 2021Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz