Rozdział dwudziesty drugi

109 6 0
                                    

Nie czekając na odpowiedź, zmienił postać. Duże łapy zapadły się w puch pod jego poduszkami, i tylko skinął łbem do Kihyuna, który prosi, by go uważał na siebie podczas samotnej wyprawy. Wilk osiadł nisko na łapach, aż jego brzuch ocierał się o warstwę śniegu, nim zaczął w dość żwawym tempie ślizgać się do przodu. Zachowywał się jak na polowaniu, jego ruchy były płynne i uważne, ogon nisko osadzony, tworząc idealny kamuflaż i maskując jego własne ślady łap. Opuścił uszy, by nie było widać ich czerwonego środka, a oczy zmrużył, ukrywając swoje ciemne tęczówki. Wiatr uderzał z pełną siłą w jego cielsko, lecz nie poddawał się, nieustannie brnąc do przodu do swojego partnera. Pocieszał się faktem, że zaraz go ujrzy.

W końcu udało mu się dotrzeć do stodoły, przywierając do ściany swoim cielskiem. Powoli otworzył drzwi, nim wyciągnął pysk. Jego uszy drgały wysoko na czubku, próbując uchwycić nadchodzące niebezpieczeństwo. Słyszał cichą rozmowę oddaloną niesamowicie od drzwi, oraz jęki... doskonale wiedział, do kogo należały.

Masywna łapa zrobiła niepewny krok do środka, kiedy jej właściciel bez wahania wyszczerbił śnieżne zęby w przerażającym, bezgłośnym warkocie. Obniżył się na łapach w pozycji bojowej, pozwalając wyczulonym oczom wyłapać najdrobniejsze szczegóły z najbliższego otoczenia. Ciemne, spróchniałe deski nie osłaniały prawidłowo wnętrza przed wichurą, która z pełną mocą uderzała o niestabilną konstrukcję, grożąc zawaleniem. Braki w drewnie uzupełniał jednak wyrośnięty mech, jak i poszarzały grzyb zajmujący dużą powierzchnię ścian. Lekki wiatr wkradał się do środka, powodując nieprzyjemny szum, który jednak nie zagłuszał odgłosów ze środka.

Przestrzeń za drzwiami była ogromną, lecz jednak pusta, aż nie spotkała się ze ścianą podzieloną na dwie części. Pierwsza była w pełni zabudowana, gdy druga nie posiadała wiele desek, a kraty. Było to dobre sto metrów dalej, jednak nawet ze swojej pozycji Jooheon doskonale dostrzegał, kto spoczywa we wnętrzu.

Pospiesznie machnął ogonem do swojej watahy, będąc gotów bezpiecznie wprowadzić ją do środka. Sam szybko ruszył przodem, wiedząc, że gdy pozostali dotrą, nie uda im się przemknąć niezauważenie.

Poruszał się żwawo, lecz ostrożnie, w pełni polegając na własnych instynktach. Niepewnie zbliżył się do krat, wyłapując drobne ruchy, lecz zesztywniał, dostrzegając swojego brata. Swojego przyjaciela, który leżał na zimnej, brudnej podłodze celi, ze słabym, prawie niewidocznym oddechem.

Szybko zmienił formę, podchodząc do krat. Teraz gdy przed sobą miał swoją rodzinę, niewiele go obchodziła cała reszta.

-Hoseok, stary obudź się - Poprosił, chwytając kraty w miejscu drzwi, nim pociągnął je do siebie. Zamek zapiszczał, nim urwał się z nieprzyjemnym zgrzytem we w miarę cichy sposób. A bynajmniej taką miał nadzieję. Szybko upadł na kolana przed mężczyzną, z którym spędził życie. Wszystkie jego dobre chwile - Hej, to nie czas na odpoczynek. Mamy kilka dupków do skopania - Błagał wręcz, odwracając mężczyznę, by zbadać ewentualne obrażenia.

Chwycił strzykawkę, wyciągając ją spod białej skóry, nim przyjrzał się poobijanej twarzy przyjaciela. Zamknął oczy wyczuwając bycie serca - rytmiczne.

-Wyjdziesz z tego - Uśmiechnał się, czując ogromną ulgę.

-Ty musisz być tym wielkim, Lee Jooheonem - Odezwał się ktoś po drugiej stronie. Automatycznie warknął wściekle, pozwalając, by instynkt przejął kontrolę.

Spojrzał na postać po drugiej stronie, przyjmując obronną postać, by chronić swojego nieprzytomnego przyjaciela. Za kolejnymi kratami znajdował się mężczyzna wyglądający, jak gówno. Cała jego twarz zbarwiona była siniakami i pokryta krwią, a i reszta ciała nie wyglądała sympatyczniej.

I'll be yours //JookyunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz