6. Daj sobie trochę czasu

28 4 3
                                    

Obudziłam się gdzieś w środku nocy, ledwo oddychając z dławiącego płaczu. Kolejny raz śniła mi się sala porodowa, na której leżałam, i w której przeżyłam cudowne, choć bardzo krótkie chwile z moją córką. Niemal czułam na skórze dotyk jej drobnego ciałka; nie płakała. Była tak słaba, że nie wydała z siebie swojego pierwszego okrzyku. Zaraz potem zabrali ją ode mnie, a ja pogrążałam się w coraz większej rozpaczy. Śniło mi się wszystko, dokładnie wydarzenie po wydarzeniu, jakbym oglądała film w zwolnionym tempie. Nie mogę jednak przypomnieć sobie momentu, kiedy położna powiedziała mi, że Laura nie żyje. Może... dlatego nie potrafiłam, bo nie chciałam tego pamiętać? Zawsze budziłam się w tym momencie, zrywając się niemal na równe nogi, z łomoczącym i bolącym sercem.

Załkałam głośno jeszcze raz; byłam sama w pokoju Camille, która zapewne położyła się spać w gościnnym wraz ze swoimi małymi pupilami, których kołysała do snu. Bałam się tej samotności i otaczającej mnie wokół ciemności, więc czym prędzej nakryłam się kołdrą po samą głowę. Skuliłam się w sobie i w tym samym momencie ktoś usiadł obok mnie i objął.

– Cam, jak dobrze, że jesteś – westchnęłam, ale kiedy odsunęłam kołdrę od twarzy, poczułam nikły zapach męskich perfum. – Alan, to ty?

– Usłyszałem twój płacz.

Wtuliłam się w niego; był facetem, przedstawicielem gatunku, którego nienawidziłam teraz najbardziej na świecie, ale też jedyną istotą w zasięgu mojego wzroku, dzięki której mogłam doznać ludzkiego dotyku i ciepła. Nie pytał mnie o nic, poczekał aż mój płacz nieco się uspokoi, potem owinął mnie mocniej kołdrą i powiedział:

– Chodź.

Nie wiedziałam dlaczego, ale po prostu z nim poszłam. Zaprowadził mnie do swojego pokoju, a jasność zapalonej lampki nocnej niemal poraziła mi oczy.

– Połóż się, i jeśli chcesz, mogę zgasić światło.

– Nie – odpowiedziałam, posłusznie kładąc się na jego łóżku. – Tylko mnie nie zostawiaj.

– Nigdzie nie pójdę, nie bój się.

– Dobrze – burknęłam i ułożyłam się na poduszce. Pachniała nieziemsko... zupełnie nie przypominała zapachu Hansa... Z ulgą przytuliłam do niej policzek. Przyglądałam się Alanowi, który siedział ze słuchawkami na uszach, co raz kiwając głową w rytm jakiejś melodii. Gapił się w monitor jak zahipnotyzowany, ale od czasu do czasu zerkał też na mnie. W pewnej chwili wyłączył laptopa, zdjął słuchawki i obrócił się na fotelu w moją stronę.

– Możesz spać tu całą noc – powiedział delikatnie.

– A ty?

Wstał i się przeciągnął.

– Kimnę się na kanapie w salonie.

– Ale...

– Nie ma sprawy, śpij. Nic mi nie będzie.

– Alan...

– Tak?

Nie odpowiadała przez chwilę. Patrzyła się tylko na mnie żałośnie; to była Ingrid, której nie znałem – długie lśniące, ale rozwichrzone blond włosy, potargane jak u stracha na wróble, czerwone, zapuchnięte oczy i mokra od łez twarz. Nie wiem, gdzie podziała się ta dziewczyna, która tak często się śmiała. Teraz miałem wrażenie, że nie jest już w ogóle zdolna do uśmiechu.

Podszedłem bliżej i kucnąłem przy łóżku. A ona znów się rozkleiła. Zarzuciła mi ręce na szyję, a jej łkanie niemal rozdzierało ją na kawałki. Mnie też przy okazji.

– Ingrid – szepnął mi do ucha, mocno tuląc i gładząc po plecach. Nie mogłam się uspokoić. Miałam nieodpartą potrzebę wypłakania z siebie tego bólu. I tak się złożyło, że to nie Camille, jako moja droga przyjaciółka, była jego odbiorcą – tylko Alan. Alan Walker, który za niespełna pięć godzin musiał szykować się do wyjazdu i kolejnych wywiadów.

– Alan, przepraszam... – zaszlochałam i wytarłam nos w dłoń. – Ilekroć zamknę oczy, to powraca. Ten dzień, w którym urodziłam Laurę... Nie zdołałam się nią nacieszyć... – Żałuję, że przez chwilę słabości z jej ojcem, powołałam ją do życia... Gdyby nie to, nie zaistniałaby wtedy... Nie cierpiałaby...

– Ingrid, nie mów tak...

– Dlaczego byłam taka głupia, Alan? Dlaczego ja w ogóle poszłam wtedy do tej kawiarni i natknęłam się na tego faceta. Po co zaczynałam tę znajomość...

Potem jej płacz nagle ustał i zamilkła. Wciąż była w moich ramionach, a ja nie miałem odwagi, by ją wypuścić.

– Czy to kiedykolwiek minie? – spytała po raz kolejny, patrząc na mnie całkiem nieprzytomnie.

Omiótł wzrokiem moją twarz i odgarnął z niej potargane włosy.

– Na pewno minie – odpowiedział cicho. – Daj sobie trochę czasu.

Popatrzyłam na niego. Bardzo chciałam zrobić to, co powiedział, ale to nie było takie proste. Nie mogło być.

– Myślisz, że kiedykolwiek przestanę odczuwać ból po stracie swojego dziecka?

– Tak, tak myślę – odparł po chwili zastanowienia się. – Nigdy o niej nie zapomnisz, to pewne, ale ten ból minie. Albo stanie się dużo mniejszy. Bo wiesz, że twoja córka nie cierpi... A tego właśnie dla niej chciałaś, prawda?

Zaskoczył mnie. Widać było, że jest zmęczony i senny, a stres przed wywiadami powoli w niego wstępował. Ale nie pozwolił mi pójść spać bez zapewnienia mnie, że wszystko będzie dobrze. Był wspaniałym przyjacielem.

– Chciałabym ci się kiedyś odwdzięczyć, Alan – szepnęłam.

– Za co?

– Za to, że mimo tego, iż jesteś sławnym Alanem Walkerem, nadal jesteś sobą. Takim, jakiego wszyscy cię znamy. Ja cię znam.

Zapadła długa chwila milczenia.

– Pamiętasz nasz pakt wiecznej przyjaźni? – spytał.

– Ten, co zawarliśmy mając dziesięć lat i przypieczętowując go krwią ze zdartego strupka?

– Nadal traktuję to poważnie.

– Poważnie... myślałam, że zemdleję, kiedy zdzierałeś tego strupa z ręki.

Wzdrygnęłam się, na co Alan zachichotał. Potem głęboko ziewnął.

– Pójdę już – powiedziałam. – Musisz odpocząć.

– Pamiętaj, co mi obiecałaś.

– Dobrze. I... przepraszam, że oderwałeś się od pracy.

– Nie przepraszaj mnie – odparł. – Nie masz za co. Dobranoc, Ingrid.

– Dobranoc, Alan.

Wróciłam do pokoju Camille na chwiejących się nogach. Ostatnimi czasy kręciłam się na prawdziwym emocjonalnym rollercoasterze; raz śmiech, a raz spazmatyczna rozpacz. Raz Camille, raz Alan. Jak dobrze, że Anders się w to nie miesza. To dobrze też dla niego; jest na studiach, nie musi się przejmować jakąś dziewczyną z sąsiedztwa.

Położyłam się na mokrą jeszcze od łez poduszkę, ale udało mi się usnąć. Spałam dość twardo i długo, dopóki nie obudziło mnie lekkie szarpnięcie za ramię.

spectre [alan walker] updatedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz