- Panie Malfoy, niezmiernie się cieszę, że znalazłeś czas, żeby się ze mną zobaczyć. Proszę, poczęstuj się cytrynowym dropsem.
Jakbym miał jakiś inny wybór, marudził Draco w duchu. Dyrektor poprosił, żeby przyszedł do niego po kolacji i zanim Draco się zorientował, szedł już w kierunku gabinetu Dumbledore'a, mimo że wcale nie miał na to ochoty. A ponieważ był zmuszony do robienia wszystkiego, o co prosił jego partner, sięgał teraz po cytrynowego dropsa, mimo że nienawidził ich z całego serca.
Dumbledore uśmiechnął się, kiedy Draco włożył cukierek do ust.
- Skoro mamy niedługo zostać partnerami, chciałbym cię lepiej poznać. Powiedz mi coś o sobie.
- Mm mmmm, mmmmmmmmm, mmm mmmmm mmmmmm* - odparł Draco.
Chwilę później ogarnęło go przerażenie. Gdyby jego matka dowiedziała się, że mówi z pełnymi ustami, popełniłaby samobójstwo w jakiś społecznie akceptowalny sposób i dała się pogrzebać, żeby móc przewracać się na ten widok w grobie. Niestety, on nie miał wyboru i musiał odpowiedzieć dyrektorowi, starając się zrobić to jak najlepiej potrafił.
- Jak cudownie - zachwycił się Dumbledore. - Proszę, weź jeszcze jednego cytrynowego dropsa.
I mimo że Draco próbował oprzeć się tej propozycji, kolejny cukierek wylądował w jego ustach, zanim jeszcze skończył jeść pierwszego.
Dyrektor pochylił się w jego stronę.
- Powiedz mi, jak się czujesz będąc wilą i co myślisz o swoich mocach?
- Mm mmmmmmmmm mmmmmmm mm m mmmmmmmmmm mm m mmm mm mmmm mmm mmmmmm mm mmmmm mmmmmmmm**.
- Wspaniale, wspaniale. Weź jeszcze jednego dropsa.
Draco włożył do ust trzeci cukierek.
- A teraz, panie Malfoy, powiedz mi proszę, to niezwykle istotna kwestia: jak zapatrujesz się na kwestię skarpetek?
Zapowiadała się długa noc.Co Draco usiłował powiedzieć dyrektorowi:
* Jestem przystojny, bogaty i nie cierpię cytryn.
** Szukam zmieniacza czasu, żeby cofnąć się w przeszłość i zamordować mojego przodka, który był wilą.~*~
Każdego roku Draco nienawidził zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami. Ten rok nie był wyjątkiem. Draco spojrzał na potwora przed nim i przełknął głośno ślinę. Był straszny, owłosiony, ze świdrującymi oczami i ogromnymi łapami, które wyglądały, jakby mogły rozerwać człowieka na pół. Zwierzę, które trzymał Hagrid, wydawało się być równie niebezpieczne. Było zielone, z małym punktem na środku czoła, który pulsował na czerwono.
- Ten gościu tutaj - zagrzmiał Hagrid - to żabert*. Kto wie, gdzie można znaleźć żaberty?
Ręka Granger wystrzeliła do góry, a Draco prychnął.
- Panna-wiem-to-wszysko - mruknął wystarczająco głośno, żeby wszyscy słyszeli, ale nie na tyle głośno, by znaleźć się w kłopotach. To była umiejętność, którą doprowadził przez lata do perfekcji.
- Żaberty można spotkać w Ameryce. A dokładniej, Ameryce Północnej.
- Dokładnie tak, Hermiono. Żyją na drzewach. A teraz, kto chce go potrzymać?
Cała klasa zrobiła krok w tył.
- No chodźcie. Nic wam nie zrobi. - Hagrid urwał i zastanowił się chwilę. - Przynajmniej nic nieuleczalnego.
Niemal wszyscy odwrócili się, żeby spojrzeć na Harry'ego w oczekiwaniu, aż zgłosi się na ochotnika. Dlatego też niespodzianką było, kiedy Draco powiedział:
- Ja to zrobię.
Wysunął się naprzód. Hagrid patrzył na niego zszokowany, a chwilę później obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
- Jesteś tego pewien?
Draco kiwnął głową.
- Nie masz zamiaru zrobić mu krzywdy, prawda?
- Nie - zaprzeczył Draco, powstrzymując się z trudem od przewrócenia oczami.
- On jest tylko niegroźnym, biednym maluszkiem. Nikomu nic nie zrobił.
- Och, na... - Draco ugryzł się w język i opanował. - Po prostu daj mi tego paskudnego gnojka.
Hagrid włożył żaberta w ramiona Draco z miną, jakby oddawał własnego członka rodziny seryjnemu mordercy z siekierą.
- Widzisz? Nie ma się co martwić - oświadczył Draco Hagridowi. - Ta paskudna kreatura mnie kocha.
Ale to nie było ani trochę zbliżone do prawdy. W istocie wydawało się, że żabert robi wszystko, żeby się wydostać z jego rąk, szarpiąc się i drapiąc błoniastymi łapkami.
Cały sens zgłoszenia się na ochotnika do tego wstrętnego zadania polegał na tym, żeby zaimponować Hagridowi miłością do głupich, brudnych i ohydnych bestii. Draco w dalszym ciągu nie był do końca przekonany, czy Hagrid był lepszą partią niż Dumbledore, ale jeśli skończyłby z półolbrzymem, to byłby przynajmniej z nich dwóch mądrzejszy i rządziłby związkiem. Ale ta tępa kreatura zaraz mu zwieje, jeśli jakoś jej nie zatrzyma.
W desperacji Draco uwolnił malutką część swoich mocy. Ćwiczył ich kontrolowanie na kilku skrzatach i wydawało mu się, że idzie mu coraz lepiej.
Jednak musiał się przeliczyć, oceniając po potknięciu się Hagrida i tym, że cała klasa wpatrywała się w niego lekko zamglonymi oczami. Dobrą wiadomością było, że żabert momentalnie przestał się wyrywać. Złą zaś to, że żabert zaczął pieprzyć jego ramię.
- Ratunku! - wrzasnął Draco, rozglądając się dokoła i machając rozpaczliwie ręką.
Jego krzyk chyba obudził klasę i wyrwał z otępienia Hagrida, który od razu zaczął próbować odczepić żaberta od Malfoya.
- No już, cii. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić - zapewniał Hagrid bardzo niespokojne zwierzątko.
- Skrzywdzić go?! - powtórzył Draco, czując się głęboko urażony brakiem zainteresowania stanem jego ramienia.
- Draco, ty puszczalska wilo! - rozległ się kobiecy głos. Draco odwrócił się i zobaczył zmierzającą w jego stronę Milicentę Bulstrode. - Wiem, co zrobiłeś - powiedziała oskarżająco. - Próbujesz omamić Hagrida swoimi mocami. Cóż, nie pozwolę ci na to! On jest mój! - Milicenta kopnęła go mocno w piszczel.
- Ała! - rozdarł się Draco.
- Całe lata czekałam, żeby zapomniał o tej francuskiej zdzirze. Nie stracę go teraz z twojego powodu! - Kopnęła go znowu.
- O cholera - sapnął Draco z bólu.
To piekło, zdecydował Draco. Nie, coś gorszego. Nie znalazł jeszcze takiego określenia męczarni, które dorównywałoby sytuacji, w której się obecnie znajdował: zielone paskudztwo usiłowało kopulować z jego ręką, podczas gdy Milicenta kopała go prawie na śmierć. A Hagrid, ten prostak, nie robił nic, żeby mu pomóc.
Milicenta kopnęła go po raz trzeci i omal się nie przewrócił, co spowodowało nowy przypływ strachu. Jeśli starciłby równowagę i runął na ziemię, co jeszcze mogłoby musię przytrafić, jeśli leżałby tak bezbronny? I co zrobiłby żabert?
- Drętwota! - krzyknął Harry.
Milicenta znieruchomiała, gdy dosięgło jej zaklęcie. Kiedy padła jak kłoda, ziemia się zatrzęsła.
- Drętwota! - krzyknął znowu Harry.
Żabert spadł z ramienia Draco. Hagrid złapał go, przytulił mocno do piersi i zaczął kołysać.
Draco spojrzał na swojego wybawiciela. Potter stał tuż obok z nadal wyciągniętą przed siebie ręką, w której trzymał różdżkę, wiatr rozwiewał mu włosy z twarzy, odsłaniając zygzakowatą bliznę, a jego oczy lśniły groźnie. Przez moment Draco pomyślał, że wygląda jak anioł zemsty. W sumie, kiedy tak patrzył na Pottera, mógłby przysiąc, że gdzieś w tle słyszy muzykę. Odwracając się, zdał sobie sprawę, że naprawdę słyszał muzykę. Hagrid nucił jakieś nonsensy oszołomionemu żabertowi.
Potter podszedł bliżej.
- Wszystko w porządku, Malfoy?
- Czuję się świetnie. - Gryfon nie wydawał się być jednak przekonany. Draco wyprostował się i popatrzył na niego z góry. A ponieważ byli prawie tego samego wzrostu, musiał stanąć na palcach, żeby to zrobić. - Sam doskonale bym sobie poradził, gdybyś się nie wtrącił.
- Moje najszczersze przeprosiny. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś inny robi to, na co sam miałbym ochotę.
- Nie masz żadnych powodów do zazdrości. Jest mnie wystarczająco dużo, żeby każdy nakopał się do syta.
Harry uśmiechnął się, pochylił i szepnął Draco do ucha:
- To nie o Milicentę byłem zazdrosny.
Zanim Draco mógł odpowiedzieć na to bezczelne oświadczenie Pottera, podszedł do nich Hagrid.
- Nie rozumiem, co się stało - powiedział, głaszcząc żaberta, który kwilił cicho w jego ramionach.
- Najwidoczniej wszystkie głupie zwierzaki mnie kochają - stwierdził Draco wyniośle, zezując na Pottera.
- Nie sądzę, żeby o to chodziło. - Hagrid potrząsnął głową, dalej się nad tym zastanawiając. - Może i masz w sobie krew wili, ale nie jesteś Vincentem Crabbe'em.~*~
- Mogę z całą pewnością stwierdzić, że jeśli w Dumbledorze miałoby być coś, co pociąga mnie jako fizyczny aspekt, to na pewno nie jest to broda.
Vince i Greg, którzy siedzieli obok niego w Wielkiej Sali, skinęli zgodnie głowami.
- Jeśli to nie broda, to może okulary? - zasugerował Vince.
- McGonagall nosi okulary - zauważył radośnie Greg.
Talerz z pure z rzepy wylądował na głowie Goyle'a. Lojalny sługa czy nie, niektóre rzeczy nie mogły przejść bez kary.
CZYTASZ
DRACO WILĄ
FanfictionKsiążka nie jest moja, ja tylko udostępniam. link : http://www.drarry.pl/forum/viewtopic.php?f=8&t=387