6.| ᴡʏʙᴀᴄᴢᴀᴍ ᴄɪ

615 40 1
                                    

SOFI nie mogła powstrzymać skrajnie złych emocji na samą myśl o Billym Andrews'ie. Obrzydzenie samoistnie pojawiało się na jej twarzy, a ręce zaczynały trząść ze złości.

Gdy tylko pojawiła się w domu nie miała nawet czasu na uspokojenie się, gdyż przekraczając próg domu w korytarzu pojawiła się surowa twarz jej matki, która mocno trzymała ramię ojca. Jednakże w jej wyrazie twarzy było widać zmianę. Mimo powagi nie było tam typowej dla niej pogardy, wstrętu albo chociażby zirytowania.

— Witaj, córko — matka skinęła jej głową zaskakując blondynkę jeszcze bardziej.

Ojciec podszedł do niej i objął ją cicho wzdychając pod nosem. Wydawał się stęsknić za Sofi podczas ich długiego wyjazdu

— Ciotka Destiny przeprowadziła z nami pełno rozmów — w głosie kobiety zabrakło chłodu. — To sprawiło, że dotarliśmy do wniosku, że pora zmienić to co do tej pory działo się tutaj, w naszym domu.

Elizabeth wydawała się sfrustrowana tym jak ciężko te słowa przechodziły jej przez gardło, skinęła mężowi głową chcąc by ten kontynuował. Ten jednak objął ramieniem córkę i uśmiechnął się do niej delikatnie.

— Chodźmy usiąść w jadalni — przygryzł wargę prowadząc dziewczynę w stronę pomieszczenia. — Będzie lepiej, gdy tam porozmawiamy.

Gdy w końcu pojawili się w jadalni i w ciszy zajęli swoje miejsca zapanowała niezręczna atmosfera. Matka raz po raz otwierała usta, jakby chcąc coś powiedzieć. Ojciec z wyczekiwaniem spoglądał na kobietę, a Sofi nie wiedząc co mogłaby uczynić, po prostu siedziała cicho.

— Myśle, że... — starsza z kobiet w końcu zaczęła mówić. — Myśle, że warto byłoby polepszyć nasz kontakt i... — brała głębokie wdechy nie mogąc spojrzeć córce w oczy, dlatego jej wzrok biegał po całym pomieszczeniu. — Zacząć zachowywać się jak normalna rodzina. Powinnyśmy zakopać spory i po prostu zacząć żyć tak jak trzeba.

Sofi wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Te słowa z ust matki brzmiały jak przeprosiny. Dosłownie. Wydawała się na swój sposób żałować swoich zachowań w przeszłości. Blondynka nie była w stanie w to uwierzyć

— Ale... dlaczego?

— Bo zdałam sobie sprawę, że okropnie się zachowuje — przyznała. — Nie mam prawa zabraniać ci spotykać się z tym chłopakiem Gilbertem. Nie mam prawa obrażać cię, nawet gdy coś ci nie wychodzi. Nie mam prawa dawać ci tak surowe kary, jakie do tej pory ci dawałam. Nie mam prawa niszczyć ci życia swoim infantylnym zachowaniem oraz powinnam cieszyć się twoim szczęściem — wzięła głęboki wdech, jakby było jej ciężko. W jej oczach pojawiły się prawdziwe łzy, które Sofi widziała po raz pierwszy. — Jak prawdziwa, dobra matka.

Po jej słowach pomieszczenie spowiła cisza. Namacalna, niekomfortowa, pełna oczekiwania na reakcje dziewczyny. Elizabeth nie szczędziła łez trzymając kurczowo rękę swojego męża, jakby to miało pomóc.

— Kochanie... — zaczął ojciec, lecz jego żona mu przerwała.

— Ciotka Destiny dobitnie powiedziała mi jak okropną matką jestem — przyznała. — Słysząc to nawet sama się przeraziłam, gdyż po prostu do tamtej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy — zachlipała. — Nie masz obowiązku mi wybaczyć, a ja również cię o to nie proszę, ale po prostu jeśli dasz mi tylko szanse stanę się najlepszą matką, jaką tylko będę mogła być. Obiecuje.

Sofi pokiwała głową ukazując, że rozumie, lecz musiała nastąpić chwila okrutnej ciszy, w czasie której musiała się zastanowić.

— Wybaczam ci.

𝐅𝐑𝐄𝐄 𝐂𝐇𝐎𝐈𝐂𝐄 • 𝐆𝐈𝐋𝐁𝐄𝐑𝐓 𝐁𝐋𝐘𝐓𝐇𝐄 ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz