- Juanie Hernandezie! Przyszłam po Ciebie! - krzyknęłam stąpając po Thivees Landing. - Wyłaś stąd teraz!
- Pani Adler? Sadie Adler? - usłyszałam Hernandeza za moimi plecami. Odwróciłam się i go zobaczyłam.
- Tak - odpowiedziałam. - We własnej osobie.
Wokół mnie zgromadziło się kilkudziesięciu Meksykańców.
- ¡Escúchame Amigos! Es Sadie Adler, a quien quería sacarme los dientes con mi Revolver, quisiera o no, pero! - krzyknął do nich, a ci zaczęli się śmiać. - En cualquier caso, es una señorita muy honorable! Co Cię tu sprowadza, pani Adler?
- Chcę do was dołączyć - odpowiedziałam.
Wszyscy wpadli w śmiech.
- Seńorita u nas?! O nie, nie, nie... nie pozwoliłbym, by piękna dama dołączyła do pogromców El Chapo, Del Lobo i Los Pistoleros - odpowiedział Juan.
- Potrafię zabić - powiedziałam. - I dobrze strzelać.
- Rozumiem, Rozumiem, ale widzisz ja jestem legendą Meksyku i tego stanu. Zapisałem się już na kartach historii, pani Adler. Jestem Juan Hernandez! Pogromca El Chapo i Del Lobo!!
- Przyda wam się pomocna dłoń, panie Hernandez - powiedziałam.
- Pomyślmy. Chcesz do nas dołączyć tak? - zapytał mnie.
- Tak, chce - odrzekłam.
- Dobrze! Ruszamy na twoją pierwszą akcję! - powiedział głośno i ruszył na konia.
- Dokąd?! - zapytałam.
- Ruszymy na Presido Martini, Seńorita. To obóz Gangu Los Pistoleros. Jest niedaleko Miasta Los Eret - powiedział wyjmując z juków konia karabin.
Gdy wszyscy byliśmy na koniach cały gang El Hernandez czyli pięciesięciu ludzi, ruszyliśmy na zachód, w stronę Tumbleewed.
Gdy mijaliśmy Tumbleewed, bo chyba tak to miasto się nazywało Hernandez i jego ludzi ustali.
- Cśśś - pokazał palcem znak oznaczający ciszę. - Patrol z Fortu Mercer...
Faktycznie. Jakieś dwie mile przed nami prędko przejechało piętnastu jeźdźców Del Lobo.
Gdy już zniknęli na horyzoncie, ruszyliśmy dalej. Koło mnie podjechał jako jedyny Amerykanin.
- Witaj Sadie Adler - Powiedział do mnie. - Witaj w El Hernandez.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Ich tłumaczem - Odpowiedział.
- Czemu nie zaatakowaliśmy tych Del Lobo? - zapytałam zapalając papierosa.
- Szef, nie lubi nie zaplanowanych ataków - Oznajmił. - Alan Kane
- Moje imię już chyba znasz - Warknęłam.
- Jasne, że znam - potaknął Alan.
- Dokąd to zmierzamy, Alanie? - zapytałam.
- San Perito, Seńorita. Stan wypełniony jest Los Pistoleros, naszym wrogiem. Lider Los Pistoleros, Archibald Presidos, zabił szefowi rodziców w 59 - Odpowiedział.
- Mogę zgadnąć, że to długa historia - rzekłam.
- Ta. Jasne - odpowiedział.
Po kilku godzinach drogi przez pustynię Nowego Austin trafiliśmy do granicy Stanu San Perito. Gdy wjeżdżaliśmy do stanu Alan Kane zapalił cygaro.
Nic w sumie wielkiego tym, że na wschodzie zapowiadało się na burzę.
Poprawiłam kapelusz i sprawdziłam co mam w jukach.- Kostka cukru, Marchew i Jabłko, twoje ulubione Hera - Zsiadłam z konia, po czym konia nakarmiłam.
Wracając do burzy była ona coraz bliżej nas. W oddali widzieliśmy już jakieś miasto, ale wątpię by to było to Los Eret. Jedziemy już parę godzin. Słońce już prawie zachodzi, co oznacza, że chyba przyjdzie nam walczyć w nocy.
Po godzinie byliśmy już Milę oddaleni od miasteczka. Rozbiliśmy obóz, który przypominał wielkością ten z Clemens Point, niedaleko Rhodes.
Paląc już, któryś papieros z kolei Juan zagaił mnie do rozmowy.
- Pani Adler - Powiedział siadając przed ogniem na przeciwko mnie. - Jutro rano zaaatakujemy Los Eret, za chwilę zaś Presido Martini.
- Jasne - odpowiedziałam gasząx papierosa.
- Ma pani jakiś Karabin? - zapytał. - Będzie niezła Jadka.
- Mam Karabin Powtarzalny i Lancaster w jukach - Oznajmiłam. - Laski dynamitu, parę Ognistych Butelek oraz Dwa rewolwery, które mam od 1899.
- No dobra - Wstał z kłody. - Możemy ruszać! Alberto, Chang, Alan! Zbierzcie ludzi. Będę czekał z panią Adler przed Presido Martini.
Ruszyliśmy galopem. Juan założył niebieską maskę, więc ja również.
Zatrzymaliśmy się przed ogromnym fortem. Z góry ktoś na nas popatrzył. Miał broń.- Kto tam? - zawołał
- To ja Juan Hernandez! - krzyknął i dał mi znak by zapalić lont dynamitu i to zucić. Gdy to już zrobiłam, brama wybuchła.
Konie żuciły nas z siodeł. Rozpoczęła się strzelanina. Zabiła dwóch z Lancastera, którzy strzelali do Hernandeza. Potem zabiłam jednego i dwóch żucających do nas Dynamitem.
Hernandez strzelał z obrzynów, zaś ja po chwili z Lancastera przeżuciłam się na Cattlemany. Zostało ich dwudziestu. Może trochę więcej, ale naszym celem było dostać się do magazynu Presido Martini.Wtem strzały ucichły, a my biegiem udaliśmy się do magazynu. Tam czekał na nas Meksykaniec z Kartaczownicą.
- O w mordę! - krzyknął Hernandez chowają się za osłonę.
Meksykaniec krzyczał coś po meksykańsku do Hernandeza, a On odpowiadał mu tylko strzałami z jego obrzynów. Nie mogliśmy w gościa trafić, bo skrzynki za którymi się chowaliśmy niszczyli się od strzałów zadawanych przez Gatlinga. Przez to musieliśmy zmieniać pozycję strzału.
Po chwili skupiłam się i oddałam trzy celne strzały w Meksykańca.
- Jednak dobrze strzelasz, pani Adler! - krzyknął Juan. - Niech mnie piorun strzeli! Trzy celne strzały między oczy. Jest pani najlepsza z moich ludzi!!
- Mówiłam, że się przydam...
- No dobra. Skoro mam koło mnie dobrą strzelczynię..... to możemy ruszać atakować na Del Lobo! - wyszedł z magazynu. - Chociaż dalej chce dorwać Tego Presidos.....
- Tego co zabił co ojca? - zapytałam.
- Tak.... chyba wiem gdzie się ukrywa.. - Spojrzał na Miasto w Oddali. - Los Eret, moja droga. Jebane Los Eret......
Łapcie trochę spóźniony rozdział! Piszcie w komentarzach co myślicie i nie zapomnijcie o gwiazdach. Motywuje mnie to do dalszej pracy! No dobra pozdrawiam! Cześć
CZYTASZ
Sᴀᴅɪᴇ Aᴅʟᴇʀ - Łᴏᴡᴄᴢʏɴɪ Nᴀɢʀᴏ́ᴅ / Red Dead Redemption
Fanfic𝐑𝐨𝐤 𝟏𝟗𝟎𝟏 Oswojenie Dzikiego Zachodu zostało przerwane. Sadie Adler postanawia wykorzystać tą szansę by dobrze zarobić - pojmać Jonathana McCalla i Juana Hernándeza za wysoką nagrodę. 📆Rozpoczęcie i Zakończenie📆 𝐒𝐭𝐚𝐫𝐭 - 𝟎𝟗.𝟎𝟖.𝟐𝟎�...