Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 18

10 10 9
                                    

Od pięciu godzin jadę z McCallem w kierunku Kalifornii. Gdy wyjeżdżaliśmy z obozu opowiedział mi o swoim byłym koniu: Sabario.
Mówił mi, że pewien Włoch z Saint Denis na polecenie nie jakiego Brontego ukradł mu go w Valentine, w 98.

Akurat pocieszyłam go wiedzą, że ów "Bronte" już nie żyje.

Przekroczyliśmy granicę San Perito, gdy był już wieczór. McCall był dziwnie cichy... może nie chciał zwrócić na siebie uwagi?

Zatrzymaliśmy się w Santa Rossa po Kalifornijskiej stronie miasta, zostawiliśmy konie przed Saloonem obok którego płynęła szeroka rzeka i weszliśmy do niego, zamawiając Whisky i pokój do spania.

Usiedliśmy przy stoliku, z butelką Whisky i szklankami oraz mapą, którą McCall wyciągnął z swej torby. Rozłożył ją na całym stole, a reszta użytkowników baru się tym nie przejęła. Tylko barman coś tak na nas krzywo patrzył.

- Dokąd zmierzamy? - zapytałam go.

- Tutaj - wskazał palcem na mapie. - Do Enchester Woords. To tam mieszka ten paser.

- A gdzie jesteśmy my? - zapytałam.

- Tu - wskazał.

- No to daleko....

- Nieźle na północ, ale znam jednego gościa, który nam załatwi szybką podróż - powiedział zapalając cygaro.

- Jak się nazywa? - spytałam.

- Jacob - odpowiedział.

- Nazwisko?

- Nie wiem - rzekł wyjmując cygaro z ust. - Poprostu Jacob.

- No dobra.. - Powiedziałam. - Są tu jakieś dobre miasta?

- Nie... we wszystkich są Pinkertoni i prawo. Także średnio... - wziął łyk whisky.

Spojrzałam na barmana ponownie. Czyścić szklankę po Alkochol i patrzył na mnie zimnym wzrokiem.

- Czemu ten barman się tak na nas gapi? - spytałam zapalając papierosa.

- To konfidenckie miasto, Adler - Oznajmił. - każdy tu na każde plotkuje, a jeżeli coś stanie się tu ciekawego, uwierz mi wszyscy będą mówić.

- Rozumiem

Wstaliśmy i posprzątaliśmy po sobie, po czym ruszyliśmy na górę do pokoju.

Całą noc patrzyłam w okno, bo nie mogłam zasnąć. Na dole trwał harmider i chałas taki, że myśleć się spokojnie nie dało. Po godzinie cudem zasnęłam...

Rankiem obudziło nas płukanie w drzwi pokoju.

- Otwierać! - usłyszałam męski głos. - Tu Szeryf Antón Reachler jesteście aresztowani!

- Kurwa! - skomentował McCall wstając z łóżka i sięgając do broni. - Jebany barman!!

- Otwierać te cholerne drzwi! - krzyknął waląc w nie bronią.

- Ubieraj się Sadie! - krzyknął rzucając mi pas z bronią.

Szybko zaczęłam ubierać spodnie, potem buty, pas z bronią, kapelusz i koszulę.

McCall spał w ubraniach więc tylko czekał przy otwartym oknie i patrzył jak się ubieram.

- Dobra... - wyjrzał przez okno. - Ufasz mi?

- A Ty mi? - spytałam.

- Może...

- Daj mi diamenty przypilnuje ich... - Powiedziałam.

- Dobra... masz - dał mi torbę z, zapewne diamentem i mapą. - Tylko... jak mnie zdradzisz to po tobie....

- Jasne szefie - założyłam torbę i wyskoczyłam z okna....

Wpadłam do rzeki, która przepływała obok tak jak zauważyłam. Popłynełam 20 Metrów dalej, po czym szybko się wydostałam, bo prąd wodny stawał się coraz bardziej silniejszy.

Cała mokra leżałam na ulicy obok tej rzeki w której chwilę temu byłam. Nie byłam jakoś za daleko, ponieważ w oddali widziałam jeszcze Saloon z którego wychodził McCall i z Rewolwerami w dłoniach oraz masce. Wziął mojego konia i wsiadł na swojego, po czym podjechał do mnie.

- Wsiadaj! - krzyknął strzelając do stróżów prawa.

Wskoczyłam na siodło Hery i ruszyłam galopem, Jonathan i stróże prawa za mną. McCall Szybko ich załatwił... z moją pomocą.

Po pięciu minutach galopu stanęliśmy by upewnić się, że nikt nas nie śledzi i obejrzeć mapę.

Rozbiliśmy obóz i zapaliliśmy ognisko. Zrobiłam mu i sobie kawy, a on przygotował śniadanie.

- Ci stróże prawa... - zaczął. - Pinkertoni... przy jednym z nich znalazłem coś w rodzaju nakazu czy coś....

- Zabiłeś barmana? - zapytałam.

- Ta. Kulka w łeb... - westchnął pijąc kawę. - Obejrzmy mapę...

- Przykro mi, ale twoja mapa chyba jest całą zalana - Powiedziałam biorąc kolejną łyżkę grochu do ust.

McCall jednak mi nie odpowiedział i wyjął z swojej torby mapę oraz... szkatułkę z diamentem.

- Oszukałeś mnie...

- Nie... Poprostu pomyślałem, a Ty zdała egzamin lojalności... - rozłożył mapę. - Obóz Jacoba jest kawałek za miastem Sacramento i w pobliżu kopalni Yuba czyli gdzieś tu - wskazał.

- Kupa drogi...

- Tak.... - wziął łyk kawy. - Ale wiem jak to załatwić. Dojedziemy do tego miasta, Bakersfild i wsiądziemy do ekspresu i wysiądziemy w Sacramento.

- Dobra. A co z końmi? - spytałam.

- W Kalifornijskich ekspresach jest specjalny przedział dla koni, pani Adler - odłożył pusty kubek obok ogniska i zapalił cygaro.

- Mów mi.... Sadie - poprawiłam go i napiłam się kawy.

Łapcie rozdział 18!
Jutro oczywiście kolejny!!
Nie zapomnijcie też o gwiazdkach i komentarzach!

Hej!


 Sᴀᴅɪᴇ Aᴅʟᴇʀ - Łᴏᴡᴄᴢʏɴɪ Nᴀɢʀᴏ́ᴅ / Red Dead Redemption Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz