Rozdział 4 - Emocje są dziwne...

80 11 2
                                    

Wszyscy - to znaczy ich trójka - przy jednym stole właśnie zajadały obiad przyrządzony już wcześniej przez starszą Polkę. Nie było ciężko wyczuć gęstej atmosfery wiszącej nad kobietami. Marcelina jadła spokojnie, choć w głębi duszy nie mogła usiedzieć w miejscu z ekscytacji spowodowanej faktem przygarnięcia obcej, potrzebującej kobiety. Apolonia natomiast zerkała co pewien czas na nieznajomą nieufnie, no i może trochę ze współczuciem. Ale tylko troszeczkę. Nie dopuszczała tej myśli litowania się nad nią do siebie.

- Może zdradzisz nam swoje imię, co? - zaczepiła ją przerywając momentalnie jedzenie. Skupiła teraz całą swoją uwagę na nieznanej, zarazem upewniając się że małej nic nie grozi. Miała roztrzepane - choć równie dobrze mogły być one po prostu nierozczesane - ciemnobrązowe włosy, do tego upięte wysoko, jak gdyby mając na celu zatuszowanie tych niedoskonałości.

Zapytana kobieta podniosła głowę i starła ruchem ręki ubrudzoną buzię. Usiadła do tego nagle prosto, możliwie próbując się dopasować do wymagań i zasad panujących w tym domu. Naprawdę starała się zachowywać kulturalnie, jednak była totalną niezdarą, co jej każdy wypominał...była roztrzepana niczym jej włosy.

- Nazywam się Astrid Öwellman - uśmiechnęła się szeroko, jak i naprawdę wesoło zarazem.

Polka uniosła lekko swoje brwi nie zamierzając odpuszczać ze swoimi pytaniami.

- Jestem Apolonia, a to Marcelina - rzuciła z czystej grzeczności. - Twoje imię nie brzmi to jakoś tutejszo...masz jakieś inne pochodzenie?

- Trafne spostrzeżenie - pochwaliła ją Astrid. - Jestem Niemką, ale dłuższy okres swojego życia spędziłam tutaj.

- Ile masz lat?

- Czwartego lutego będę obchodzić dwudzieste ósme urodziny - zagryzła swoje słowa obiadem, gdyż naprawdę jej on smakował i nie potrafiła tej prawdy ukryć. Chociażby wyraz jej twarzy na tę rzeczywistość wskazywał.

- Mmm...robi Pani pyszne jedzenie - pochwaliła zaraz Polkę.

Ta jedynie ugięła lekko swoje brwi, możliwie kpiąco.

- Nie bez powodu podałam Ci swoje imię. Używaj go i mów mi na "Ty" - rzuciła oschle i skrzyżowała ręce, robiąc przy tym niezwykle krzywą jak na siebie minę.

Niemka wyłącznie pokiwała energicznie głową z dalszym uśmiechem. Pola westchnęła ciężko i już zniecierpliwiona podniosła się z miejsca.

- Ile będziesz tak udawać? - pochyliła się opierając przy tym swoje ręce na stole.

Marcelinka obserwowała sytuację właściwie wiedząc co się może zaraz wydarzyć.

- Nie rozumiem - druga dorosła kobieta uniosła jedną brew ku górze.

- Wszyscy jesteście tacy weseli...szczęśliwi co gorsza...jak wy to robicie? Jestem szczerze zazdrosna. Przechodzicie przez tyle kurewskich schodów a dalej się potraficie trzymać jakiejś barierki która was utrzymuje przy życiu. Dlaczego ja nie mogę do cholery być szczęśliwa?!

Mała zeskoczyła z krzesła i pociągnęła Niemkę za rękaw.

- Proszę Pani, boję się... - szepnęła spoglądając ukradkiem na swoją mamę.

- NIE ROZMAWIAJ Z NIĄ - wrzasnęła najwyższa i podeszła już do córki aby ją odciągnąć od obcej kobiety.

Jednak druga od razu wstała z miejsca i schowała za sobą dziewczynkę.

- Uspokój się...

- ...TY CHCESZ MI ZABRAĆ MOJE DZIECKO! MOJE JEDYNE SZCZĘŚCIE! GOTUJ SIĘ W PIEKLE KURWO!!! - Apolonia chwyciła za ostry nóż który leżał na stole, który był przedtem potrzebny do obiadu.

Astrid otworzyła szerzej swoje oczy na ten widok i chwyciła Marcelinę za rączkę uciekając od szalonej matki.

- ODDAJ MI MARCELINKĘ! - biegła wciąż za nimi krzycząc.

Marcelina już dawno płakała z poczucia niebezpieczeństwa, natomiast Apolonia z poczucia bezradności, utraty swojej córeczki. Bała się o nią, ona skrycie nie chciała źle. Martwiła się o nią. Ale aż za bardzo...

Jednak Niemka potraktowała to jako wielkie niebezpieczeństwo nie tyle dla siebie, co dla dziecka. Jeśli ona była wychowywana w ten sposób przez cały czas, tym bardziej uważała swoją decyzję za rozsądną.

I wybiegły z domu.

W najwiekszą ulewę, w najniebezpieczniejszą burzę.

Słyszały jeszcze krzyki zrozpaczonej matki, która nie mając sił upadła na drodze i płakała dalej.

Dwie dziewczyny zatrzymały się pod dachem jakiegoś sklepu gdzie mogły bezpiecznie odsapnąć. Kobieta klęknęła przed Marcelinką i odgrodziła jej włosy z twarzy.

- Wszystko w porządku? Nic Ci nie jest? - patrzyła zmartwiona, niemal traktując ją w tym momencie jak własne dziecko.

Ta kiwnęła głową przestając powoli płakać. Jednak wciąż była widocznie zasmucona.

- Zawsze się tak zachowywała?

Otrzymała po raz kolejny kiwnięcie głowy.

- Chodź do sklepu, trzeba będzie zebrać trochę jedzenia na drogę - wyprostowała się i weszła z małą do środka. Przechodziły przez przeróżne alejki żeby wziąć właściwie cokolwiek co było tanie.

- Dokąd będziemy szły? - zaciekawiona popatrzyła na starszą.

Odpowiedziała jej chwila ciszy i dopiero po tym czasie uzyskała chcianą i oczekiwaną odpowiedź.

- Do miejsca, gdzie będziemy bezpieczne. Zdala od noży, od burzy...

- A moja mama? Ona była zdenerwowana...ale i smutna...smutek boli, wiesz o tym? Czuję go teraz i jest... - szukała dobrego określenia - ...dziwny.

- Smutek czasem potrafi wiele nauczyć drugiego człowieka. Twoja mama teraz z pewnością myśli o Tobie i na pewno nie chciała tak zareagować - starała się uspokoić mniejszą, choć dobrze wiedziała że jej słowa były zbyt kolorowe jak na tę sytuację.

Wreszcie też dotarły do kasy gdzie zapłaciły za zakupy i przystanęły pod tym samym dachem tego sklepu.

- Ja chcę do mamy - odezwał się ten cienki głosik i popatrzył on na dorosłą z niecierpliwością wymalowaną na twarzy.

- Mama potrzebuje czasu na...

- Chcę do niej - tupnęła nogą, a w oddali słychać było kolejny grzmot.

- ...musimy uciekać... - chwyciła znowu dziewczynkę za rączkę i pobiegła z nią w niewiadomym kierunku - nie zważając na jej decyzję, czy na jej uparte zachowanie.

Martwiła się jednak o pozostawioną kobietę.

Dobrze wiedziała jak beznadziejnym uczuciem była strata dziecka...

A ona jeszcze do tego była niebezpieczna dla świata...

|| Zaginione Życia || Polska × Niemcy || gxg ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz