Rozdział 3 - Pomoc

91 15 6
                                    

— Mamo! Nie uwierzysz co dzisiaj się działo w szkole! — skakała aż z podekscytowania dziewczynka, ciesząc się możliwością podzielenia się tą informacją ze swoim rodzicem. Jedynym rodzicem.

Kobieta nie zareagowała. Zamknęła jedynie chamsko drzwi przed jej nosem.

To był koszmar...

— Mamo! Dzisiaj w szkole był bardzo ciekawy temat!

...który się powtarzał...

— ...dzisiaj w szkole...

...i powtarzał...

SZKOŁA!

Kobieta zaraz się ocknęła i szybko popatrzyła na zegar nad szafką. Odetchnęła z ulgą, gdy zegar wskazywał idealną porę na wyjście po córkę. Czyżby to ten "matczyny instynkt" się uaktywnił?

— Ja pierdzielę...utkaj ryj... — wymarudziła czym prędzej chwytając za pilot i wyłączając telewizor, który przez ten cały czas nadawał żmudne wiadomości. Podniosła się z narożnika i rzuciła kątem oka na alkohol będący na stoliku kawowym. Zmarszczyła lekko brwi decydując, że później to sprzątnie.

Ruszyła jeszcze okiełznać swoje włosy oraz makijaż, aby już tylko przełożyć swoją torebkę przez ramię i wyjść z budynku szybkim krokiem. Całe szczęście miała wygodne buty, które idealnie pasowały do jej stroju.

Nie przejmowała się już niczym, najważniejsze było bezpieczeństwo jej Marcelinki. Jakże zdziwiona była, gdy minęła inne osoby z jej klasy po drodze...

— Hej! A Ty dokąd? — zatrzymała jednego chłopaka a ten spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.

— Odwołali lekcję przez groźną burzę. Budynek zniknął razem z innymi ludźmi, którzy akurat tam byli...ja akurat miałem szczęście bo bawiłem się na oddalonym boisku — na tę informację wręcz nie dowierzała. Co miało znaczyć "zniknął"?

Polka zaczęła biec jak najszybciej, ażeby tylko szczęśliwie dostrzec jej córkę. Rozglądała się wszędzie, bardzo prawdopodobnym było, że ta już wracała do domu, w końcu było to jej wymarzonym celem. Mimo wszystko warto było się rozejrzeć. Nie potrafiła dopuścić do siebie informacji, że ta mogła nie żyć, czy też inaczej mówiąc "zniknąć".

— MARCELINA! — krzyczała, gdy po dotarciu spostrzegła wyłącznie pusty plac, na którym jeszcze niedawno znajdowała się szkoła.

Im dłużej szukała, tym bardziej jej nadzieje zanikały. Ona musiała gdzieś tu być...

Dopiero po kilku dobrych minutach poszukiwań dostrzegła dziewczynkę idącą w jej kierunku. Od razu podbiegła do niej i przytuliła ją mocno.

— Boże...jak dobrze, że nic Ci nie jest...

— Mamo...moje koleżanki gdzieś zniknęły...gdzie teraz są? — zapytała na skraju płaczu dziewczynka.

Kobieta szukała najlepszego wyjaśnienia sytuacji.

— Są w dobrym miejscu. Są bezpieczne.

Kobieta puściła Marcelinkę i podniosła się aby chwycić ją za rączkę i iść w kierunku swojego domu. Przeszły już kawałek drogi, a gdy chciały skręcić w odpowiednią uliczkę, dziewczynka jednak nie chciała iść.

— Mamo, ta Pani płacze — wskazała na osobę klęczącą na ziemi. Słychać było jej łkanie.

— Ludzie płaczą, to jest normalne. I nie Pani tylko Pan.

Kobieta chciała iść dalej niewzruszona, lecz dziewczynka uparcie stała w miejscu. Westchnęła ciężko.

— Chodź córcia, obiad czeka...

— Nigdzie nie pójdę dopóki ta Pani się nie uśmiechnie — stanowczo odparła mała. Starsza odwróciła się i ruszyła z dziewczynką do tej osoby. Już nawet nie miała zamiaru jej poprawiać, że jest to mężczyzna a nie kobieta.

Kucnęła obok i szukała odpowiednich słów do tej sytuacji.

— Co się Panu stało? — Polka zerknęła na dziewczynkę aby sprawdzić czy odpowiada jej to co mówi i robi. Nieznajoma osoba pociągnęła nosem i zebrała się aby odpowiedzieć.

— S-strac-ciłam w-wszyst-tko... — odezwał się delikatny głos. Widać było, że kobieta miała zaciśnięte gardło. No właśnie, kobieta. Zatem Marcelina miała rację. Jednak to nie był czas na gatki o jej popełnionym błędzie, co innego miała teraz na celu.

— D-dziecko, rodzinę, d-dom...nie mam już nic... — Polka uniosła na to brwi i cicho parsknęła pod nosem.

— W tym stanie ona nigdy się nie uśmiechnie. Daj spokój, Marcysia i chodź do domu — odparła podnosząc się z ziemi i idąc w swoim kierunku. Liczyła, że tamta uda się za nią. Jednak była w błędzie. Stała i uparcie tupnęła do tego nóżką z niedorosłej postawy kobiety. Poczuła dziwne i lekkie trzęsienie na ziemi, jednak postanowiła to zignorować. Czyżby to były kolejne grzmoty spowodowane burzą?

Przewróciła zaraz oczami i położyła rękę na czole chcąc zaraz znowu podejść, lecz uniemożliwił jej to piorun nieopodal, przez który podskoczyła z przerażenia.

— Tu nie jest bezpiecznie, zostaw kobietę i wracamy... — starała się wciąż przekonać dziewczynkę.

— W takim razie niech idzie z nami! — zaproponowała mała. —Nie chcę żeby ta Pani umarła...ta Pani jest smutna, a smutek boli. Nie chcę żeby ją bolało.

Westchnęła i chwyciła nieznajomą za rękaw pociągając w górę, zarazem nakazując jej podniesienie się.

— Idziesz z nami. Łapy z daleka od małej, rozumiemy się? Nawet z nią nie rozmawiaj, niech się nie przyzwyczaja... — przedstawiła zasady i ruszyła z Marcelinką za rękę, niewiele przejmując się tym czy kobieta szła za nimi.

— Wygląda jak chłopak...niski chłopak — parsknęła pod nosem z rozbawienia licząc że tamta nie usłyszy. Nawet nie cisnęło jej się na usta powiedzieć "przepraszam" za pomylenie jej płci. To słowo, choć było wcale nie takie długie, to wciąż było trudne do wypowiedzenia.

Niższa kobieta jednak nie przejmowała się tym zbytnio a wręcz przeciwnie - była niebywale ucieszona tym, że ktoś ją przyjął do siebie. Choć wciąż była wewnętrznie rozdarta przez tak wielką stratę, była raczej osobą która cieszyła się chwilą. Można by było powiedzieć, że wiele mogłaby tym faktem nauczyć Polki...

— Dziękuję, dziękuję! — zaraz by wręcz podskakiwała z radości niczym dziecko. Jednak potrafiła się opanować i tego nie zrobiła.

— Widzisz? Już się cieszy — rzuciła niechętnie matka do małej.

— Ale i tak jej nie zostawimy, prawda? — zapytała z nadzieją w głosie.

Westchnęła zastanawiając się. Musiała dać jej dobry przykład, aby nie zostawiać innych w potrzebie.

— Czasem to Ty mnie bardziej wychowujesz niż ja Ciebie, wiesz?

|| Zaginione Życia || Polska × Niemcy || gxg ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz