▪ Rozdział 23 ▪

459 41 14
                                    

Zima

11 grudnia || 7:30 p.m. ||
   Świąteczne ozdoby, światełka i słodycze. Całe kolorowe ulice i świąteczne reklamy. Mijając rozległe ulice z każdej strony dochodziły do mnie dźwięki piosenek o zimie oraz ożywione rozmowy na temat prezentów dla rodziny lub koloru tegorocznych swetrów.
   Moje czarne platformy były całe oblepione brudnym śniegiem. Zresztą, pokryte nim były całe ulice i chodniki, tylko po bokach były zagarnięte wielkie zaspy białego puszystego śniegu.
   Kawiarnie zapraszały do siebie zamachem cynamonu i pomarańczy a restauracje polecały swój katering na święta.
   Idąc przed te rozjaśnione szczęściem i kolorami miasto widziałam też otwarte biblioteki masowo polecające moją nową książkę.
   Aż bałam się zajrzeć do mojej skrzynki mailowej, jednak otwieranie jej miałam zaplanowane na samotne święta.
   W mojej workowatej torbie trzymałam zapas mleka, kakaa oraz pianek, czyli mojego jedynego posiłku przez parę ostatnich dni.
   Z tego powodu, że przed nami była przerwa świąteczna, mieliśmy zapowiedziane wiele egzaminów, co oznaczało praktycznie zero czasu na nic prócz nauki i pracy. Jeśli chodzi o pracę to jako iż byłam osobą z dość luźnym zawodem, próbowałam znaleźć sobie dodatkowe źródło finansowania, które i tak było mi totalnie nie potrzebne. Właśnie dlatego moje pojawianie się w telewizji, radiu i gazetach wzrosło dwukrotnie. Wiele próśb o udział w sesjach fotograficznych, przychodziło do mnie bez przerwy.
   Przeszłam przez następne przejście dla pieszych. Obok mnie przebiegło parę nastolatków uciekających przed policją. Tutaj małe kradzieże to standard.
   Nadal brnąc przed uciążliwy lepiący się i brudny śnieg, dotarłam pod najbardziej wyróżniającą się kamienice w centrum. Nie było to tylko dlatego, że budynek nie był przyozdobiony świątecznymi ozdobami.
    Niska, bo trzy piętrowa, jasno biała, z ogromnych brył cegły. Okna przyozdobione wyżłobionymi spiralami i kształtami. Balkony z cienką czarną barierą ukrywające się pod masową ilością fioletowych i niebieskich kwiatów kwitnących nawet w zimę. Całość budynku przykrywał ciemno niebieski, dach z paroma oknami i kominami.
   Właśnie do tego budynku weszłam. Po schodach dotarłam na ostatnie piętro, należące do mnie. Przekręciłam kluczyk w drzwiach i znalazłam się w mieszkaniu.
   Odkładając zakupy na blat, przemyłam ręce w zlewie i rzuciłam kurtkę na jedno z krzeseł.
   Sięgnęłam po otwartą książkę i przeszłam z nią do salonu. Zamiast położyć się na kanapie, włączyłam kominek elektryczny, wyglądający jak normalny. Oparłam się o niego. Odrazu uderzyła mnie przyjemna fala gorąca.
   Przejrzałam pozakreślany notatki, ucząc się ich na pamięć. Moją naukę przerwało mi brzęczenie z kuchni.
  Jak zwykle je zignorowałam, lecz osoba która do mnie dzwoniła, najwyraźniej się nie poddawała i wydzwaniała do mnie jeszcze dobre 10 minut.
Przerwałam czytanie i zmęczonym krokiem skierowałam się w stronę kuchni.
Podniosłam przewrócony telefon i ponownie go upuściłam po ujrzeniu kto dzwoni.
Przedmiot uderzył o podłogę z głośnym trzaskiem nie przestając dzwonić.
Powoli oddaliła się od smartphona. Następne kilka chwil mierzyłam go zestresowanym wzrokiem, aż najostrożniej na świecie podniosłam go i zaakceptowałam przychodzące połączenie.
Rozmowę włączyłam na głośno-mówiący i delikatnie odłożyłam telefon na stół.
- Czy dodzwoniłam się do Rainy Ach-
- Tak mamo, to ja - odpowiedziałam zimno zakopując głęboko wcześniejsze przeżycia.

Pov. Wilbur Soot

11 grudnia || 8:31 p.m. ||
Zazwyczaj eleganckie brytyjskie ulice zmieniły się w świecącą wioskę Mikołaja. Każda ściana pokryta kolorowymi reklamami świątecznych produktów, no a każdy balkon, jak co roki uginał się od nadmiaru światełek.
Lubiłem ten klimat. Biały krystaliczny śnieg, słodycze i świąteczne melodie, których nie da się nie podśpiewywać pod nosem.
Do tego codziennie puszczane w telewizji świąteczne filmy, które kocham oglądać podczas zjadania świątecznych wydań popularnych słodyczy lub dań fast food'owych sieciówek.
Grudzień jednak spędzałem sam w moim ogromnym mieszkaniu. Codzienne streamy dla widzów pozwalały mi trochę zapomnieć o tym jak okropnie jest mieszkać samemu. Planowanie świąt u rodziny także trochę czasu mi zajmowało.
Jedenasty z kolei stream odbywał się w kuchni. Piekłem świąteczne ciasteczka gadając z Techno oraz Phil'em.
- Jakie macie plany na święta? - pytanie padające od strony Phila usłyszałem podczas tych streamów już tele razy, że praktycznie wyuczyłam się odpowiedzi na pamięć.
- Jadę do rodziny na parę dni a potem do Niki na drugi dzień świąt - powiedziałem zaglądając do piekarnika.
- Ja nie mam planów - padło od strony Techno.
- Jak to nie masz planów?! - zdziwił się Phil. - Ja planuję już wszytko od paru tygodni. Tylko mi nie mów, że spędzisz święta sam!
- Po prostu nie mam planów - odpowiedział mu chłopak.
Zacząłem się cicho śmieć.
- Wilbur - zaczął trochę urażony Philza. - A tobie to się tam coś nie pali?
Odwróciłem się jak najszybciej i otworzyłem dymiący piekarnik. Jednym ruchem wyciągnąłem magicznie nie zwęglone lecz mocno podpieczone pierniczki.
- I po ciastkach - mruknąłem niezadowolony. Tym razem śmiech padł ze strony komputera.
- Nie wszystko stracone Will, wystarczy tylko trochę lukru - rzekł Techno.
Zmierzyłem go wzrokiem, lecz parę minut później przyzdabiałem owe pierniczki kolorowymi lukrami i posypkami.
- Wyglądają całkiem spoko - ocenił ostatecznie Phil.
- Przyślę ci pocztą - uśmiechnąłem się. - Które chcesz?
- Tego w kształcie Tommiego co totalnie ci nie wyszedł
- Nie udał mi się?! - oburzyłem się. Potem spojrzałem na moje „arcydzieło" i zdecydowałem, że to prawda.
Sięgnąłem po czerwony lukier i zrobiłem wielką plamę po środku. Następnie włożyłem w nią ozdobę w kształcie noża.
- Teraz jest pięknie - pochwaliłem sam siebie.
- Zgapiasz od Dristy - skomentował Techno.
- I daj tu człowiekowi w dzisiejszym świecie być kreatywnym, nawet wszystkie pomysły na pierniczki świąteczne są wykorzystane!

***

Wszedłem do wnętrza małego sklepu. Odrazu rozejrzałem się po pułkach w celu znalezienia jakiś mrożonek na kolację.
Ostatecznie jednak zdecydowałem się na duże opakowanie jogurtu truskawkowe.
Przechodząc pomiędzy produktami dotarłem do pułki z gazetami. Omiotłem je tylko wzrokiem, lecz to nie wystarczyło. Parę z stojących tam gazet posiadało dobrze znaną mi twarz na okładce. Ściągnąłem jedną z takich gazet i z zainteresowaniem przeczytałem spis treści.
Wywiady, newsy ze świata i bezsensowne porady nie zadziwiły mnie swoją obecnością. Otworzyłem więc gazetę na losowej stronie. Dziwnym trafem moim oczom ukazał się jeden z wywiadów. Nagłówek pisał że wywiad był prowadzony z młodą studentką informatyki która z dnia na dzień stała się sławną pisarką. Jak widać ten temat po paru miesiącach nadal nie znikł z mediów.
- Bierze pan tą gazetę czy nie? Jest dziewiąta, powinienem już zamykać - usłyszałem od kasjera, który podszedł do mnie od tyłu podczas zamiatania podłogi.
- Em- tak, tak - zacząłem - i jeszcze ten jogurt
- To będzie 2.20
Wyliczyłem odpowiednią sumę z drobnych i położyłem je na blacie.
- Do widzenia i miłego wieczoru - powiedziałem starając się być miły, lecz jak zawsze coś nie wyszło.
Opuściłem budynek i wyszedłem na zimne powietrze. Na moje ramiona odrazu spadło kilka płatków śniegu roztapiający się tak szybko jak się pojawiły.
Ruszyłem zaśnieżoną drogą do domu.
Czemu czuję w sobie pustkę?

Pov. Raina

- Witaj kochanie, chciałabyś do nas przyjechać na święta? - zamurowało mnie, dosłownie mnie zamurowało. O co chodzi? To na pewno do mnie? To moja matka? Kim jest ta osoba? Dlaczego tak do mnie mówi?
Powoli traciłam uczucie w nogach. Odsunęłam najbliższe krzesło i na nim usiadłam.
- Czego chcesz? Pieniędzy? Tego naszyjnika babci? Sławy którą już masz? - zapytałam zdezorientowana.
- Chciałam cię tylko zaprosić na święta
Zamknęłam oczy. Po moich myślach przeleciały wspomnienia. Przeleciał ból. Przeleciały te wszystkie lata które spędziłam w nienawiści od matki.
- Zaprosić? Mnie? - już nad sobą nie panowałam. - Czy ty zdajesz sobie sprawę że ja nigdy jeszcze nie spędziłam świąt? Czy ty zdajesz sobie sprawę, że zniszczyłaś mi dzieciństwo? Czy ty zdajesz sobie sprawę, że jestem przez ciebie chora na umyśle? Że nie mam nikogo? Że jestem sama?
- Chcę to zmienić, wiem że źle zro-
- Odpuść sobie - przerwałam jej z narastającą złością. - Obydwie wiemy, że jak prasa się o tym dowie to wasza firma padnie. Chodzi ci tylko o kasę! Czy do ciebie nie trafia, że zniszczyłaś człowieka?! ŻE PSYCHICZNIE MNIE ZABIŁAŚ!
Puściłam telefon i pognała do łazienki. Otworzyłam szafkę i jak najszybciej wybrałam z niej owalne pudełko. Wsypałem z niego na rękę biały proszek. Wzięłam go.
Następnie spojrzałam na siebie przed lustrem. Już nie byłam tą wychudzoną dziewczyną z Polski, byłam kimś innym, dumną Amerykanką z wielkim sukcesem. Czas by świat też się dowiedział o mojej przeszłości.
Podniosłam głowę z mściwym uśmiechem. Jednak zamiast jego ujrzałam łzy.
Pokręciłam mocno głową i przesunęłam się na podłogę.
Nadal nic.
Uderzyłam ręką o ścianę. I jeszcze raz. I jeszcze jeden raz. Na moich palcach pojawiła się krew. Spłynęła aż do łokcia. Następnie na kafelki.
Nie jestem taka. Nie jestem taka jak matka.
Jeszcze raz uderzyłam ręką o ścianę.
Potem jedynie ciemność.

✂------------------------------------
Słowa: 1359

Taka szybka informacja, teraz rozdziały będą pojawiać się co tydzień (wcześniej były co 3 dni). Odrazu przepraszam za taką zmianę ale czeka mnie wiele ważnych egzaminów oraz zajęć i nie za bardzo znajdę czas na pisanie.

„One Second‟  ▪ Wilbur x OC ▪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz