[VI] Jesteś uciekinierem, ale nie wiesz, przed czym uciekasz

160 14 3
                                    

- Nie próbuj mnie uspokajać, stary! Nie rozumiesz, że nie odbiera ode mnie telefonów od jebanych dwóch dni?! - czerwonowłosy odtrącił od siebie dłonie przyjaciela.

- Weź się w garść! W takim stanie mu nie pomożesz! - do tej pory pozornie spokojny Zachary w końcu wybuchł, chcąc wpłynąć na zachowanie Charveta.

Westchnął z niezadowoleniem, po czym opadł na siedzisko sofy, trzymając się za skronie. Mimo obietnicy nie miał żadnych wieści od Nataniela i zaczynał wychodzić z siebie. Od wieczora, w którym widzieli się po raz ostatni, nie dał rady spokojnie spać. Nie zliczył, ile razy próbował skontaktować się z blondynem. Niestety, bezskutecznie.

- Muszę coś zrobić, muszę mu pomóc. Z pewnością coś się wydarzyło - pokręcił głową. - Tylko dołożyłem mu problemów, cholera.

- Dlaczego tam nie pojedziesz? Rzucisz szefowi dobrą sumkę i odpuści chłopakowi. Ma jeszcze dziesięciu innych, myślisz, że zależy mu akurat na nim?

- Gość na pewno mnie pamięta i zacznie coś podejrzewać... Sam już nie wiem - westchnął z dezaprobatą.

- Spróbuj, rozumiesz? - ukucnął przed przyjacielem. - Inaczej się nie przekonasz.

Idąc za radą Zacka, Kastiel jeszcze tego samego wieczoru wsiadł w samochód, bez rozmyślania nad sytuacją jadąc w kierunku baru.

Starając nie zwracać na siebie zbyt wiele uwagi, zajął poboczne miejsce czteroosobowe. Tym razem nie miał ochoty na pogaduszki z barmanem. Próbował dyskretnie rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale mała ilość światła w połączeniu z okularami przeciwsłonecznymi nie ułatwiała mu zadania. Nim zdążył opleść całą powierzchnię parteru wzrokiem, miejsce obok ugięło się pod naciskiem czyjegoś ciała. Przeniósł spojrzenie na młodego chłopaka z włosami w odcieniu ciemnego blondu, orzechowymi oczami i nosem pokrytym piegami, siedzącego tuż przy nim w skąpym, różowym stroju.

- Czego dziś szukasz, skarbie? - założył nogę na nogę, łokciem podpierając twarz skierowaną w stronę Charveta. - Wyglądasz mi na takiego, który lubi podduszać - kusząco zagryzł wargę, kładąc dłoń na jego udzie.

- Ja... Tak się składa, że szukam konkretnej osoby - próbował zignorować delikatne palce nieznajomego, krążące mu po kończynie.

- Ach, czyli masz już ulubieńca... - przewrócił oczami. - Mogę po niego pójść, kto to taki, mój piękny?

- Nataniel Frossard.

Blondyn zmarszczył brwi i położył na stół wcześniej zajętą rękę.

- No jasne, czego mógłbym się spodziewać - westchnął niezadowolony.

- Co masz na myśli...? - popatrzył na niego z niezrozumieniem, odruchowo chcąc zwrócić się imieniem, którego niestety nie znał.

- Martin. I nie myśl, że będę śpiewał cokolwiek o Frossardzie - uniósł brew, pogardliwie zerkając na czerwonowłosego, który nie czekał długo z sięgnięciem do tylnej kieszeni po portfel. Wyciągnął dwa banknoty, kładąc je na blacie. - Może mnie przekonałeś... - wsunął łapówkę za materiał zakolanówek z futerkiem. - Powiedz mi, jak możesz pukać Natiego i nie wiedzieć, że jest zasranym bóstwem tego miejsca?

- Cóż... - zawahał się, zszokowany słowami chłopaka.

- Ktoś tu jest niedoinformowany... Pozwól, że to zmienię - rozsiadł się wygodniej na siedzisku. - Nataniel jest pupilkiem Szefa. Zrobił z niego prawdziwą gwiazdę, wiesz? Średnio co druga robota leci do niego i trzepie na tym niezłą kasę. Gdybyś tylko widział co się działo, kiedy zniknął... - Kastiel zaczął słuchać jeszcze uważniej. - Wszyscy musieliśmy chodzić jak w zegarku, żeby nadrobić za niego robotę. Mówię ci, ma okropnych klientów... Zaczyna mnie boleć dupa na samo wspomnienie - na moment spiął mięśnie. - A potem? Łaskawie wrócił. Krąży kilka plotek, że Szef załatwił go tak, że nie dał rady sam dojść do pokoju, a gdy już tam trafił, dostał wolne na cały następny dzień, inaczej nie obsłużyłby nikogo.

W duchu zaczął błagać, aby gadka Martina okazała się tylko głupimi pogłoskami.

- Ale teraz pracuje, prawda? Koniecznie muszę się z nim zobaczyć - choć zajęło to ledwie kilka sekund, niecierpliwie wyczekiwał odpowiedzi.

- Ta, może akurat nie jest zajęty. Chodź ze mną - wstał z miejsca, kierując się na schody w drugim kącie sali.

Posłusznie kroczył za chłopakiem aż do znanych mu już drzwi na pierwszym piętrze. Niepewnie popatrzył na klamkę.

- Miłej zabawy, kochaniutki. Następnym razem zajrzyj do mnie! - wyszczerzył się i pomachał mu na pożegnanie, odchodząc w stronę zejścia.

Zdecydowanie nie zapowiadało się, aby dzisiejszy wieczór miał być jakkolwiek przyjemny.

Cicho zastukał w drewnianą powierzchnię, ale nie otrzymał odpowiedzi. Po chwili spróbował ponownie, tym razem słysząc za ścianą pomruk, widocznie zachęcający go do wejścia. Niepewnie uchylił drzwi, ostrożnie stawiając krok do środka. W pokoju było ciemno, jak zwykle paliły się tylko ledy w krwistym odcieniu. Blondyn leżał na łóżku, zwrócony tyłem do niego, z podkulonymi nogami. Miał na sobie jeden ze strojów z fartuszkiem, który aktualnie zdawał się nieco pomięty.

- Mówiłem ci Philly, chcę zostać sam - mruknął, nie racząc odwrócić się w stronę gościa.

- Nat?

Słysząc głos Kastiela, poczuł się jak oblany kubłem zimnej wody. Natychmiastowo poderwał się z miejsca, wyłupiając na niego oczy. Dlaczego wydawało mu się, jakby czerwonowłosy patrzył na niego ze współczuciem? Gdyby na prawdę obchodził go los Frossarda, zainteresowałby się wcześniej.

- Czego jeszcze tu szukasz? - odważył się wydusić z siebie kilka słów, nadal stojąc po przeciwległej stronie mebla. Pięści same mu się zacisnęły.

- Dzwoniłem do ciebie w kółko od dwóch dni... Ani razu nie odebrałeś, pomyślałem, że... - powoli podszedł bliżej, okrążając łóżko.

- Nie odebrałem, bo zostawiłem telefon w gabinecie tego starucha zaraz po tym, jak wyruchał mnie do nieprzytomności - drżał mu głos, a ze zdenerwowania wbijał własne paznokcie w dłoń. - Znów to zrobił, rozumiesz? - ironicznie parsknął śmiechem, nie zważając na łzy spływające po policzkach.

- Ja... - stanął osłupiały, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Wiesz, co jest najgorsze? Uświadomił mi, że czego bym nie próbował, jak bardzo nie starałbym się uciec, to gówno już zawsze będzie się za mną ciągnąć - spięte mięśnie coraz mocniej dygotały.

- Nat...

- Nie! - niespodziewanie podniósł głos i groźnie zbliżył się do chłopaka. - Kolejny raz zamierzasz mnie pocieszać?! Gdzie byłeś, kiedy on rżnął mnie na biurku?! Przecież obiecałeś, że mnie ochronisz... - zanim dokończył ostatnie zdanie, nie dał rady już powstrzymać wybuchu płaczu.

Charvet ostrożnie wziął go w ramiona, pozwalając wtulić się w swoją klatkę piersiową. Serce aż zakuło mu z bólu. Najbardziej dotknęła go świadomość, że kolejny raz zawiódł blondyna. Znów pozwolił, żeby ktoś wyrządził mu krzywdę.

- Przepraszam - wyszeptał, mocniej owijając ręce wokół jego szyi i zanurzając nos w jasnych kosmykach. - Nie powinienem był pozwolić ci wrócić.

Nie obchodziło go, że stał na środku sypialni w klubie nocnym, przytulając chłopca do towarzystwa ubranego w skąpe łaszki. Nie zależało mu na przemoczonej od łez koszulce, która z każdą chwilą wilgotniała bardziej i bardziej. Nie myślał o tym, ile osób przetoczyło się przez ten pokój i ile z nich dołożyło cegiełkę do cierpienia Nataniela.

Liczyło się tylko to, że znów mógł być przy nim.

- To już nieważne - ostrożnie odsunął się od jego przyjemnie ciepłego ciała, żeby spojrzeć w szare tęczówki, pełne poczucia winy. - I tak tu zostanę, Kastiel.

Night Changes [Kastiel x Nataniel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz