XII

566 30 3
                                    

- To jest chore, szczeniaku! Myślisz o tym jak sama Luna się będzie czuć, jak wpadniesz w sidła Achillesa?! - ryknął na mnie najstarszy z Rodriguezów. Sam Don patrzył na mnie, nie rozumiejąc czemu wymyśliłem tak idiotyczny plan, nie mówiąc wcześniej różowowłosej.

- Wiem, to jest wielkie ryzyko... - mruknąłem, ale byłem pewny co do swojego planu działania. Po dzisiejszej nocy i tego co dziewczyna robiła przez sen, byłem pewny, że jest wykończona psychicznie. Że ktoś musi za nią wziąć parę spraw we własne ręce. - Ale to jest rozwiązanie, które...

- Które może spowodować, że Achilles przyjdzie sam do ciebie, albo przyjdzie po Lunę! Nie sądziłem, że będziesz tak głupi, ale nawet i to wyjebało poza skalę! - znów uniósł głos, Tony. Głowa rodziny spojrzała na niego znacząco, dając sygnał, by zważał na słowa, które są zabronione w posiadłości. - Wybacz ojcze, ale to już jest... - spojrzeliśmy na drzwi, które otworzyły się z hukiem i wszedł przez nie John, którego mina była wściekła, a przy uchu trzymał telefon. Już wiedziałem, że mam kłopoty, bo znając życie, właśnie dzwoniła różowowłosa, która zapewne poszukuje mnie po całym domu i okolicach.

- Jest tu. - warknął do słuchawki, by za chwilę podejść do nas i włączyć na głośnik telefon.

- Czy ty jesteś normalny, kretynie?! - ryknęła dziewczyna. - Co ty sobie wyobrażasz?! Co znów za durny plan wymyśliłeś?! Chcesz nas wszystkich wpakować w kłopoty?! - przewróciłem oczami, będąc znudzony ciągłym przesiadywaniem na miejscu, nie mając żadnego planu działania. Wstałem, mruknąłem do nich, że wracam do domu i skierowałem się do wyjścia.

W samochodzie złapałem za telefon, który zostawiłem w szufladzie. Odpaliłem tylko ekran, nagle wyświetlił mi się spam połączeń i sms-ów od dziewczyny. Pierwsze były spokojne, pełne zamartwiania się o moją osobę. Kolejne pisane były z paniką. Na samym końcu była wściekłość i nienawiść. Prychnąłem i odrzuciłem urządzenie na siedzenie obok, odpaliłem silnik i czym prędzej wyjechałem na ulicę.

Chciałem się skierować pod Miami, ale coś mnie blokowało i skręciłem na drogę do Nowego Yorku. Wiedziałem, że czeka tam, na mnie, niebezpieczeństwo, w postaci Federalnego Biura Śledczego, Achillesa Wilsona, który z niewiadomych względów, miał na mnie chrapkę. Jak z pamięci się skierowałem na komisariat, w którym jeszcze pracowałem z kilka miesięcy temu. Gdy tylko przekroczyłem granicę Nowego Yorku, co drugi billboard miał wywieszoną moją i Luny twarz, z dopiskiem POSZUKIWANI PRZESTĘPCY. Głośno wzdychnąłem, wiedząc, że właśnie wjeżdżam w pułapkę, będąc świadomy, że skończę za kratami, bądź z kulką w głowie.

Zajechałem pod komisariat. Zanim wysiadłem, założyłem czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne, mając chodź odrobinę nadziei, że nikt mnie nie rozpozna. Wszedłem do recepcji, a przed komputerem siedział młody Christopher.

- Witam na posterunku policji, w czym mogę Panu... - mężczyzna spojrzał na mnie i od razu zamilkł. Zlustrował mnie, od góry do dołu, złapał za telefon i wykręcił numer. Serce mi zabiło mocno, a ciało zesztywniało. W duchu się modliłem, by tylko nie dzwonił do Wydziału Kryminalnego, które na sto procent czyha gdzieś za rogiem, by tylko mnie złapać.

- Szefie, musi pan zejść natychmiast do recepcji... - ulżyło mi, gdy osobą, do której dzwonił, okazał się David Berdyn. Odłożył słuchawkę i nachylił się w moją stronę. - Jesteś poważny? Wiesz doskonale...

- Wiem o tym. Nie musisz być kolejną osobą, która mi to mówi, dzisiejszego dnia. Wystarczy, że Trens robi mi wiecznie wykłady. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Moja cierpliwość powoli się kończyła. Każda kolejna osoba, która powtarzała mi, że jestem nie normalny, niepoważny, nieodpowiedzialny, wpisywała się na moją listę zabójstw.

Mafia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz