stoję w środku nicości, duszę się tępą ciszą. wyniszcza mnie ona od środka chociaż na zewnątrz nie daję po sobie tego poznać. rozglądam się. szukam kogokolwiek, lecz me oczy nie chcą widzieć innych oczu. powoli znika z nich blask, staje się noc, robi się ciemno, zimno. następnie zimno, a później ciemno. nie widzę nic, rozglądam się. we wrzasku bezradności staram się tak właściwie odnaleźć chociaż jedną osobę, wywołać ją z tłumu. jednak nikt nie podchodzi. desperacko obkręcam się dokoła. znalazłam i oczy, których wyczekiwałam, jednakże one puste. zostały obdarte z jakichkolwiek, chociażby tych nagannych emocji. i nie widać już nic, prócz niemej ciemności.
(poczułam ciepło, kiedy go nie oczekiwałam, to takie miłe uczucie)