23. zatańczysz?

211 34 37
                                    

Kolejne dwa dni tej dwójki wyglądały dosłownie tak samo. Budzili się razem, wtuleni w swoje ciała, uśmiechając się sennie i nieśmiało całując. Jedli śniadanie, które przygotowywał Harry, nie pozwalając Louisowi w ogóle wstawać z łóżka, ponieważ wciąż nie czuł się najlepiej – i tak, była to prawda, chociaż szatyn niechętnie się do tego przyznawał.

Później rozmawiali, siedząc wspólnie przed kominkiem lub grając w planszówki i popijając gorące kakao. Niby nie było to nic przynoszącego wiele emocji, jednak dla nich było idealnie. Właściwie mieli już dość odczuwania czegokolwiek, co nie było spokojem. No, oprócz kłębiącego się w nich zauroczenia, o którym głupio im było nawet pomyśleć.

Jednak ten dzień był inny. Trzydziesty pierwszy grudnia – sylwester. Który nastolatek nie przepada za większymi lub mniejszymi imprezami w gronie przyjaciół – lub kogoś znacznie ważniejszego – w ostatnią noc roku? Cóż, prawdopodobnie znajdzie się kilka wyjątków, jednak Louis i Harry zdecydowanie do nich nie należeli.

- Ja już chcę wieczór – fuknął z udawanym gniewem Tomlinson, cicho chichocząc w materiał kocyka, którym oboje się przykrywali. Aktualnie leżeli na kanapie, gdzie Harry delikatnie wtulał się w bok szatyna, co chwila śmiejąc się z jego żartów lub głupawych tekstów. Tak było i w tym przypadku.

- Jest już osiemnasta. Wytrzymasz – parsknął, na co Louis wywrócił oczami.

- Do północy jeszcze sześć godzin, Harry. Sześć!

- A co ci tak zależy na północy, hm? – zapytał rozbawiony, zerkając z dołu na chłopaka. – Przecież bawić możemy się już od teraz.

- Wiem, wiem – machnął ręką, uśmiechając się na wizję ich dwójki tańczącej do jakiejś chwytliwej melodii. – Ale chciałbym już północ, bo... chciałbymbyćtwoimnoworocznympocałunkiem – wymamrotał, uciekając spojrzeniem od przenikających go, jadeitowych tęczówek.

- Co? – zaśmiał się Harry, unosząc się na łokciu i zawisając kilka centymetrów nad twarzą Louisa. – Co byś chciał? – zapytał ze śmiechem, mrużąc oczy.

- Być twoim noworocznym... - nie dane mu było dokończyć, ponieważ Styles naparł ustami na jego wargi, zyskując tym zaskoczone westchnięcie Louisa.

- Też bym chciał, żebyś był moim noworocznym pocałunkiem, Lou.

Zanim zegarki wybiły dwudziestą drugą, oni wyszykowali się do swojej noworocznej imprezy. Przygotowali przekąski, poprzesuwali meble, aby mieć gdzie tańczyć. Szampan chłodził się w lodówce, a muzyka już cicho przygrywała w tle. Nawet mieli okazję się wystroić, ponieważ Harry założył ciemną koszulkę i narzucił na to rozpiętą koszulę w kratę, przewiązując soje włosy czarną bandanką, a Louis wcisnął swój tyłek w obcisłe rurki i założył szary sweter z głębszym dekoltem. Cóż, jak na domowe warunki, to wyglądali naprawdę odświętnie.

- Zatańczysz? – zapytał Louis, wyciągając dłoń do loczka, który właśnie postawił na stole ostatni talerz wypełniony jakimiś ciasteczkami własnej roboty. W tle właśnie było słychać pierwsze nuty „Unchained melody" The Righteous Brothers, i to wcale nie dlatego, że Louis celowo kliknął ten tytuł, wybierając piosenki ze swojej playlisty. Nie, nic z tych rzeczy.

Harry spłonął rumieńcem, słysząc wolne tony romantycznej piosenki, którą znał zbyt dobrze, żeby pominąć jej tekst i zapomnieć, co on znaczy. Jednak sięgnął do dłoni Louisa, który za chwilę objął go w pasie, ciągnąc na środek salonu, gdzie mieli więcej pola do popisu.

Oh, my love, my darling

I've hungered for your touch

A long, lonely time

My guilty angel || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz