Rozdział 5

129 10 1
                                    

Tuż przy otwartych na oścież drzwiach budynku stał niewysoki, siwy już mężczyzna - na oko mający jakieś pięćdziesiąt lat. Przytrzymywał je chuderlawą ręką wodząc wymęczonymi, podkrążonymi ślepiami gdzieś po otaczających go zaroślach, co jakiś czas wzdychając i drgając jakby miał zaraz paść. Udręczony czekał, aż jego łaskawi kąpani przekroczą obnażony próg, a on razem z nimi kończąc tę iście zaimprowizowaną pogoń - bo w pewnym momencie Dazai już przestał liczyć ile razy cała trójka wymieniła się pomysłami do treści tego, co i jak z nimi zrobić, czym którego związać bo nagle zbrakło im materiałów i czy w ogóle warto pakować się akurat tego wieczoru w takie bagno. Byli wtedy po całkiem istotnej ilości alkoholu. Smród mieszaniny taniej wódki i jeszcze tańszego piwa rozpościerał się co najmniej na kilometr od nich - w odróżnieniu od bruneta musieli mieć udany wieczór - a i tak końcowo zdecydowali się zapakować ich do busa. Szczerze Osamu nie spodziewał się, że podejmą jakąkolwiek sensowną decyzję albo, że chociażby znajdą w swoich wiotczejących ciałach na tyle siły, by unieruchomić rudawego awanturnika. Aż dwójka z nich musiała go przytrzymać (samiec alfa i łysy), wciąż mimo to targał nimi na wszystkie strony, a ci darli się "Nakahara!","Bierz go, kurwa!", "Jebany Nakahara!".

Więc tak mój zbawca się nazywa - zdał sobie wówczas sprawę, ale po sekundzie zastanawiania się nad możliwością używania owego imienia stwierdził, że zhańbiłby się tym jeszcze bardziej niż dotychczas.

A śmierć już tak niedaleko. Po co sobie dokładać?

Ociężały szedł przed siebie popychany przez łysego gnojka. Słyszał kolejną parę kroków za sobą, ciche powarkiwania i mocne uderzenia gdzieś między łopatki, mające pewnie na celu popędzenia niskiego delikwenta. Słyszał to wszystko i wydawało mu się to niezmiernie dłużyć. Jakby całe jego otoczenie widocznie zwolniło by potorturować go jeszcze trochę zanim dane mu będzie rozliczyć się ze swoich czynów.

Doszli na miejsce. Brunet wciąż popychany wstąpił na wysoki, betonowy próg niemal wywracając się przez własne zamyślenie. Wkroczył tym samym do wnętrza ceglanej rudery. Pozostała czwórka wepchnęła się tuż za nim do zagraconego różnymi starymi meblami, wypchanymi po brzegi workami i na wpół rozbitą armaturą przedsionka. Nierówne, surowe ściany gięły się ku nim jakby grożąc niechybnym zawaleniem. Wydawałoby się, że te upchane po kątach śmieci wręcz wspierają całą konstrukcję, ratując przechodniów od rozgniecionych kości. Na podłodze było pełno plam, piachu i rozsypanego gdzieniegdzie w większych skupiskach, różowego granulatu - prawdopodobnie trutki na szczury. Całe, niewielkie pomieszczenie wydawało się być zadymione pomimo szeroko otwartych drzwi. Śmierdziało tytoniem, mieszaninom obrzydliwie gorzkich piw i wymiocinami. Osamu z trudem przełknął ślinę kiedy odór dotarł już w pełni do jego nozdrzy i zwiększył się, gdy ostatni z przybyłych, starszy mężczyzna zatrzasnął za sobą zdewastowaną, ruchomą płytę.

Ruszyli w dalszą drogę mijając kolejne sterty połowicznie zachowanych mebli, w końcu docierając do, z pewnością ich celu podróży. Znaleźli się w, o wiele większym, już nieco mniej zagraconym pokoju, choć jego stan nie różnił się zbytnio od tego poprzedniego - zabrudzone podłogi i ściany, plamy niezidentyfikowanego pochodzenia, duszący smród i niemalże wszędzie porozrzucane trutki. Pod jedną ze ścian stał malutki, zaniedbany do granic możliwości aneks kuchenny z rdzawiącym zlewem i rozebraną mikrofalą - kable zwisały aż do podłogi, a drzwiczki leżały jakieś dwa metry dalej w połowie drogi do stojącego w centrum, drewnianego stołu. Równie zdewastowany mebel z ledwością utrzymywał się na czterech, widocznie kilkukrotnie reperowanych nogach. Uginał się nieco, zagracony stosem puszek, butelek i lśniących obrzydliwym, kleistym brudem szklanek. Stały przy nim dwa z trzech krzeseł - trzecie przygniecione starym, wyświechtanym materacem leżało w kącie pokoju, reszta dygotała pod ciężarem dwóch zwalonych na nie, ledwo już trzymających się w pionie ciał. Para mężczyzn chyliła swe głowy nad, najpewniej kolejną porcją alkoholu. Siedzący po prawej stronie blondyn uniósł leniwie wzrok wprost na przybyłych gości. Wyprostował się, a jego szczęka opadła swobodnie w dół. Zamrugał dwukrotnie i wypalił na wydechu:

I guess I'm a dick [PL] [soukoku]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz