VII

5 2 1
                                    

Chłopak wrócił do domu i oszołomiony usiadł na krześle. Nie docierał do niego fakt, iż sama Śmierć wyznała mu prawdziwą miłość, która może nie spotkała jej w całym życiu.

Nastolatek odetchnął i wolnym krokiem powłóczył po schodach na piętro do swego pokoju.

David długo jeszcze nie potrafił zasnąć. Dręzyły go wszelakie koszmary i myśli po spotkaniu ze Śmiercią. Nieustannie wiercił się i przewracał w swoim łóżku, szeleszcząc niemiłosiernie szarą pierzyną. Myślał o niej - czarnej zjawie, najniebezpieczniejszej kreaturze, najgroźniejszej istocie na ziemi, która pewnie teraz siedziała samotnie na wzgórzu ze złamanym sercem.

Nie mógł spać, za żadne skarby świata; ciągle bowiem słyszał w swojej głowie cieniutki, cichy głosik, lekko zachrypnięty: ,, David?". Chłopak jednak zatkał uszy wielką poduszką i wtedy udało mu się zasnąć.

                                      ***

Nazajutrz przywitała go niezbyt przyjemna niespodzianka, jaką był wcześnie ustawiony budzik.

- Jak dobrze wstać - pomyślałby zapewnie, gdyby tylko nie była godziny 6:21 nad ranem.

Westchnąwszy, David przeciągnął się, ziewnął i wstał. Już po niespełna pięciu minutach dom przepełnił się zapachem porannej kawy i bułeczkami z nutellą i grubą warstwą masła. Kiedy więc zanurzył swe zęby w pysznej kanapce, od razu zapomniał o wszystkich utrapieniach, nawet o żałosnym, zepsutym budziku. Smak słodyczy nutelli przypomniał mu słodkie dzieciństwo, a kostka masła w tym zawarta - tłusty smak goryczy.

Niespiesznie zjadł posiłek i bez większego namysłu wrzucił wszystko do zmywarki, w której tkwiło już całe mnóstwo innych naczyń do zmywania.

- Pozmywam potem - stwierdził, wzruszając ramionami.

W domu panowała cisza oraz niezwykle przyjemna i spokojna atmosfera wczesnego poranka. To właśnie sprawiało, że David już od samego przebudzenia czuł się, jak gdyby zapadł w dziwny stan, podobny do cichego, dobrego nastroju.

Przetarł lekko zmęczone oczy, założył kapcie i otworzył wejściowe drzwi, aby powitać kolejny pochmurny dzień.
Lecz to, co zobaczył, jeszcze na długo utkwiło mu w pamięci.

Na ulicy, na której teraz nie jechał ani jeden pojazd, leżały ludzkie zwłoki, ponadto co chwila było słychać okrzyki, właśnie o pomoc i jęki, po których zapadała cisza. Na widok strumyka krwi płynącego u jego stóp niemal nie zemdlał.

Dopiero teraz okrzyki bólu były słyszalne, a jęki mrożące krew w żyłach. Naraz do chłopca doczołgał się starszy mężczyzna, który ciężko dysząc, błagał o pomoc. Jego słowa przypominały raczej bełkot. Naraz złapał się za gardło i głośno kaszlał. David przykucnął przy chorym człowieku, lecz wtedy ten skonał, a z jego ust popłynęła ciemna krew.

Oszołomiony nastolatek próbował uratować starca, lecz było już za późno.

- O, witam - odezwał się nagle radosny, ochrypły głos.

- Coś ty zrobiła?! - wybuchnął oszołomiony chłopiec, widząc stojącą przed nim Śmierć. - To twoja sprawka, nie?

Wyprostował się i skarcił zjawę zdumionym spojrzeniem. Trudno było stwierdzić, czy był teraz bardziej wściekły czy zszokowany.

- Powiedziałeś przecież, że gdybyś był ostatnią osobą na ziemi, zakochałbyś się we mnie - odparła lekko zdumiona. - Więc wywołałam śmiertelną pandemię. Nic prostszego!

David zamarł. Po chwili ciszy zebrał wszystkie swoje myśli i głośno zakrzyknął:

- Jesteś okropna! Głupia! Wścibska! Bezduszna! Zabiłaś wszystkich ludzi na ziemi! Nie jest ci wstyd?! Nienawidzę cię! Teraz albo przywróć im życie, albo wynoś się stąd! Jesteś tu niepotrzebna!!!

- Nie umiem przywracać życia... - mruknęła lekko zszokowana reakcją Davida.

- W takim razie odejdź! A kysz, stara łupo! Zdajesz sobie sprawę, co uczyniłaś?!

- Ale... - Śmierć podniosła palec wskazujący ku górze.

- Nie ma ,,ale"! Wynoś się, już!

Chłopak wysłał jej karcące spojrzenie, więc Śmierć skuliła się i niespodziewanie zaniosła płaczem.

- Chciałam dobrze... - szepnęła, co chwila pociągając nosem.

Zachowywała się teraz niczym dziki, bezpański pies, który bezradnie błaga człowieka o litość i przygarnięcie do siebie.

- Nie obchodzi mnie, co chciałaś - fuknął David, po czym wskazał na leżącego obok martwego staruszka. - Zabiłaś ich! Zabiłaś wszystkich! Jak mogłaś?!

- Przepraszam...! - zjawa ciężko dysząc, błagała o litość. - Myślałam, że się ucieszysz, w końcu nigdy nie lubiłeś ludzi...

- Dość! Tego za wiele! Wracaj tam, skąd przybyłaś! Nienawidzę cię! NIENAWIDZĘ!

Zaraz potem David zatrzasnął drzwi i zaniósł się wielkim, złośliwym płaczem. Oparł się przy drzwiach wejściowych i nieomal nie wyrwał wszystkich swoich włosów. Wpadł w naprawdę wielką furię i długo jeszcze nie umiał powstrzymać płaczu.

Do końca swego życia siedział w swoim domu, wychodząc jedynie do sklepu i kościoła. Większość czasu spędzał na swoim łóżku i głośno płacząc, przywierał do namokniętej łzami poduszki. Wiedział bowiem, że nigdy już nie spotka swoich kochanych rodziców. Nigdy też nie przyjdzie już do niego wkurzająca banda hultajów z podwórka ani żadna żywa istota na ziemi. Został więc sam, sam na całym wielkim świecie, pozbawiony wszelkich przeciwności losu, niczym bezpańskie, samotne zwierzę.

                                   ~ Koniec ~

I  ŻE CIĘ NIE OPUSZCZĘ AŻ DO ŚMIERCI☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz