Rozdział 2.1 Niewybrana

274 26 17
                                    

Ostatni dźwięk zasuwanego zamka od walizki zgrał się z przemyśleniami w mojej głowie. To był ten dzień. Łączył on w sobie bardzo emocjonalne pożegnanie ze starym życiem oraz niepewność o dalszy jego bieg.

Przełomowe momenty nigdy nie są łatwe. Nawet jeśli człowiek napojony jest przeświadczeniem, że za następnym trudnym krokiem doświadczy ulgi, na którą bardzo długo czekał, ziarno niepewności i tak boleśnie kiełkuje w nim, przeciągając każdą sekundę w agonalną wieczność. Ja czekałam na tą ulgę, przedzierając się każdego dnia przez gąszcz tej trującej rośliny. Czy wszystko wreszcie się ułoży? Czy dni, może nie szczęśliwe, ale po prostu spokojne i stabilne zastąpią na zawsze oczekiwanie na najgorsze?

Pakując drobiazgi w ostatnie wolne kieszenie mojej walizki, zerkałam na znajome kąty mojego domu. Stare medale i statuetki patrzyły na mnie, przypominając dobre lata, kiedy to nic poza rozwojem w mojej ukochanej dyscyplinie nie było ważne. Tak żegnała mnie moja stara "ja". Na drzwiach zawieszony, przetarty już fartuch, w którym uwielbiałam oprawiać ryby, bo chronił mnie przed ich ohydną krwią, przypomniał mi o tym, jak wyglądało jeszcze moje "wczoraj". 

Ceremonia "Wyboru" zaplanowana została na wieczór. Był to mój obowiązek stawić się na niej, choć wiedziałam, że to nie dla mnie szykują wystawne pałace. W załączniku do pozytywnego rozpatrzenia mojego wniosku widniał adres mojego przyszłego miejsca zamieszkania, jak i pracy. Chciałam się jak najlepiej przygotować na to, co miało mnie tam czekać, ale o posiadłości, jak i samej rodzinie Wansellów pisano w Internecie niewiele. Ich rodzina miała spore udziały w spółce produkującej broń do obrony morskiej. Firma ta stworzyła najnowocześniejszy system wałów chroniących przed atakami ze strony wody. Nawet w moim miasteczku zainstalowano te przewodzące prąd panele, które jednym kliknięciem wysuwały się na dziesięć metrów do góry. Założyłam więc, że ta rodzina musiała mieć jakikolwiek kontakt z ludzkimi siłami obronnymi i być może nie zostanę zjedzona na pierwszej kolacji. Chroniło mnie prawo, ale od teraz tylko i wyłącznie ich prawo. Stąd obawy zagnieździły się w moim umyśle i co chwile przychodziły kolejne, które podnosiły napięcie w tej już i tak trudnej sytuacji.

— Czy jesteś już gotowa? — Zielone oczy wpatrywały się we mnie z nadzieją, że da się to wszystko jeszcze wycofać.

Lukas. Nie mogłam długo gniewać się w związku z jego wątpliwej jakości i definitywnie słabego wyczucia czasu miłosnego wyznania. Sprzedałam mu jednak okropnie długą, monotonną pogadankę na temat wychodzenia w czasie czarnych godzin. Torturowałam go tym przez ponad godzinę, a on nie miał innego wyjścia, jak tylko słuchać i cierpieć w milczeniu.

— Myślę, że lepiej już nie będę. — Westchnęłam. — Jedźmy do szpitala. Moja mama już tam czeka od przeszło pół godziny. — Zaniechałam dalszej smętnej dyskusji.

Jechaliśmy samochodem w ciszy. Włączyłam radio, w którym akurat mówiono o ceremonii "Wyboru".

— Przed nią ogromna odpowiedzialność. Można to przyrównać do unii personalnej. To scali nasze stosunki z Zimnymi jeszcze bardziej i pokaże światu dobitnie, że stoimy jako rasy razem w walce z Innymi — odezwał się polityk bardzo przekonywującym głosem.

— Skoro napisali ci, gdzie będziesz odbywać pracę w ramach zrzeczenia się Prawa Krwi, myślisz, że znają już wybraną dziewczynę? — zapytał Lukas, stając na czerwonym.

— Myślę, że doskonale to wiedzą. Nie może być to osoba przypadkowa. To nie bajka o Kopciuszku — odpowiedziałam, patrząc na powoli znikające uliczki mojego miasteczka. Chciałam zapamiętać jak najwięcej szczegółów, które potem odtwarzałabym w swoim umyśle aż do powrotu.

— Kopciuszek był wyjątkowy. — Lukas zerknął na mnie i uniósł jedną brew do góry.

— Tak, czekał na zwrot obuwia po imprezie — rzuciłam szybko. — Kto normalny tak robi? Wyjątkowy inaczej. — dodałam.

ZimniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz