Prolog

133 12 3
                                    

Pov Hermiona, 6 grudnia 1999

Jedynym co słychać w pustym korytarzu jest stukot moich obcasów. Dawno nie czułam się tak pusto jak tego dnia. Powrót od kolejnego pacjenta z wojenną traumą jest ponad moje siły. Z każdym dniem ten czas pozostawał coraz bardziej za nami, jednak jego ślady są i będą nadal widoczne. Do tego nie wszyscy śmierciożercy zostali jeszcze ujęci i za każdym rogiem może czekać potencjalne zagrożenie. Wchodzę do mojego gabinetu i z rezygnacją opadam na fotel. Patrzę na biurko i dostrzegam jak zwykle sterylny porządek. Nawet sprzątaniem się nie zajmę. Zerkam na stojące na biurku dwa zdjęcia. Jedno z nich przedstawia mnie z Ronem i Harrym. Mam wrażenie, że życie wtedy było łatwiejsze. Z Ronem rozstałam się niedługo po wojnie i od tamtej pory nawet nie myślałam o randkach, a Harry znalazł szczęście z Ginny u swojego boku. Cieszę się, że nie straciliśmy kontaktu. Mimo iż każde z nas poszło swoją drogą, nadal się przyjaźnimy i jesteśmy zżyci jeszcze bardziej niż za szkolnych czasów. Uśmiecham się w duchu i przerzucam wzrok na drugą fotografię. Zdjęcie naszego rocznika. Wszyscy uczniowie i opiekunowie domów. Każdy ma twarz rozświetloną w radosnym uśmiechu. Nawet król arystokracji Draco Malfoy szczerzy się w stronę aparatu. Tylko jedna osoba nadal obrażona jest na każde istnienie. Profesor Snape. Czuję jak na jego wspomnienie łzy zbierają się w moich oczach. Nie zasługiwał na to co go spotkało. Po tym jak dowiedzieliśmy się o wszystkim co dla nas robił każdy go docenił. Nawet nie zdążyliśmy go za wszystko przeprosić. Należyty pogrzeb też nie został zorganizowany, bo brakowało jednej kluczowej rzeczy. Ciała, które zaginęło w nadal niewyjaśnionych okolicznościach. Świat jest niesprawiedliwy – pomyślałam i przerzuciłam wzrok na stertę papierów czekających na wypełnienie. Im szybciej to zrobię, tym szybciej wrócę do domu. Nie zdążę zapełnić kilku kartek, a już ktoś śmie pukać w drzwi mojego gabinetu.

- Proszę – mruczę beznamiętnie, nadal nie odrywając wzroku od kartki.

- Pani Doktor, byłaby Pani w stanie przyjąć dziś jeszcze jednego pacjenta?

- Trey, mam od cholery papierkowej roboty, nie może się tym zająć ktoś inny? - pytam. Mam dość słuchania o kolejnej stracie bliskich.

- Nie. Próbowali od rana, bezskutecznie.

Wzdycham głęboko, jednak zaciekawia mnie to. Psychiatrzy w Świętym Mungu są naprawdę wykwalifikowani, jeśli nie mogą sobie poradzić z jakimś przypadkiem, to musi być on wyjątkowo trudny.

- Jeśli to kolejny po stracie rodziny, to się stąd nie ruszam – rzucam i zakładam ręce na piersi.

- Wyjątkowo nie. Twierdzi, że nie potrzebuje żadnej pomocy i mamy go wypisać do domu. Od końca wojny przebywał na oddziale zamkniętym i zdrowotnie dopiero ostatnio doszedł do siebie, więc skierowali go na leczenie psychiatryczne. Od ponad tygodnia próbujemy się z nim dogadać, a on jedyne co robi, to kłóci się z każdym lekarzem i wyzywa. Wiem, że masz napięty grafik, ale jesteś ostatnią osobą, która może pomóc – oznajmia, a w jego oczach widzę niemą prośbę.

Próbuję poukładać wszystko w głowie. Skoro jest do tego stopnia uparty, to jego leczenie pochłonie sporo mojego czasu. Ale specyficzne przypadki są zawsze przeze mnie poszukiwane i zawsze wnoszą coś do doświadczenia, a czasami nawet życia. Wyrzucam wszystkie myśli z głowy i odpowiadam.

- Dobra, zajmę się nim.

*****

Staję przed drzwiami, za którymi czeka tajemniczy pacjent. Spuszczam wzrok na kartę. Faktycznie paskudne obrażenia. Był w śpiączce przez kilka miesięcy. Nic dziwnego, że tyle czasu go leczyli. Do tego mnóstwo blizn i efektów ubocznych rozmaitych klątw. Pukam niepewnie i wchodzę, nie czekając na odpowiedź. Mój wzrok nadal utkwiony jest w kartce.

Wanna be my alcohol?//HG&SSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz