Pov Hermiona, 6 grudnia 1999
Wyjechałam windą na odpowiednie piętro, szukając przy okazji kluczy. Mieszkałam w mugolskiej części Londynu, bo potrzebowałam kontaktu z ludźmi poza magicznym światem. Wśród mugoli się wychowałam i nie chciałam się całkowicie od nich odcinać, a mieszkanie w tej części to była swoista przerwa od machania różdżką. Weszłam na korytarz i chwiejnym krokiem podeszłam do drzwi mieszkania. W środku czekał na mnie Krzywołap, który otarł się o moje nogi oraz dokładnie obwąchał torbę z rzeczami Snape'a.
- Spokojnie Rudy, nie zdradzam cię - zaśmiałam się, pogłaskałam go za uchem i ruszyłam do kuchni, od razu spostrzegając leżące na stole ciasto i zostawioną obok niego kartkę:
Oto wytwór mojej choroby i nudzenia się popołudniami. Teraz musisz to jeść i modlić się, żebyś się nie otruła. Wyjątkowo nie wyszedł mi zakalec <3
Sally
Uśmiechnęłam się i spoglądnęłam jeszcze raz na talerz. Biszkopt z truskawkami, ta dziewczyna dokładnie wiedziała, czego mi trzeba. Sally Hooper - moja sąsiadka i przyjaciółka. Łącznik ze światem mugoli, przed którym nie musiałam ukrywać świata magicznego. Jej babcia była czarownicą, ale sama Sally nie miała zdolności magicznych. Zawsze chętnie jednak słuchała, co słychać po drugiej stronie i z takim samym zapałem domagała się przepisów na doskonałe wyroby Pani Weasley.
Odłożyłam talerz na bok, ruszając do salonu i od razu niekontrolowanie opadłam na kanapę. Dawno nie trafiłam na aż tak męczący dzień, a spotkanie mężczyzny, który podobno od dawna nie żył, tylko spotęgowało moje zmęczenie. Powieki wydały mi się nieludzko ciężkie i już chwilę później opadły, spowijając cały mój świat w ciemności. Poczułam jeszcze ciepło Krzywołapa kładącego się w moich nogach i żar bijący od kominka. Tak bardzo chciałam się podnieść, ale moje ciało ani myślało mnie słuchać. Nadal leżałam, ciężko tylko oddychając i przywołując w duchu mężczyznę, który trafił dzisiaj do mojego gabinetu. Myśląc o tym, ile przeszedł i jak bardzo chciałabym go uratować, po prostu zasnęłam. Zasnęłam, mając w głowie moją chęć pomocy mu i dania szczęścia, którego nie miał, a na które zasługiwał.
***
Pov Hermiona, 7 grudnia 1999
Spóźniona wpadłam do szpitala, od razu zbywając dłonią Treya, który zapewne chciał dać mi półgodzinną reprymendę. Nie miałam na to ani czasu, ani ochoty. Wbiegłam do mojego gabinetu, rzucając w pośpiechu wszystkie torby na podłogę.
- Pani Doktor? Wszystko dobrze? - spytał zmartwiony chłopak, wchodząc tuż za mną.
- Tak. Wszystko w najlepszym porządku - rzuciłam szybko, nadal przekopując biurko, rozrzucając wszystko dookoła i gubiąc się przy okazji w powstałych chaosie. - Ilu pacjentów przegapiłam?
- Tylko trzech. W tym Snape'a.
Cholera jasna, skwitowałam w głowie i gdyby nie to, że Trey tam był, to niczym dziecko tupnęłabym nogą, karcąc się za bezmyślność.
- Dobra, olej wszystkich i dawaj mi go na pierwszy ogień.
- Ale Pani Doktor...
- Nie doktoruj mi tutaj, tylko rób, co mówię - przerwałam mu i gestem ręki nakazałam wyjście.
Kiwnął pospiesznie głową, następnie wyszedł, dając mi w końcu upragnioną ciszę oraz chwilę spokoju. Zerknęłam na torby rzucone pod ścianą i dostrzegłam, że purpurowa książka wysunęła się na podłogę. Zebrałam wszystkie pakunki i przetarłam oczy, nie mogąc nadziwić się własnemu roztargnieniu. A towarzysząca mi migrena zdecydowanie nie pomagała.
CZYTASZ
Wanna be my alcohol?//HG&SS
Hayran Kurgu,,Wzdycham głęboko i kolejny raz spoglądam na mężczyznę. - Może Pan mnie łaskawie posłuchać? - pytam z wyrzutem. Mam serdecznie dość jego narzekania. - Nie - odpowiada twardo. - Jeśli myślisz, że ta twoja, pożal się Merlinie, terapia zastąpi mi cu...