Zanim sobie tutaj serdecznie powyklinamy na tą postać, chciałem coś wyjaśnić. Ogólnie to jestem wielkim fanem serii o naszym kochanym Apollu, jednak zakończenia pewnych wątków (choćby niektórych postaci) mega mi się nie podobały, więc po skończeniu V tomu miałem lekki niedosyt. I pomijając ten jeden element, była jeszcze jedna wada pięcioksiągu o Lestrze... Meg.
Kompletnie nie podpasowała mi ta postać. Najpierw była głupkowatą półboginią, potem nagle stała się anatagonistką, po to by nagle z dupy powrócić i do końca serii wzywać swym zachowaniem psychologa do spraw rodzinnych.
Nie zrozumcie mnie źle, jestem w stanie przeżyć jej docinki i przebłyski inteligencji, nawet te jej moce (zaraz do nich przejdziemy). Aczkolwiek była to chyba pierwsza postać w tym uniwersum, której przemiana na przestrzeni tych kilku części nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.
No ale nic, czekamy na serię o Nicu...
Dobra, przejdźmy do rzeczy, nasza kochana Meg jak zapewne wiecie miała kochającego ojczyma Nerona, a jej dzieciństwo było usłane różami.
Dlaczego znalazła się zatem na liście półbogów, na których widok potwory stwierdzają że nawet nie warto próbować? Już wam wszystko mówię.
Z jakiegoś powodu, wujek Rick stwierdził, że pyzata dwunastolatka może walczyć dwoma szablami lepiej, niż większość szkolonych od lat w dziedzinie szermierki postaci. Ja wiem że Meg ćwiczona była od dzieciaka i rozumiem że jej mama też zna się na ścinaniu (ale kurwa zboża a nie głów), ale nie rozumiem jakim cudem pokonała chociażby takiego - Lityersesa.
Zapewne nawet nie potraficie przeczytać tego imienia więc pozostaniemy przy zdrobnieniu Lit.
Nasz Lit pojawił się po raz pierwszy w "Zagubionym Herosie", zaliczył jednak przemianę w złoto po szybkim wpierdolu od Jasona. Jednak Grace jest (przepraszam, był) jednym z lepszych szermierzy a przecież Lit też we władaniu mieczem nie jest totalnie zielony.
No ale rozumiem, na potrzeby książki Rick dojebał nam Meg, w sumie nie miała go prawa pokonać, miał kilka tysięcy lat, a one dwie szable i mega wygodny strój do pojedynku...
Dobrze, wiemy już że Meg mogłaby pokonać zapewne nawet Zeusa, biorąc pod uwagę jej niespotykany talent do walki, ale nie wypowiedziałem się o uwielbianych i totalnie, nie zaginającyh praw świata mocach.
Przede wszystkim, zdolność do przyzywania Karpoi, to takie duchy zbóż, wyobraźcie sobie aniołka srającego żytem.
Teleportacja... za pomocą roślin. Dla mnie to jest fenomen, podróż cieniem czy rozpływanie się we mgle rozumiem, ale teleportacja roślinami? Troszkę przerysowane, czy to tylko moje odczucie?
Chlorokineza - nasza kochana Meg, potrafiła zrobić dosłownie wszystko, z przedmiotami które miały w sobie choć trochę czegoś z natury. Oznacza to, że gdybyś mial w dupie przysłowiowy kij od szczotki, ona go wyczuje.
Podsumowując, jak taki Jason, Percy, Nico mieli (na początku) swoje ograniczenia tak Meg udowadnia że nie musisz mieć ani mózgu, ani jakichś konkretnych predyspozycji by stać się legendą wśród półbogów, pokazując że w sumie twoja ciężka praca może iść się jebać, jeśli będziesz miał farta i na śmietnisku spotkasz ex boga. FAJNIEEEE...
Cóż, cieszmy się że już więcej jej raczej nie spotkamy.
Podsumowując, jak chodzi o skalę dojebania to:
Szermierka: sądząc po jej umiejętnościach w tym wieku, jako niemowlak dla funu walczyła z Aresem
Inteligencja: generalnie nie posiada, ale objawia się wtedy, gdy fabuła naprawdę tego potrzebuje
Moce: biorąc pod uwagę zdolności innych przedstawionych dzieci Demeter są totalnie wpieprzone na siłę i nie mają sensu
Psychika: Meg całą serię sprawia że mamy ochotę wziąść z łazienki Domestos... i wyzerować.
Jak zatem widzicie, Meg to taki totalny przykład jak główny bohater mimo żadnych konkretnych zdolności staje się OP, no bo wiecie, ktoś musi uratować ten jebany świat.
CZYTASZ
TOP 10 OP GRECKICH PÓŁBOGÓW
HumorTo ta dziesiątka, na której widok przeciwnicy odczuwają mniej więcej taką radość, jak ja, oglądający 365 dni dla fabuły, zapraszam.