Rozdział 1

343 23 1
                                    

Joan Reeves ze spokojem obserwowała przez szybę Hogwart Expressu peron dziewięć i trzy czwarte. Tłum ludzi, w którym zdecydowanie przeważali uczniowie, żegnał się ze swoimi rodzicami przed podróżą do szkoły. Dziewczyna z uwagą przyglądała się dzieciom, które widziała po raz pierwszy na oczy. Jedenastolatkowie rozglądali się dookoła - jedni z przerażeniem, inni z ciekawością.

Joan dobrze pamiętała dzień, w którym sama odwiedziła ten peron po raz pierwszy. Ręce trzęsły się jej z nerwów, co usilnie starała się ukryć przed rodzicami. Oczywiście nie rozglądała się dookoła z takim entuzjazmem jak niektórzy pierwszoroczni, ale i tak była zachwycona wizją podróży do Hogwartu.

Od tamtej chwili minęły już równo cztery lata, a ona nauczyła się przez ten czas wielu rzeczy. Między innymi tego, że w Hogwarcie odkąd trafił do niego wielki Harry Potter, nie mogło być choćby jednego, spokojnego roku; bez popisu jego bohaterstwa i - zdaniem Joan - głupoty.

- Hej, Jo - przywitała się ze Ślizgonką czarnowłosa dziewczyna.

- Hej - mruknęła Reeves, po czym przytuliła przyjaciółkę.

Clarie jak zwykle prezentowała się nienagannie. Jej ubrania były do siebie starannie dobrane i podkreślały jej szczupłą sylwetkę, a twarz pomimo okresu dorastania nie miała ani jednego pryszcza czy przebarwienia. Czarnowłosa wyglądała perfekcyjnie i to stanowiło jej nieodłączną część; jakby urodziła się by być idealną.

- Jak ci minął ostatni tydzień wakacji? - zapytała de Bueamont, odkładając kufer na przeznaczone do tego miejsce.

- Nieciekawie. Głównie czytałam książki i powtarzałam materiał z poprzednich lat.

- Och, Jo. Chyba tylko ty na całym świecie spędzasz większość wakacji na nauce! To samo robiłaś przez cały lipiec.

- W takim razie, czym ty się zajmowałaś przez ostatni tydzień?

- Byłam z mamą we Francji - oznajmiła, ściągając czarny płaszcz z ramion. - Przywiozłam ci prezent, ale jest gdzieś na dnie walizki, więc dam ci go w dormitorium.

- Dziękuję.

- Podziękujesz, jak zobaczysz - mruknęła Claire, zajmując miejsce obok przyjaciółki. - Masz przy sobie jakąś książkę? - zapytała, a Joan z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami.

Czarnowłosa przed chwilą narzekała, że dziewczyna tyle się uczy i czyta, a teraz sama szukała jakiejś literatury.

- Tylko podręcznik do obrony - powiedziała Reeves, po czym wyciągnęła z ciemnobrązowej torebki wspomnianą rzecz.

- Weź, nie mogę na to patrzeć - wzdrygnęła się de Bueamont. - Mamy naprawdę ogromnego pecha do tego przedmiotu, co? Za każdym razem kiedy myślę, że gorzej już być nie może, przekonuję się w jak wielkim błędzie byłam. Myślałam, że Lupin to nasze zbawienie, fakt faktem mieszaniec, w dodatku były Gryfon, ale przynajmniej porządny nauczyciel, a tu takie zaskoczenie! Naprawdę, jak wielką władzę musi mieć Dumbledore, że jeszcze go nie zwolnili?

- Może minister boi się, że będzie próbował odebrać mu stanowisko? Już kiedyś były takie plotki - podsunęła Joan, a Claire aż przeszły dreszcze.

- Oby nie, bo jeśli będzie bronił świata magii takimi metodami jak naszej szkoły, to nie wróżę nam niczego dobrego - powiedziała czarnowłosa, po czym obydwie parsknęły śmiechem.

Ze wszystkich nauczycieli, jacy byli w szkole, Ślizgonki żadnego nie darzyły jakąś większą sympatią. Może Severusa Snape’a, który stanowił chyba najmniejsze zło, były jeszcze w stanie jakoś znieść (głównie ze względu na jego nietolerancję wobec Gryfonów, szczególnie Harry’ego Pottera), ale w przypadku pozostałych…

No cóż, każdego roku liczyły, że jakimś cudem coś się wydarzy i się nie pojawią.

- Cześć, dziewczyny - przywitała się z przyjaciółkami Hestia. - Na Melina, jak mi was brakowało przez wakacje.

- Mi ciebie też. W święta koniecznie musisz przyjechać do mojego domu na bankiet - oznajmiła Claire, przytulając dziewczynę na przywitanie, co zaraz po niej uczyniła Joan.

- To wy nic nie wiecie? - zapytała zdziwiona. - W tym roku w Hogwarcie ma się odbyć jakieś wielkie wydarzenie i nasi rodzice uzgodnili między sobą, byśmy nie wracały do domów na święta.

- Nic o tym nie słyszałam, a ty, Jo?

- Też - przytaknęła Reeves. - Chociaż faktycznie mieli ostatnio znacznie więcej pracy niż zwykle. Znasz jakieś szczegóły, Es?

- Niestety nie. Zrobili z tego wielką tajemnicę i powiedzieli, że dowiem się wszystkiego w Hogwarcie - rzekła, po czym zajęła miejsce naprzeciwko Claire.

- Sądzicie, że to może być coś związanego z nauczycielem obrony? - odezwała się niepewnie Joan.

- Mam szczerą nadzieję, że nie. Jeśli znowu dadzą nam jakiegoś półgłówka, osobiście napiszę list do ministra z prośbą o dymisję Dumbledore’a.

- Już widzę, jak to robisz, Claire - rozległ się dziewczęcy głos ze strony wejścia do przedziału.

- Żebyś się nie zdziwiła, Dafne - rzuciła rozbawiona Pansy, która stała za plecami Greengrass. - Minister tak się przestraszy naszej de Beaumont, że jeszcze mianuje ją swoją doradczynią.

- Bardzo zabawne - mruknęła czarnowłosa, robiąc lekko naburmuszoną minę, co zdecydowanie było w jej stylu. Claire wprost uwielbiała naśmiewać się z innych, ale nienawidziła, gdy sytuacja się odwracała, nawet w przyjacielskich przekomarzankach.

- Oj, nie dąsaj się, Claire. Przecież wiesz, że tylko się z tobą droczę.

- Poza tym, kiedy dorośniemy, faktycznie będzie tak, jak mówisz - dodała Dafne. - Nasze rodziny mają znaczący wpływ na ministerstwo, a co za tym idzie świat magii, więc kiedyś to my będziemy o tym wszystkim decydować.

- O ile Potter nic nie namiesza - rzuciła nieprzekonana, co do tych słów Hestia. - Ostatnio w niektórych kręgach coraz więcej się mówi o tolerancji wobec szlam i mieszańców…

- Nie bądź śmieszna, Es! Zobacz, gdzie kończą zdrajcy krwi. Ojciec Weasleyów odgrywa tak znaczącą rolę w ministerstwie, zarabiając przy okazji tak pokaźne sumy galeonów, że jego dzieciaki z własnej woli korzystają z używanych podręczników i noszą zniszczone ubrania - powiedziała Pansy, sprawiając, że pozostała część towarzystwa parsknęła śmiechem.

- Naprawdę rozumiem twojego ojca, Jo. Gdybym sama dorastała w przeświadczeniu, że tacy ludzie są mi równi, też wolałabym uciec - oświadczyła rozbawiona Claire, a Reeves chociaż bardzo tego nie chciała, poczuła małe ukłucie w sercu.

Joan dobrze widziała, że Claire nie chciała jej obrazić, wręcz przeciwnie, wypowiedziała te słowa, jako komplement, ale dziewczyna i tak poczuła, jakby czarnowłosa próbowała wbić jej szpilkę.

- Całe szczęście, że nie masz żadnego kontaktu z tamtą częścią rodziny - Dafne prawie wypluła ostatnie słowo tego zdania, pokazując, jak bardzo obrzydzały ją jakiekolwiek wzmianki o więzach krwi między rodziną Reeves, a tatą Joan.

- I jeszcze, biedna, musisz mierzyć się z tym, że ten cały twój kuzyn brata się z tą zarazą, oczerniając twoje nazwisko - dodała Hestia, robiąc zniesmaczoną minę.

Joan zgodziła się z nią w duchu. Milion razy byłoby jej łatwiej, gdyby nie nosiła tego samego nazwiska co on, a na przykład, panieńskie matki.

Ród Campbell zdecydowanie cieszył się lepszą sławą wśród arystokracji niż Reeves. Miał ciekawszą historię, pełno rodzinnych tajemnic, znaczył coś w świecie magii i co najważniejsze; nie zadawał się ze szlamami, zdrajcami krwi czy półkrwiakami (a przynajmniej nie w takim stopniu, by samemu stać się nieczystym).

- No... - przytaknęła Joan, a słysząc, jak drzwi do przedziału się otwierają, niemalże odetchnęła z ulgą.

Szczerze nienawidziła rozmawiać o swojej rodzinie, bo przypomniały jej się wtedy czasy, kiedy była dzieckiem i jeszcze nie rozumiała, o co chodzi z ideologią czystości krwi. Ze wstydem wspominała, że lubiła wtedy swojego kuzyna i tamtą część rodziny.

Na szczęście, od dawna nie miała z nimi żadnego bliższego kontaktu, przez co traktowała ich tak, jak nauczyli ją rodzice.

Siła Koloru Zielonego • Harry PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz